czwartek, 23 lutego 2012

Namaste Panie Pawle





Szanowny Panie,

jest taka dziura nazywa się Indie – tak zacząłby Aleksander i pewnie nie jeden mu by przyklasnął. Jadąc tutejszym pociągiem z Goa do najwspanialszych świątyń jakie świat widział w Humbi, patrząc za okno trzeba powiedzieć jedno: MEZOPOTAMIA. Lasy, wioseczki, pola ryżowe, wodospady a do tego tak biedni ludzie, że nie jedna mysz kościelna z pewnością na tą biedę patrzeć nie może i coś tam pomaga swoim domownikom, znosząc ziarenka czegokolwiek do dziur-legowiski, które szumnie można nazwać lepiankami.

Nasze zderzenie z tą rzeczywistością miało miejsce na lotnisku. Ledwo postawiliśmy krok za linię wyznaczającą strefę ochronną dla pasażerów przed tłumem naganiaczy, a ci już nas obtoczyli, oferujący hotele w niezwykle TANICH cenach. Okazało się, że wcale nie takich tanich i wcale nie takie fajne jak zapowiadali. Tutaj mała dygresja. Trzeba rozróżnić słowo tanie. Tanie jest tu wszystko, gdy tylko ma się europejską pensję. Chodzi o to, że to co nam się wydaje tanie, dla Hindusów jest drogie. A zatem trzeba nauczyć się, że każdą cenę trzeba negocjować. Mówi się, że zawyżają ceny o połowę, a nawet dwie trzecie.

Większość z nas: turystów wyobrażenie o Indiach bierze z przewodników. A najważniejszym przewodnikiem jest Loonley Planet. I tam piszą, że należy mieć ze sobą kłódkę, aby w nocy zamknąć od środka drzwi. Oczywiście nie biorą pod uwagę mojego brata, który zamiast kłódki wziął trzy hartowane łańcuchy, a pierwszej nocy każdy z łańcuchów wydał się mu niepewnym środkiem bezpieczeczeństwa, więc postanowił przywiązać swoją własną nogę do drzwi. Nie pomogło przekonywanie moje, a tym bardziej jego żony. Chłop uniósł się honorem, uparł i jak postanowił tak też zrobił. Najpierw przywiązał końcówkę sznurka do drzwi, potem odmierzył jego długość i tak aby sznurek był napięty położył się pomiędzy mną a Karoliną. Zadowolenia ze swojego pomysłu nie krył, ale do pewnego czasu. Cóż, nie mogło być inaczej... w końcu noga mu zdrętwiała, utrzymanie pozycji którą na początku uznał za najbardziej wygodną okazało się niemożliwością i w środku nocy!, narażając mnie i swoją piękną żonę sznurek rozwiązał, porzucił w kąt i smacznie zachrapał. Tym samym nasze bezpieczeństwo pozostawił jedynie hotelowemu zamkowi.

Pierwsze uczucie jakie Panu tutaj towarzyszy jest takie, że jest pan biały. A to oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze można z Pana doić jak z jakiejś krówki. Ale o tym już Panu pisałem. Po drugie jest Pan życiową pierdołą, bo zapewne nie zna się Pan na tutejszym życiu, które wymaga tego abyś się Pan wszędzie pchał, cisnął i okazywał iż Pan istniejesz i potrzebujesz, aby Pana dostrzegli. Cholernie to uciążliwe jest dla kogoś nieprzyzwyczajonego. Setka łap wyciągnięta do okienka biletowego na dworcu kolejowym, setka łap kupująca w tym samym momencie żarełko od ulicznego sprzedawcy i ta setka łap wie doskonale, że ty jesteś biała łapa i że ty czujesz się tu zagubiony i twoim kosztem można więcej uzyskać. Robi się to na przykład tak: ustawiasz się Pan za Europejczykiem i z góry wiesz, że facet nie ma pojęcia jak się kupuje bilety w Indiach. Bo to nie tylko trzeba powiedzieć, że chce się dostać np do Goa. Trzeba wypisać specjalną karteluszkę, w której pytają np. o płeć, miejsce zamieszkania i numer Visy. Bez tej karteluszki biletu Pan nie dostanie. I teraz Hindus stoi za Panem, czeka na Pana zagubienie i wtrynia w maleńkie okienko swoją malutką łapkę a urzędas-kasjer zajmuje się już jego sprawą, gdy Pan musi wszystko należycie wypełnić. No porąbane to.

A sam pociąg? To niezły koszmarek. Korzystamy z jednej z najtańszych opcji, czyli Sleeper Class. Są to boksy po 8 rozkładanych łóżek. Europejczyk, a przynajmniej my, zanim położymy się na takim łóżku, najpierw je przeciera mokrymi chusteczkami. Z góry wiemy, że nie doczyścimy tych łóżek, bo chyba nikt od początku ich istnienia takimi głupotami jak ich mycie się nie zajmował. A zatem to co robimy to po prostu uspokajamy swoje higieniczne sumienie, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy żeby to jakoś wyglądało. W końcu kładziemy się. Najlepiej byśmy zrobili zasypiając, ale to nie takie proste. Po pierwsze po wagonie bez przerwy kręcą się wyrostki, czatujące na okazję do kradzieży bagażu. Łańcuchy Aleksandra ich odstraszają. Po drugie Hindusi to naród, który nie lubi stać w miejscu, więc ich ruchliwość nie ułatwia zaśnięcia. Po trzecie co chwilę przechodzi sprzedawca, który oferuje miejscowe żarcie i miejscowe picie, i herbatę, i kawę, i masalę, i lassi, i zabawki, i kłódki na złodziei, i przekąski, i lunch, i jest żebrak bez nóg, i żebrak z nogami ale udajacy że ich nie ma, i taki co się czołga, i ten co się wykrzywia, i zawodząca dziewczyna z dzieckiem na rękach, i taka co śpiewa za 5 rupii, i babina co chodzi z obrazkiem Kriszny i przeklnie tego kto nie da jej parę rupii i tyle tego, że strach, a to tylko jeden wagon jednego pociągu.

To co jest niezwykłe w Indiach to jedzenie. Nawet te z pociągu smakuje wybornie. Tyle przypraw, smaków, smaczków, konsystencji i niespodzianek ile można znależć w jednym daniu nie znajdzie Pan chyba nigdzie. Czasami aż trudno uwierzyć, że to wszystko jest takie dobre. Tego chyba będzie mi najbardziej brakowało.

Danewad Panie Pawle

Stefan W.

3 komentarze:

  1. Zazdroszczę wam cholernie!!!! J

    OdpowiedzUsuń
  2. Super podróż!!! Hartowane łańcuchy przejdą do historii!!! Czytając w pracy popłakałyśmy się ze śmiechu!

    OdpowiedzUsuń
  3. tylko nie pisz o jedzeniu, tylko nie pisz o jedzeniu... albo uprzedź chociaż, żebym zdążył sobie zrobić kanapkę przed czytaniem wpisów na fandze.
    Jeden głodny oficer z Chopina

    OdpowiedzUsuń