Szanowny Panie,
dziś na koszu było 15 osób. Klęska urodzaju. Trzeba się było na trzy zespoły podzielić. Dawno już tego nie robiliśmy. Byłem w drużynie, która przegrała wszystkie mecze. Nieźle, co? W ogóle jakoś ten sezon marnie się dla mnie zaczął. Kostka mi się jednak odzywa po skręceniu jeszcze z maja. Do tego nie biegam, więc nie mam kondycji. Nie ćwiczę rzutów, więc nie trafiam. Nadal jestem niski i jakoś wydaje mi się, że coraz mniej siły mam. Cóż, nie młodniejemy.
I znowu zrzędzę. Chciałem już napisać “jak stara baba”, ale nie, nie, nie. Jakiś czas temu taka całkiem niczego sobie dziewczyna powiedziała mi, że ja to jestem “taka baba”. Tak właśnie. Taka baba. Ubodło mnie to, powiem Panu szczerze. Zniósłbym spokojnie pizdę czy cipę. Ale baba? I do tego jeszcze, kiedy zareagowałem niezbyt przychylnie, to wysłuchałem komentarza, że to przecież dobrze, że “baba” to komplement. Jakim kurwa cudem można uznać, że nazwanie mężczyzny (bez względu na jego jakość) “babą” można uznać za komplement? W którym wszechświecie ja się pytam? Tak, była to jedna z najbardziej obraźliwych rzeczy, jakie usłyszałem w ostatnich latach. Daje mi to jednak do myślenia, bo wychodzi jednak na to, że cała ta feministyczna indoktrynacja, której poddaje mnie Panna J. to o dupę potłuc. Nie mogę myśleć o “babie” pozytywnie (no chyba, że chodzi o określenie w ten sposób babci, wtedy ok).
Druga sytuacja. Wczoraj widziałem się z Zu i z Ma, no i Zu opowiadała o bracie swojego partnera, i o tym, że jego dziewczyna powiedziała mu, że jest słaby. I że to słabo, jak ktoś teoretycznie bliski powie Ci coś takiego. Słabo - bez dwóch zdań. Nie wiem, czemu poczułem się wtedy, jakby to mnie ktoś atakował. Spiąłem się cały, jakoś zupełnie irracjonalnie niby, ale przecież nie bez powodu. Przeszło mi przez głowę pytanie, czy gdyby Panna J. więcej mówiła, to już bym od niej coś takiego usłyszał. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak. Ech, ta moja babska paranoja. Ten wpojony przez stulecia brak poczucia własnej wartości. To pierwotne uprzedmiotowienie.
Wyleźliśmy z wody, gdzieś u zarania dziejów i zaczęliśmy łączyć się w pary, tak dla przetrwania gatunku. Ocieraliśmy się o siebie i kopulowaliśmy. Przyzwyczailiśmy się do swojej obecności, zaakceptowaliśmy ją, a większość z nas uznała to za sensowne, żeby żyć na kupie, jako rodzina. Jakoś staramy się ignorować fakt, że ktoś (Bóg?)już na początku posadził każdego za szklaną ścianą. I chuj, możemy sobie gadać o zrozumieniu. Możemy sobie wystukać na szkle wiadomości alfabetem morsa.
W sumie dla Pana to chyba ok - marynarze znają morsa, nie?
Z szacunkiem,
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz