Szanowny Panie,
nie rozumiem, dlaczego nie rzuci Pan tego naczynia o linoleum? Wypicie wina to półśrodek. Oczywiście taki, po który sam nierzadko sięgam, więc nie będę go tu szykanować, ale jednak półśrodek. No jednak, jak weźmie Pan sobie talerz, zamachnie się, a następnie jebnie wspomnianym naczyniem o ziemię, to myślę, że na Panu samym zrobi to wrażenie większe, niż kieliszek jakiegoś zacnego trunku. Może przestraszy się Pan siebie samego i akt ten stanie się zalążkiem jakiejś refleksji? To chyba lepsze niż otępianie się alkoholem? Bo może to wszystko, co nazwał Pan encykliką Hamvasa z pozoru brzmi przyjemnie, ale wybaczy Pan - to jakieś straszliwe bzdury! No faktycznie, Panie Stefanie, jak nawalę się w trzy dupy, to jestem w stanie uwierzyć w wiele różnych rzeczy. Zakochać się w kobiecie, przejść lasem świerkowym? Znaczy co? Odurzanie odpowiedzią ostateczną na wszystkie bolączki marnego żywota? Dla mnie ok, ale jakoś śmierdzi mi to rubasznym ochlej-mordą. I do tego tchórzem.
Tylko, czy ja się słusznie oburzam? Może wychodzi ze mnie cała ta zgorzkniała polskość. Jako statystyczny Polak nie umiem dostrzec Boga w winie. Co innego diabeł w mniejszym kieliszku - tego tu znamy. No sam nie wiem. Niesłusznie się czepiam? Każdy wszak wierzy na swój sposób. Cała ta erotyka w połączeniu z alkoholem? Kurcze, no myślę, że Johnny Rotten i większość outsiderów tego świata w zasadzie też szukało nieśmiertelnej duszy w podobnych rejonach. No, ale nie wiem, czy oni znaleźli. A tak, faktycznie, Trent Reznor śpiewał w Closer, że zwierzęce rżniecie zbliża go do Boga (przepraszam, ale tak to właśnie określił). Ten Hamvas ma chyba podobnie, co? Tylko słówka bardziej wygładzone.
Chociaż to przecież fragmenty tylko. I pewnie źle je zrozumiałem. Bo jak się ma ten ostatni, do tych wcześniejszych? Czyli jednak Hamvas rozkoszy mówi: nie? No i dobrze. Bo ten kawałek o kurewstwie (czy jak Pan woli tak po ziomalsku kurestwie) był doprawdy jakiś niepokojący (czyli, że kobieta ma nie pić wina, czy właśnie na odwrót?). I gdzie ten Bóg przede wszystkim? I czego boi się ateista? Bo nie rozumiem. Boi się podświadomie, że powinien się komuś lub czemuś poświęcić? Ale z czego wynika to, że nie poświęca się Bogu? A, no tak - choroba. Choroba to zawsze dobre wytłumaczenie.
Nie no, ja wiem, że nie buduję tu konstruktywnej krytyki, ale dajże Pan spokój, Panie Stefanie. Cieszę się, że został Pan obdarzony łaską wiary. Tym bardziej nie wydaje mi się słuszne topienie tego w odrobinie sfermentowanych winogron.
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz