Szanowny Panie,
ten list może wydać się obrzydliwy, ale cóż… Dzień
zaczynam od charczenia. Nie tyle pojedynczego, ale istnej charczej
orkiestry. Nie moich, a tutejszych Flapów – jak niegrzecznie
nazywają ich niektórzy, Małych – jak mówią inni, czy też
Zwierzaków – co jest już dla mnie zbyt obraźliwe. Proszę tylko
tą poranną, gardłową serenadą nie nastrajać się źle do moich
Filipińczyków tutaj, ale muszę przyznać, że jest to coś niezwykłego. Istnieją różnice kulturowe, ale że zaczynają się
od mycia zębów, świadczy o głębokich różnicach...
Międzyludzkich. No bo czego można by oczekiwać od szczotkowania
kości w ustach: kółeczek, góra-dół, dokładności. Można
dodać nitkowanie. Z dzieciństwa pamiętam piosenkę Fasolek Szczotka, pasta, kubek. Szło tak: Szczotko, szczotko hej szczoteczko, zatańcz ze mną, tańcz w kółeczko W prawo, lewo, w lewo prawo. Po jedzeniu kręć się żwawo itd. Można zastanowić się czy po wszystkim nie
wypłukać jamy ustnej specjalnym płynem. No a tutaj okazuje się,
że mycie zębów w wyspiarskiej Azji wiąże się z wyciąganiem z
dna duszy flegm nocy.
Proszę sobie wyobrazić siebie przy porannej obdukcji. Myciu rąk,
twarzy, goleniu, nakładaniu na siebie kremu Nivea. Proszę sobie
wyobrazić zapachy łazienki miłe i przyjemne, związane z mydłami,
szamponami, odżywkami. I nagle pojawia się sąsiad, który zaczyna
charczeć jak zarzynany świniak. A zaraz drugi, też charczący. I
trzeci, czwarty. Od 0630 do 0730 rano cała łazienka zbiera flegmę
w sobie i wyrzuca z siebie do jednego, długiego, żelaznego korytka
umywalki. Dodaj Pan do tego dwa prysznice, które też charczą, bo
Azjaci nie różnią się od Europejczyków i też lubią myć zęby
biorąc prysznic: charki, chareczki, flegmy, gluty.
Czytałem, że gdy ludzie żyją jeden na drugim, automatycznie
zmniejszają swój obszar komfortu. Na przykład zamknięci na wyspie
Japończycy. Żyją w cienkich ścianach, niemal papierowych. Przez
co głusi są na odgłosy nocy sąsiadów, poranne obdukcje sąsiadek.
A weźmy z drugiej strony Amerykanów na bezgranicznych preriach. Ich
komfort to zakres działki w Teksasie. Broń Boże abyś wszedł Pan
nieproszony na ten teren. Przekleństwa mogą być częste, Psy mogą
być szybkie, kule są szybsze i częstsze. No ale ja jeszcze nie zmniejszyłem na tyle mojego poczucia komfortu, dlatego wstaje wcześniej do mycia. Chcę mieć ciszę.
Sam początek… Charczenie. Ale później, w ciągu dnia pracy
jest mnóstwo świstów, gwizdów, kliknięć, klapnięć, siorbnięć,
mlaśnięć, szczebiotań, szemrań. Gdy mówią mi bym chwycił linę
to podnoszą brwi do góry i cykają. Gdy chcą powiedzieć, że
trzeba ubrać się inaczej do tej pracy (mamy dwa stroje: niebieski i
biały) to cmokają i wywracają gałkami ocznymi. Smarknięcie może
oznaczać: uważaj przesadzasz, albo to zabawne. Gulgotanie to
rechotanie. Pykanie to pośpieszanie.
Komendy najczęściej kojarzą się z wojskiem, ale jak Pan
pamięta w żeglarstwie też istnieją. Słyszał Pan pewnie ode mnie
Prawy foka szot luz, a zaraz
potem Lewy foka szot wybieraj/wybierz.
Tu też istnieją, ale w ustach filipińczyków brzmią (po tłumaczeniu):
firlilirli reja w bumdumdół, albo
yabada maszt atak. Są
tu wszystkie szukatubatum sztaksle staw, jajaj gordingi
chwytaj. Jakbym miał szukać języka żywego to właśnie wśród
nich. Nie służy on jedynie posępnym zasadom gramatyki,
interpunkcji i składni. Jest pełen szczebiotań, przeciągłych
ziewnięć, zaśpiewów. Dźwięki wydawane są na wdechu i wydechu,
i jednocześnie też. I że też się w tym nie gubię. Odnajduję
się. Rozumiem. A nawet sam zaczynam używać. Są tutaj ludzie, z
którymi porozumiewam się w zasadzie tylko za pomocą onomatopei.
Ktoś przechodzi i krzyczy ajajajajjjj i za nim wszyscy ajajajjjj. I
o co chodzi? Nie mam pojęcia.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz