Szanowny Panie,
wymień
we wpisie na Twojej ścianie 10 książek, które zostały w jakimś
sensie z Tobą do dziś. Nie poświęcaj więcej niż 5 minut i nie
zastanawiaj się zbyt intensywnie. To nie muszą być książki
"poprawne" czy ambitne, tylko te, które wpłynęły jakoś
na ciebie. Oznacz dziesięciu znajomych, w tym mnie, żebym mógł
zobaczyć co napisalaś/łeś.
Takie coś sobie
ostatnio wszyscy wysyłają na Fejsbuku. Oczywiście Pan nie ma o tym
zielonego pojęcia, bo Pan nie istniejesz, ale mniejsza z tym.
Łańcuszek, jak ich wiele, można by rzec, ale jednak dosyć
ciekawy, bo to pozwala się dowiedzieć, co też inni czytają, co
czytali, no i ewentualnie się zaciekawić i później samemu
poczytać. Zatem patrzałem, co tam, kto tam. I już podejrzałem u
Panny M. jakiś tytuł i poleciałem do biblioteki i czytam. Czyli
dobry łańcuszek, bo skłania do dobrego, czyż nie? Ano i jeszcze,
a jakże, zaraz w głowie sobie zacząłem kombinować, co też ja
bym umieścił w takim zestawieniu – przecież uwielbiam
zestawienia! Na kibelku zawsze oglądam Mojo.com, gdzie nie ma nic,
tylko zestawienia. Dziesięć najlepszych piosenek Pearl Jam lub
dziesięć najlepszych śmierci Seana Beana, albo też dziesięciu
aktorów, którzy zdefiniowali lata 70. No, takie tam. Głupoty. Ale
ja przecież uwielbiam zestawienia! Może to kolejne skrzywienie z
dzieciństwa? Z kolegą z sąsiedztwa zawsze układaliśmy sobie
takie najlepsze piątki albo właśnie dziesiątki. Widocznie mi
zostało. Uwielbiam zestawienia!
Dziesięć książek,
które ze mną zostały. No przyzna Pan – już Pan zaczynasz
kombinować, co? Proszę bardzo, może Pan pomyśleć, może się Pan
podzielić. Ja chętnie przeczytam, skoro na fejsuniu Pana uświadczyć
nie można. Ale teraz o mnie. Bo ja już tylko jak zobaczyłem to, no
to od razu. Może Tomek Sawyer? Może Huck? Pewnie Zola jakiś,
któryś. „Mistrz i Małgorzata” - to chyba pewniak, nie?
Faulkner pewno. Tak, tak – już tak kombinowałem. Chociaż, jak
tak coraz to więcej ludzie tych swoich dziesiątek wrzucali, to mnie
dopadło jakieś przygnębienie – przecież ja dziewięćdziesięciu
pięciu procent tego, co się w tych postach pojawiało, to w życiu
na oczy nie widziałem. O istnieniu tych kniżek nic a nic nie
wiedziałem. Bożuńciu, jaki ja głupi! Nic nie czytam, no nic. Tyle
wiosen na karku, a tu tyle jeszcze w życiu do ogarnięcia. A
przecież nigdy nie wiadomo, czy mnie jutro samochód nie trafi. I
co? Będę szedł do nieba taki nieoczytany bezsensownie?
No i oczywiście w
środku takiej ponurej rozkminki wyskakuje mi, że mnie też kolega
jeden oznaczył, czyli, że też mam napisać. Kurka wodna, no niby i
fajnie. Napiszę. I znowu zaczynam kombinować. Że może te
„Dzienniki gwiazdowe”, a na pewno „Ferdydurke”. I może
„Czarodziejska góra”? Ale przecież przeczytałem tylko jeden
tom, to się nie liczy. Ale niby czemu nie, skoro ten jeden, co go
przeczytałem, to mnie się bardzo podobał. Kurde, ale dekiel ze
mnie, bo też czemu w zasadzie nie przeczytałem nigdy tego drugiego
tomu? I zaraz myślę o „Zbrodni i karze” - trzy podejścia i
nigdy nie dokończyłem. To samo „Kolumbowie. Rocznik 20” - tak
mi się podobało do końca drugiego tomu, no bardzo. I w trzecim do
połowy doszedłem i odpadłem, i już nigdy nie dokończyłem. Aj!
No nic, ale myślę, że przecież z dziesięć i tak znajdę. Tylko
właśnie... przecież to nie takie proste. Bo wie Pan, to w świat
idzie, to wszyscy widzą. Czy to tak się da szczerze zupełnie i czy
warto przede wszystkim? Jak byłem młody, to czytałem sporo
fantasy. Ale bez jaj – przecież fantasy to obciach. W
ostateczności, to mógłbym się do Tolkiena przyznać, bo jego to
wszyscy tolerują, ale jakbym już dorzucił jakiś „Smoczy tron”,
to tak jakbym sobie włosy zapuścił, w kitkę związał i po koziej
bródce się podrapał. Upupię się na amen. No nie – to trzeba
wymodelować ładnie taką dziesiąteczkę. Jak się upaprzę w
dziewiętnastym wieku, to powiedzą, że nudziarz. Lektury dadzą
sygnał, że w ogóle za bardzo nie czytam i przede wszystkim, że
dupa nie facet, bo łatwo poddaje się manipulacji systemu (edukacji
w tym przypadku). Kryminały – płyciak. Ruiz-Zafon –
mainstreamowiec (a jak wczesny, to do tego debil). Biografie – niby
ok, ale to już na pewno nie ma polotu, a to może oznaczać też
brak poczucia humoru, czyli lipa. Jednak chyba lepsze biografie niż
książki historyczne lub literatura faktu, bo te sugerować mogą
fana teorii spiskowych, byłego fana fantasy, który wciąż jest
fanem spodni moro (a to byłby skandal!). Bezpieczne wydawać się
mogą reportaże, ale z reportaży chyba całej dziesiątki się nie
zbuduje. Poza tym, to chyba moda z tymi reportażami. Zresztą –
czy ja je lubię? No „Bukareszt. Kurz i krew” mnie się podobało,
ale za świeże przecież.
Widzi Pan sam -
dobrze pisali w tym łańcuszku, żeby nie główkować zbyt
intensywnie, bo jak widać, na niektórych najlepiej to nie działa.
To co, może jednak
Pańska dziesiątka?
Pozdrawiam.
Paweł D.
Mały Książę
OdpowiedzUsuńMistrz i Małgorzata
Idiota
Stary człowiek i morze
Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macmobera
Przygody Tomka Sawyera
Pan Tadeusz
Hrabia Monte Christo
Zaczarowana dorożka
Don Kichot
S.
uśmiałam się :D
OdpowiedzUsuńA gdzie "Lalka"?
OdpowiedzUsuńWygryzł ją Idiota
OdpowiedzUsuń