Szanowny Panie,
bardzo mnie interesuje, kto to są "tacy, jak" moja małżonka? Nie rozumiem też tej kwestii o brodzie - przecież zdarza mi się nosić brody już od dawien dawna, zresztą Panu też się zdarza. Teraz, jak Pańscy bracia chodzą i mówią, że ich to irytuje, to nagle i Pan się obudził. Białych koszulek mam raczej mało, a po restłararacjach to chyba też raczej Pan łazisz, czyż nie? Cóż - na siłę Pan chcesz nam wcisnąć hipsterkę, a siebie od tego zdystansować, ale to chyba jakaś niepotrzebna spinka. Wszak wszystko jest dla ludzi - i te knajpy, co teraz Ciechana wylewają i te, co go teraz pewnie zaczną sprzedawać dopiero.
Wszystko jednak sprowadza się do tego, że Pan nie gwiżdżesz. Bo po cóż też miałby Pan pisać, że Pan gwiżdżesz, jeśli gwizdałbyś Pan naprawdę, a nie tylko ubierał się w pogwizd. Ale to i dobrze, że Pan nie gwiżdżesz, bo to by oznaczało, że Panu nie zależy, a przecież zależeć powinno. Nie po to się tak krucho żyje, żeby jeszcze pozawalać sobie na brak zainteresowania sobą. Zatem przejął się Pan tym, że brat jest zabawniejszy, a Pan się musisz rozluźnić. Ja też bym się przejął na Pana miejscu. Pan już się przyzwyczaił do tego, że jest w centrum uwagi i opowiada, i zabawia, i też pewnie dlatego Panu to przeszkadza, jak ktoś tę uwagę Panu podkrada. Zrozumiałe. Na pociechę powiem Panu, że według mnie, to nie jest Pan tak do końca niezabawny. Miewa Pan swoje lepsze dni. Chociaż jak tak dłużej pomyślę, to do Pana A. faktycznie trochę Panu brakuje. Dobrze w zasadzie, że masz Pan kilka tych opowieści z podróży. Zawsze odrobinkę to Pana ratuje.
Przyznam się jednak, co by jeszcze Panu humor poprawić, że o marginalizacji towarzyskiej to Pan i tak wiesz niewiele. Jak byłem na studiach, czy jeszcze nawet w liceum, to wydawało mnie się zawsze, że jestem raczej lubiany (możesz to Pan oczywiście zdementować, jeśli uważasz inaczej). Tymczasem na etapie życia zawodowego jakbym dostał od razu minus dziesięć do charyzmy. Proszę, niech wyobrazi Pan sobie siedzibę mojej firmy jako takiego dużego jamnika. Powiedzmy, że biura działu handlowego są tam, gdzie łeb, magazyn jest tam gdzie tyłek, a ja jestem tak jakby pośrodku, trochę bliżej tyłu - no powiedzmy, tak se zwisam z tego jamnika, jak ten głupi. No i tak wypada, że żołądek, znaczy kuchnia, znajduje się właśnie niedaleko tego mego dyndania. Jak można się domyślać, jest to takie miejsce schadzek, gdzie można sobie pożartować przy kawce, pogawędzić przy kanapce, przeprowadzić dłuższą dyskusje przy obiedzie. I przychodzi dziesiąta i głowa dzwoni do tyłu, i się ustawia na śmiechy przy małej czarnej. O dwunastej ktoś z tyłu zadzwoni do kogoś z przodu i tak samo. Później ustawka na obiadek i jeszcze na kawkę popołudniową. I żołądek żyje! A myśli Pan, że o mnie ktoś pamięta? Nic z tych rzeczy. Jasne, czasem sam się wproszę, ale to jednak nie to samo. No i Pan powie, jak to się stało? Przecież powinienem być duszą jamniczą, a nie dzyndzlem-samotnikiem. Zabawiać, brylować, wywołać uśmiech na twarzach i zadumę w głowach gawiedzi. Tak, tak - u siebie we łbie, to każdy jest królem parkietu i gwiazdą rocka. I nie gwiżdżę na to. O nie, nie! Ale widocznie nie jestem na swoim miejscu, ot co.
Przyznam się jednak, co by jeszcze Panu humor poprawić, że o marginalizacji towarzyskiej to Pan i tak wiesz niewiele. Jak byłem na studiach, czy jeszcze nawet w liceum, to wydawało mnie się zawsze, że jestem raczej lubiany (możesz to Pan oczywiście zdementować, jeśli uważasz inaczej). Tymczasem na etapie życia zawodowego jakbym dostał od razu minus dziesięć do charyzmy. Proszę, niech wyobrazi Pan sobie siedzibę mojej firmy jako takiego dużego jamnika. Powiedzmy, że biura działu handlowego są tam, gdzie łeb, magazyn jest tam gdzie tyłek, a ja jestem tak jakby pośrodku, trochę bliżej tyłu - no powiedzmy, tak se zwisam z tego jamnika, jak ten głupi. No i tak wypada, że żołądek, znaczy kuchnia, znajduje się właśnie niedaleko tego mego dyndania. Jak można się domyślać, jest to takie miejsce schadzek, gdzie można sobie pożartować przy kawce, pogawędzić przy kanapce, przeprowadzić dłuższą dyskusje przy obiedzie. I przychodzi dziesiąta i głowa dzwoni do tyłu, i się ustawia na śmiechy przy małej czarnej. O dwunastej ktoś z tyłu zadzwoni do kogoś z przodu i tak samo. Później ustawka na obiadek i jeszcze na kawkę popołudniową. I żołądek żyje! A myśli Pan, że o mnie ktoś pamięta? Nic z tych rzeczy. Jasne, czasem sam się wproszę, ale to jednak nie to samo. No i Pan powie, jak to się stało? Przecież powinienem być duszą jamniczą, a nie dzyndzlem-samotnikiem. Zabawiać, brylować, wywołać uśmiech na twarzach i zadumę w głowach gawiedzi. Tak, tak - u siebie we łbie, to każdy jest królem parkietu i gwiazdą rocka. I nie gwiżdżę na to. O nie, nie! Ale widocznie nie jestem na swoim miejscu, ot co.
No. A do Pana koledzy i bracia nie dzwonią? Cóż. Pewnie Pan ich przyzwyczaił, że to Pan dzwonisz. Wiecie, rozumiecie - wytwarza się pewien schemat komunikacji i później trudno go zmienić. Może niepotrzebnie Pan czekasz. Och, coś mnie się zresztą zdaje, że po prostu Pana łapie jakaś jesienna deprecha, czy coś w tym stylu. I wkurza to Pana jako optymistę z wyboru. Ja dla odmiany lubię właśnie ten stan, chociaż jest to trochę takie lubienie masochistyczne. Przychodzi taki szary dzień, mgłą zasnuty, z mieszkania wychodzić się nie chce, nawet z łóżka wstawać, a tu trzeba. Zamiast kawę robić, wino pić, to idę do pracy, wkurw mnie łapie, bo przetargi trzeba klepać, jak prasa do przetargów klepania i tak dni lecą wrześniowe. No zasadniczo chujnia - ale spomiędzy tej szarości biurowej wyłażą właśnie i inne rzeczy. Ciekawe. Przypominają mnie się jakieś czasy szkolne, jakieś sny retrospektywne mnie nachodzą. Zaczynam rozmyślać, zmyślać i fantazjować. Muzyki słucha się lepiej, po ulicach snuje się człowiekowi przyjemniej. Trzydzieści centymetrów ponad chodnikami - jak to powiedział pewien polski raper.
Zatem gwiżdże Pan, tak? A przecież obiecał Pan nie kłamać, jak Pan wrócił z Brazylii. Nu, nu, nu. To co też Pana gryzie, Panie Stefanie? Bo chyba nie tylko to, że Polacy nie umieją się bawić na ulicach miast? Zresztą, jak Pan chcesz fiesty w Warszawie, to podobno nie jest źle, kiedy Legia zdobywa mistrza Polski. Ludzi sporo, a i racą można dostać.
Paweł D.
Zatem gwiżdże Pan, tak? A przecież obiecał Pan nie kłamać, jak Pan wrócił z Brazylii. Nu, nu, nu. To co też Pana gryzie, Panie Stefanie? Bo chyba nie tylko to, że Polacy nie umieją się bawić na ulicach miast? Zresztą, jak Pan chcesz fiesty w Warszawie, to podobno nie jest źle, kiedy Legia zdobywa mistrza Polski. Ludzi sporo, a i racą można dostać.
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz