Szanowny Panie,
jam głupi z pewnością i to nie z tych co to Sokrates, że "wiem, że nic nie wiem", ale po prostu głupi. Już nie mówiąc, że musiałem dwa razy tekst Pana przeczytać, aby go zrozumieć, ale przecież ja do końca nie rozumiem, skąd w gniazdku prąd? No skąd? Albo jak to się dzieje, że są fale i jakiś przelicznik te fale liczy i wychodzi z głośnika program radiowy? Albo co ma matematyka wspólnego z muzyką? Chyba tylko tyle, że nut podobnie jak rachunku różniczkowego nie pojmuję. Nie rozumiem. Takich rzeczy jest mnóstwo. Najgorzej jednak, że w zasadzie nie potrzebuje tego rozumieć. To największa moja głupota. Co nie oznacza, że nie jestem w stanie. Dobra, może i jestem ciekawski więc czasem zadaje pytania. To moja obrona. No i może wychodzę na głupca, ale co z tego? Jak nie rozumiem, to pytam, że się ludzie będą śmiali? Też się śmiałem. Miałem na studiach kolegę, który zadawał zwykle tak łatwe w odpowiedzi pytania, że zadziwiał cały wykład. Trochę był śmieszny. No i śmiałem się z niego, a potem było mi wstyd. Tego śmiechu mi było wstyd. Bo chłopak chciał się dowiedzieć czegoś, zrozumieć istotę od podstawy a ja tego nie rozumiałem.
Mówi Pan, że jak się upiłem to o lubieniu ludzi prawiłem... Cholibcia bo ja właśnie lubię ludzi i właśnie taki niedoskonały w swej doskonałości świat. Idei nie cierpię. Wszelkie idee, górnolotności, społeczności, sprawy ważkie przyprawiają mnie o mdłości. Ostatnio nawet do "miłości" mam takie podejście. A przecież tylko to się liczy. Ale już zupełnie inaczej patrzę na sprawy ludzkie. Ludzie się mylą, nie dają rady, coś spieprzą. I dobrze. Przynajmniej próbują.
A propos, oglądałem ciekawy film. Trochę przeintelektualizowany, ale fajny. Jest sobie świat, codzienność, ludzkie problemy, zdrady i niedociągnięcia. I nagle epidemia. Ale nie ta z kin akcji. Nie jakiś tam wirus co zamienia ludzi w zombi... tzn. właściwie zmienia. Ale wracając. Jest sobie tam nasza nudna, szara codzienność. I nagle ludzkość dotyka problem. Tracą zmysł węchu. Wyobraża Pan sobie? Nie ma zapachu choinki, lasu, morza, oleju silnikowego, chleba, zapachu skóry ukochanej kobiety? Nie ma zapachu perfum Angel Innocent, który wywołuje u mnie szczęście, zapachu jabłka i obieranej zimą mandarynki. Oczywiście brak też zapachu zepsutej ryby. Na nieszczęście. No właśnie, bo przy utracie zmysłu zapachu ludzie są przez jakiś czas nieszczęśliwi. Myślą o tych, których skrzywdzili, o świecie który stracili. No ale po wszystkim wracają do rzeczywistości. Jeszcze nie wiedzą co się stało, ale żyją dalej. Bo życie musi się dalej toczyć.
Po kilku tygodniach ludzkość traci zmysł smaku. No tak: zapach i smak są powiązane. Nie ma smaku czekolady, grzańca, mydła, cynamonu, ogórków kiszonych, pierogów i soku brzozowego. Przy utracie tego smaku ludzie żrą jak świnie. Jakby organizm w ostatniej chwili chciał poczuć wszystko. Jedzą nie patrząc co jedzą. Po prostu żrą. Ale po wszystkim wracają do życia, bo ono nie może się przecież skończyć. Nie wiedzą co im jest. Nie mają już jednak zmysłu węchu i smaku. Najważniejsze w takim wypadku jest to, żeby nie rezygnować z przyjemności tego świata. Żeby nie być skazanym na smalec i mąkę. W restauracjach wymyślają nowe przepisy. To co jest ważne w daniu to kruchość, temperatura, ostrość jedzenia. Konsystencja. Ludzie żyją dalej. Kochają się.
I nagle tracą zmysł słuchu. Nie ma Pana muzyki, ale też szumu wiatru w wierzbie, ptaków, płaczu dziecka. Przy utracie tego zmysłu ludzie wpadają w nieuzasadniony gniew. Niszczą wszystko po drodze. Jak to się kończy? Po prostu żyją dalej, wracają do rzeczywistości. Tak aby nie być skazanym tylko na smalec i mąkę. Żeby zaznać jeszcze przyjemności.
Teraz kolej na wzrok. Przy utracie tego zmysłu, przez chwilę... może godzinę doznają uczucia szczęścia. Odkrywają wokół siebie swój piękny świat, którego nie dostrzegali. Te małe cuda, o które tak zabiegam: jak gołębie poderwane do lotu, jak krople wody na pajęczynie, jak bicie serca. Doznają też uczucia miłości, wybaczenia. Szukają siebie nawzajem. Widzą to a potem jest ciemność.
I byle tylko nie smalec i mąka.
I byle tylko nie smalec i mąka.
Stefan W.
A co to był za film?
OdpowiedzUsuńCo do pierwszego akapitu to kiedyś znalazłem ciekawe zdanie: "Muad Dib uczył się prędko ponieważ najpierw przeszedł szkolenie jak się uczyć. A najpierwszą ze wszystkich otrzymał lekcję podstawowej wiary, że może się nauczyć. Szokuje odkrycie, jak wielu ludzi nie wierzy, że mogą się nauczyć, a o ile więcej uważa, że nauka jest trudna." F. Herbert "Diuna"
https://www.youtube.com/watch?v=CMoqA7RtNrM zajebista piosenka z Django.
OdpowiedzUsuńnawet jak tracimy coś to zyskujemy coś nowego, może lepszego, może nie ,to tylko zależy od nas. A ta ludzkość żrącą bez opamiętanie to jakieś nielogiczne. Jak coś nie ma smaku to jest niejadalne. Odwrotnie. Coś z tą fabułą nie tak.
OdpowiedzUsuńNie... jedzą póki jeszcze mają smak. To ostatnia chwila, żeby zasmakować życie. A potem to już im wszystko jedno co jedzą (nie do końca, bo przeież szkoda im zmysłu smaku). Oczywiście, że tracimy coś a zyskujemy coś nowego. Żal tylko tego co czego się już mieć nie może. Film nazywa się: Ostatnia miłość na Ziemi. :)
OdpowiedzUsuńStefan W.