poniedziałek, 6 stycznia 2020

Wstęp


Szanowny Panie,

to miło, że pomyśleli Państwo o przygotowaniu drugiego egzemplarza papierowej Fangi dla mnie, ale nie jest to konieczne. W zasadzie podoba mi się nawet myśl, że jest tylko jeden egzemplarz. Pan pomyśli, jaką to będzie miało wartość, kiedy już będziemy sławni. Biały kruk. Dziękuję też Pańskiej małżonce, że w jakiś sposób rozwiała moje obawy, co do tego, że to wszystko po prostu pewnego dnia zniknie (tzn. wszystko kiedyś zniknie oczywiście, ale… you know what I mean). Zastanawia mnie tylko, czy ten mój post ostatni przyczynił się do tego jakkolwiek, czy pomysł narodził się już wcześniej i zupełnie niezależnie. Będę musiał zapytać.

A jeszcze napiszę, jak to było po tym, jak mi Pan powiedział w ogóle o tym podarku Świętego M.

Jak Pan sam pewnie zdążył zauważyć podczas naszej krótkiej videorozmowy, wigilijne spotkanie u Pana M. tradycyjnie już było lekko zakrapiane alkoholem. Zakończyło się też jakoś niezgrabnie i głupio po prostu. Pani M. obraziła się na nas chyba troszkę i razem z Pańskimi braćmi opuściliśmy dom Państwa W. w trybie awaryjnym. Wódka na święta robi swoje. Jak zwykle zresztą. Nie o tym jednak chciałem. Wróciliśmy zatem. W domu teściów ciemno już było i cisza. Wtoczyliśmy się domu i rozpełzliśmy po pokojach. Panna J. nie spała jeszcze lub przebudziła się po tym, jak cielsko moje wcisnąłem w kraniec łóżka i do ściany się odwróciłem (żeby nie zionąć w stronę mych bliskich). Zapytała, jak było. Opowiedziałem jej zatem trochę na temat wieczoru, no i oczywiście podzieliłem się wiadomością dotyczącą pierwszego, świątecznego wydania naszej wspaniałej korespondencji. Panna J. słuchała, milczała chwilkę, po czym zapytała (powoli, jakby już ze zmęczeniem): „Czy to znaczy, że też będę musiała Ci to wydać?”. Odpowiedziałem, że nie („Nie, no nie, oczywiście, że nie!”) i w zasadzie, tak też pomyślałem w rzeczywistości, bo i entuzjazmu jakby w jej głosie nie wyczułem, a i zresztą pomysł już się pomyślał, niespodzianka była i już drugi raz tego zrobić się nie da, żeby było razem pierwszym. Cieszę się zatem tym, że jest ta szara okładka piękna i te kangury, 532 strony, błędy stylistyczne, ortograficzne i wszelakie, a przede wszystkim, że tak bardzo ucieszył Pana ten prezent. To, że nazwisko moje znalazło się na drugim miejscu rozpatruję raczej w kategoriach takiego dajmy na to mrugnięcia okiem, czy też zwyczajnie żarciku wydawcy (Drugi? Poważnie?). Będę żył. Cytując klasyka: „Zawsze we wszystkim byłem drugi. Na 1500 drugi, z polskiego drugi, z nogi drugi, z dziennika drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi, kurwa”. Więc super, tylko Pan tego nie zgub!

Jakoś zresztą nieźle to Pani K. wykombinowała. Ładnie się to klamrami spina – dekada cała. Kim byłem w tym roku 2010?  Bez żony, bez syna, bez córki. Bez Gastra nawet. Bez tej pracy przeklętej. Bez siwych włosów na brodzie. Śmieszne to. Żal tylko, jak tak teraz patrzę, że pierwszego roku było 114 listów, drugiego 111, a potem tylko gorzej i gorzej (chociaż może czasem lepiej, ale jednak rzadziej). I ten 2019 smutny taki, z dwoma wpisami zaledwie. Chociaż może i nie smutny. Nieobecność też o czymś świadczy, też ją można jakoś czytać. Wolę jednak pisać. To znaczy, chyba nawet muszę. Bo inaczej, to mi głowa skostnieje do reszty.

Zaczynajmy zatem – do 2030 już tylko niecałe dziesięć lat.

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz