niedziela, 19 stycznia 2020

Antkowi ciemnieją włosy


Szanowny Panie,

5:10 to dla mnie noc. Niestety 6:10 już nie. To pierwszy budzik. Do 6:30 przeciągnę jeszcze. Później już trzeba. Mnie to boli. Justyna półprzytomna. Zęby. Czasem prysznic. Szukanie skarpet, które nie mają dziury. Czasem prasowanie. „Irminka, wstajemy. No… chodź. Zjesz jogurcik?” Brzuchogłaskanie. Stopomasowanie. Lekkie ciałoklepanie. „Chodź”.  I idzie. Czasem na rękach. Czasem sama. Z włosami rozczochranymi. Z oczami zmrużonymi. Palcem pokaże, na którym krześle chce usiąść (to ma znaczenie, chociaż przecież codziennie te same trzy krzesła w kuchni stoją). Jogurt wybierze, a jak wyboru nie ma, to weźmie taki, jaki jest. „Antek, Ty też już wstawaj”. Nieartykułowany dźwięk. Jakby jęk. Może warczenie. Wierzga nogami. Znowu jęk. Zawija się w kołdrę. Odwraca do ściany. Wypłakuje, że jest śpiący. „Kochanie, ja wiem, że jesteś śpiący, ale trzeba wstawać. Naprawdę. No proszę. Antoś. Dawaj”. „Nieee”. Wybory. Krzyczymy już, czy jeszcze za chwilę? A może dziś wytrzymamy? Może dziś wygramy? Krzyki połkniemy. Mózgi wysilimy, coś wymyślimy i jakoś zaskoczy. Czasem się udaje, czasem nie. Nie dajmy się wyprowadzić z równowagi, to przecież równia pochyła. Gryź język, połykaj słowa. Hamuj ojciec, hamuj. „Aaaantku, no plizzz! Śpieszymy się do pracy. Ja rozumiem, że Ci się nie chce. Mi też się nie chce, ale trzeba… Antoś…”.

Jak tak gadam z ludźmi, co mają dzieci, to wychodzi na to, że większość wcale tak się nie zachwyca tymi maluchami zaraz po urodzeniu. Jak ktoś rzeczywiście gada takie rzeczy w typie „Jesteś najpiękniejszy na świecie” i jeszcze uśmiecha się przy tym rozanielony, to najpewniej jest w szoku poporodowym lub odgrywa jakąś scenkę z mdłego filmu. No może, jak to dziecko trzecie, czwarte… no może przy drugim, jeśli wyluzowany to rodzic. Przy pierwszym, to oczy Panu latają, ogarniasz Pan, czy wszystko ok, czy są obie ręce, nogi dwie, czy do człowieka podobne.

Antek był fioletowy. Czaszkę miał dziwnie wydłużoną. Trochę, jak obcy (ósmy pasażer Nostromo). Nogi pozaginane jakoś do środka. Oczy to takie dwie kreski czarne były. Przyznam, że musiałem tak popatrzeć ukradkiem po twarzach tych położnych, co się ni z tego, ni z owego pojawiły na porodówce (przy samym porodzie była jedna, a tu nagle ze trzy). One nie zdradzały oznak zdenerwowania – znaczy, chyba wszystko ok. Zatem ok.

Szybko zrobił się ładny. Podobny do mamy. Paluchy długie. Te u stóp prawie takie, jak u rąk. Obstawiałem, że będą chwytne. Myliłem się. Z czasem proporcje zrobiły się bardziej standardowe. Paznokcie też miał długie, po twarzy się drapał dużo z początku. Pierwszej nocy w domu zsunął się z łóżka na podłogę. (Myślę, że) nic się nie stało. Po wszystkim z Justyną popatrzyliśmy na siebie, wymieniliśmy jakieś ironiczne uwagi i chyba się roześmialiśmy – jakoś łatwo nas przerosło. 

Apetyt miał dobry od początku. Jadł, rósł, rósł, jadł, okrąglał. Sebuś. Ludzik Michelin. Wesoły Budda. Łysy, szeroki. Z migdałowymi oczyma. Chyba jakiś spadek po mongolskich hordach siejących spustoszenie w Europie środkowo-wschodniej w wiekach średnich.

Mamy takie zdjęcie z wyjazdu do Hiszpanii, gdzie zerwany o jakiejś makabrycznie wczesnej godzinie stoi na czworaka ubrany na czarno, w kapturze, jakieś dziecko-ninja, a radość aż z niego wypływa.

Dziś w nocy krzyczałem na niego, bo przez sen pokładał się na Irminie, a ona płakała – jest już taki duży i ciężki, a jakby zupełnie tego nie ogarniał. Chciałem go przerzucić do łóżka na górze (bo niby to jest jego i sam chciał, żeby kupić piętrowe), ale oczywiście wyszło, że burczę na śpiące dziecko. Antek się popłakał – praktycznie się nie przebudzając przy tym. Justyna wpadła do pokoju, jakbym ja krzywdę komuś robił. Chociaż Antek pewnie nawet się nie zorientował, że w ogóle coś się stało. Justyna chyba uważa, że za bardzo Go stresuję. Ja uważam czasem, że Ona stresuje go za mało. A czasem uważam, że Justyna ma rację. Nie mniej po powrocie do łóżka, już starałem się znaleźć trochę miejsca tylko dla siebie.

Tego dnia w Granadzie, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, o którym wspomniałem, poszliśmy jeszcze przed wschodem słońca pod Alhambrę, żeby czekać w kolejce po bilety, bo oczywiście nie zarezerwowaliśmy przez internet przed wyjazdem. Baliśmy się, że Antek będzie marudził, taki dziesięciomiesięczniak, niedospany, w nosidle na plechach uczepiony. Tymczasem zaczepiał wszystkich ludzi w kolejce, hipnotyzował ich tym swoim uśmiechem, oczarowywał. Jakby płaczu nie znał i zmęczenia. I tylko jasne rzeczy widział i w ludziach tylko światłość.

To niesamowite, ale w tamtym okresie robił to na okrągło. Na ulicy, w autobusie, w sklepach, wszędzie. A najbardziej to już upodobał sobie starsze panie. Ubóstwiał je. Patrzył, patrzył, ściągał ich wzrok, podnosił kąciki ust… i już je miał.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy to minęło. Który to skok rozwojowy sprawił, że staruszki straciły dla niego ten urok? To mogło przyjść wraz z tym resetem trzylatka, tak jak teraz myślę. Wie Pan, że On wtedy jakby z dnia na dzień zapomniał o książkach, które do tamtego momentu uważał za swoje ulubione i znał niemal na pamięć. Jakby ktoś przyszedł i mu błysnął w oczy tym białym światłem z MIB. 

W ogóle chyba wtedy dużo się dla niego zmieniło. Jakoś z pojawieniem się Irminy to się zeszło. Wtedy chyba łysy budda zaczął się zacierać. Chociaż w sumie „wesoły” zaczął się zacierać. Łysy przestał być jednak wcześniej (chociaż, jak na człowieka to jednak późno). Te włosy nie dość, że przyszły jakoś po roku dopiero, to takie pióreczka były z początku, rzadkie, jasne, krótkie, ledwo widoczne. A teraz, taka czupryna! No, ale to wtedy, jako trzylatka, dopadły go te chochliki życie podgryzające. Z nimi przyszły płacze i krzyki, i te szorstkości człowiecze. Jakby te jego dziecięce zwałki tłuszczowe chroniły przed bolączkami dnia, a wraz z ich zanikaniem tracił odporność na nasze niedoskonałości, na smaki, na nudę, na przykrości przeróżne.

Wracając jednak do tych staruszek, to może on jednak nadal je lubi, ale ma nieco większy dystans po prostu? Z drugiej strony przestał mieć dystans do młodszych kobiet. Ostatnio przytula się do wielu nowo napotkanych dziewcząt. Do lubej naszego kumpla, którą widział pierwszy raz na oczy, do sąsiadki z dołu, z którą mało co rozmawiamy w ogóle i do innych też. To zabawne, bo już nie jest taki całkiem mały, i ja nie wiem, co powiedzieć, no i one też wydają się najczęściej trochę skrępowane. Trzeba będzie z nim to obgadać. Bo on też, jakby nie czuł tego rośnięcia jeszcze. Tego, że mu sił przybywa, że mu kończyny się wydłużają, że dla mnie wnieść go śpiącego po schodach to już niezły wyczyn, a Justyna to już by chyba ducha wyzionęła, gdyby musiała to zrobić (ale nie, żeby nie zrobiła – nie jest taka miętka, nie, nie).

Pamiętam, że jak byłem dzieckiem, to siadałem czasem przed zegarem i wpatrywałem się w tę większą godzinową wskazówkę, bo miałem przeświadczenie, że ktoś mnie w konia robi. Wie Pan, że to jakaś sztuczka. Że jak się rusza, skoro się nie rusza. No, ale jak tak siedziałem i patrzyłem, to cholera mnie brała, bo ta duża wskazówka przecież się nie ruszała. Ani drgnęła.

„Antonio, dobra, biorę Cię na ręce, ok? Zaniosę Cię do kuchni, zjesz sobie jogurt. Irmina już je. Ok?” Mruczy z dezaprobatą, ale wyciąga ramiona w moją stronę. Oczu nie otwiera. Podnoszę. Dżizas. Ile on już waży? I taki długi, nie układa się już tak w rękach. Siada. Teraz muszę wybrać odpowiednią łyżeczkę. Może być ta plastikowa, różowa. Ewentualnie ta zwykła, ale z "dziubkiem", nie ta zaokrąglona. Je. Jest dobrze. Może dziś pójdzie sprawnie. Która już jest? 7:10? Ja muszę uciekać. Justyna ich odprowadza. Widno już całkiem. Nie patrzy nawet na mnie, jak się z nim żegnam. Całusa daję w głowę. Justyna miała rację, faktycznie mu włosy ściemniały ostatnio.

Z wyrazami szacunku,
Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz