poniedziałek, 22 września 2014

Gwiżdżę na to

Szanowny panie,

kiedy pan zabawia się w modne zabawy na fejsbóku, a niedługo zacznie nosić brodę, białe koszulki i żywić się w tych restauracjach, do której chodzą tacy jak pani J. (pana małżonka), ja zajmuje się bardzo poważnymi kwestiami. Życiowymi! Mam bajzel w mieszkaniu, ale co gorsze w głowie. W nauce istnieje coś takiego jak metodyka i ja na tę lekcję nie uczęszczałem. Na rachunkowość także, bo o swoim budżecie decyduje na podstawie aktualnych potrzeb i częściej zachcianek. Jest we mnie ta osoba, która kocha się w tabelkach, ale głęboko. Czasem się uwidacznia i tworzę listę długów (jest długa), wydatków (jeszcze dłuższa) i pieniędzy w kieszeni (bardzo mało zer). Z tego wszystkiego wychodzi mi, że nic nie mogę zrobić i trzeba iść na piwo. Najgorsze, że nie ma z kim. Pan jest zajęty żoną, każdy z was zresztą zajęty jest swoimi żonami i dziećmi. Są na szczęście jeszcze bracia, ale oni jakoś dziwnie mnie omijają. Jakbym nie był dobrym towarzyszem. Wyobraź pan sobie, że spotkało mnie nieszczęście. Każde prawdziwe "nieszczęście" jest zmierzeniem się z prawdą o sobie. Otóż na weselu kolegi Y. zostałem posadzony z moim najmłodszym bratem. Każdy by chciał usiąść z moim najmłodszym bratem, bo wiadomo że nie będzie wiało nudą. No i właśnie w tym tkwi moje nieszczęście. Kolega Y. dzwonił wcześniej do mojego najmłodszego brata i pytał się czy może siedzieć tam. Kluczem do układania miejsc przy okrągłych stołach było to, żeby przy każdym znajdował się ktoś zabawny, aby mógł zabawić pozostałych. A zatem mój najmłodszy brat jest tym zabawnym, a ja tym nudziarzem. Oczywiście nie chciałem się zgodzić z tą tezą, więc robiłem wszystko abym nie został posądzony o mruczka. Natura jednak z człowieka wyjdzie i okazało się, że ktoś powiedział mi, abym się rozluźnił. No cóż... Ludzie niech gadają, a ja na to gwiżdżę. Bo jakich ja już bzdur o sobie nie słyszałem ostatnio, to włosy dęba stają. Ale gwiżdżę tyle panu powiem. Tylko czemu ci bracia do mnie nie dzwonią?

No więc jesteśmy mistrzami świata w piłkę siatkową. Śmieją się z tego prezydenta, ale przecież piłka jest siatkowa. Nie inna. Tak jak koszykarska, golfowa i lekarska. Jak się pan czuje? Ja panu powiem, że jestem najlepszym kibicem, bo meczu nie oglądałem. Zacząłem go słuchać w radiu i od razu przegraliśmy pierwszego seta. W tych mistrzostwach obejrzałem jedynie mecz z Amerykanami. Dla dobra drużyny uznałem, że przynoszę pecha i nie próbowałem zerkać. Ale kibicem jestem i moim zdaniem najlepszym. Szkoda, że nikt tego nie doceni. A zresztą to oni wygrali. No więc jak się dowiedziałem, to na gacie ubrałem bluzę, spodnie, kurtkę (bo już zimno na dworze) i wyszedłem na Marszałkowską. Miałem wino w ręku i sądziłem, że zaraz dołączą do mnie rozentuzjazmowani Warszawiacy. Tak jak to bywa w tych krajach, co mają w żyłach krew kolibra. Gdzie tam. Siedzieli w domach. Przed telewizorami. Z żonami i pilotami. Wino wypiłem sam i niech was wszyscy diabli. A że zimno mi było,  a że zmokłem. Gwiżdżę na to. O tak...

Fiu-fiu.
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz