wtorek, 14 lutego 2012

Praga łaskawa

Szanowny Panie,

no takiej przerwy to u nas chyba nie było. Starzejemy się i zwalniamy? No nie, Pan to raczej nie. Pan skacze do wody w blasku zachodzącego słońca przecież. Głupiec ze mnie. Generalizuję zbyt często. Niesłusznie. No to może kilka słów o tej Pradze, co? Był Pan w Pradze w ogóle? Ładne miasto. Trzeba przyznać. Jest na czym oko zawiesić. Trafiliśmy jednak na mrozy straszliwe i trudno było tak sobie chodzić po prostu. Musiałem zakładać kalesony i smarować twarz kremem natłuszczającym, a i tak marzłem. Nie było rady, trzeba było oglądać Pragę także od środka. Trzeba było zwiedzać lokale, pić dużo piwa i jeść dużo, żeby tłuszczyk mógł człowiekowi boczki ogrzewać. Całe szczęście, że Praga to jednak Praga, a nie jakieś miasto inne - piwo jest dobre i żarło jest dobre. I nawet nie takie drogie. Co prawda, kiedyś podobno różnice były większe, ale nadal można w większości piwiarni wyżłopać kufel za piątaka. A Panna J. kazała mi też zwrócić uwagę na obsługę. Więc zwracam. No faktycznie piękne jest to, że człowiek tu siedzi przy pustym szkle co najwyżej chwil kilka, bo zaraz się zjawia ktoś, kto podstawia Panu pod nos następnego Gambrinusa, Kozela lub Staropramena. I jak tu nie lubić tych Czechów? Nie są wcale przesadnie mili, ale zwyczajnie rozumieją ludzkie potrzeby. Bo w Polsce, to jednak czasem za barem buractwo się szerzy. Przede wszystkim, właśnie - za barem. Bo to Pan musi przeważnie podejść do baru, cierpliwie czekać aż ktoś zwróci na Pana uwagę, zechce przyjąć zamówienie po kilku minutach i z nieukrywanym bólem, jakby z łaski trochę, naleje Panu 3/4 do 4/5 szklanki rozcieńczonego Tyskacza. Może i znowu generalizuję, ale przyznać Pan musi, że nie rzadko był Pan w takiej sytuacji. A w Pradze to jakoś nie spotkało nas ani razu. Co prawda jeden Pan za nic nie chciał od nas przyjąć zamówienia na jedzenie, ale to był jakiś Pan z tajemnicą i sprawa musiała mieć po prostu jakieś drugie dno. Ostatecznie kaczka była jednak i tak pierwsza klasa. Ale przecież Praga to nie tylko piwo... to także absynt na przykład. Absynterię przy ulicy Jilskiej polecamy z czystym sumieniem. Zwłaszcza Pannie J. miejsce to przypadło do gustu. Wybór "zielonej" niemały, a i inne kolory spotkać tam można. A później to już człowiekowi zupełnie kolorowo na duszy. No dobrze, ale żeby już nie było - zaglądaliśmy także do kościołów, muzeów i na cmentarz nawet zaszliśmy. Widzieliśmy groby Dworaka i Muchy. Byliśmy na meczu hokejowym i na koncercie z okazji dziesięciolecia jakiejś lokalnej grupy rockowej. Mrozy nas zatem nie złamały i bawiliśmy się dobrze. Jakoś trudno mi to tak wszystko ogarnąć, żeby Panu to w skrócie acz przekrojowo zaprezentować... Może tak?

Muzeum Kafki - jakbym chodził i czytał o moim koledze B. I w ogóle tylko czytanie, czytanie i czytanie.

Pałac Lobkowiczów - tu dają w cenie biletu "ałdiogajda", więc z kolei jest słuchanie, słuchanie i słuchanie. Ale Pan Lobkowicz-Spadkobierca, co się go na uszach nosi mówi ładnie, wyraźnie i nawet ciekawie, więc warto.

Katedra św. Wita - duża i zimna. Duży barokowy grób św. Jana Nepomucena. I Mucho-witraż.

Josefów - bilety drogie... nie chcę wyjść na "typowego Polaka", ale heloł... Josefów? No, ale już nie bądźmy "takimi żydami" - mimo wszystko warto zapłacić, żeby zobaczyć Hiszpańską Synagogę. No i cmentarz... Tak. Nie umiem tego opisać, ale takiego cmentarza to ja w życiu nie widziałem (nie chodzi wcale, że taki piękny). Reszta atrakcji tej dzielnicy już raczej spokojnie do odpuszczenia.

Most Karola - cóż... w lato to bym chyba nie chciał nim przechodzić, bo i przy tych makabrycznych temperaturach tłumy się nim przeciskały. Za dużo ludzi. Komercha.

Złota uliczka - aaa... takie tam małe domki. Urocze pewnie były, jak ktoś w nich mieszkał. Przykład na to, jak turyści mordują miejsca.

Tańczący dom - no... tańczy. Niemrawo.

Loreta - dużo tych cherubinów dookoła, co to Panna J. mówi, że to nie cherubiny wcale.

Miejski Dom Reprezentacyjny - kręcili tam "Obsługiwałem angielskiego króla". Secesja. Spoko.

Muzeum Narodowe - zamknięte do roku 2015 (znaczy, w nowej części można sobie motyle pooglądać - nie skomentuję).

Stary Pałac Królewski - przewiewny, trzeba podobno uważać na okna, bo łatwo z nich wypaść.

Bazylika św. Jerzego - mógłbym mieszkać w takim miejscu. Przytulna surowizna.

Wyszehrad - Panie! Mają tam takiego wielkiego czarnego kruka i trzymają go w małej klatce! Gdzie są wszyscy zieloni, kiedy ich potrzeba?

Muzeum Muchy - "Mucha nie umie malować! Mucha nie umie malować!"

Krizikowa - miało być dużo fajnych klubów. Widzieli my jeden z gołymi babami.

Ściana Johna Lennona - gdzie do cholery jest ściana Johna Lennona?!

Kościół św. Mikołaja - wow!

Dobra... widzieli my też dużo więcej... ale już mi się nie chce dziś pisać. Przepraszam. Pan wie, że ja to jakoś nie umiem się w ryzach utrzymać.

Grunt, że Praga była łaskawa.

Paweł D.

PS. No i ekspres Praga-Warszawa daje radę. Słońce na niego spływa, kiedy pomyka przez zaśnieżone niemiejsca.

1 komentarz: