Szanowny Panie,
to miło, że pomyśleli Państwo o przygotowaniu
drugiego egzemplarza papierowej Fangi dla mnie, ale nie jest to konieczne. W
zasadzie podoba mi się nawet myśl, że jest tylko jeden egzemplarz. Pan pomyśli,
jaką to będzie miało wartość, kiedy już będziemy sławni. Biały kruk. Dziękuję też
Pańskiej małżonce, że w jakiś sposób rozwiała moje obawy, co do tego, że to
wszystko po prostu pewnego dnia zniknie (tzn. wszystko kiedyś zniknie
oczywiście, ale… you know what I mean). Zastanawia mnie tylko, czy ten mój post
ostatni przyczynił się do tego jakkolwiek, czy pomysł narodził się już wcześniej
i zupełnie niezależnie. Będę musiał zapytać.
A jeszcze napiszę, jak to było po
tym, jak mi Pan powiedział w ogóle o tym podarku Świętego M.
Jak Pan sam pewnie zdążył
zauważyć podczas naszej krótkiej videorozmowy, wigilijne spotkanie u Pana M. tradycyjnie
już było lekko zakrapiane alkoholem. Zakończyło się też jakoś niezgrabnie i
głupio po prostu. Pani M. obraziła się na nas chyba troszkę i razem z Pańskimi
braćmi opuściliśmy dom Państwa W. w trybie awaryjnym. Wódka na święta robi swoje.
Jak zwykle zresztą. Nie o tym jednak chciałem. Wróciliśmy zatem. W domu teściów
ciemno już było i cisza. Wtoczyliśmy się domu i rozpełzliśmy po pokojach. Panna
J. nie spała jeszcze lub przebudziła się po tym, jak cielsko moje wcisnąłem w
kraniec łóżka i do ściany się odwróciłem (żeby nie zionąć w stronę mych
bliskich). Zapytała, jak było. Opowiedziałem jej zatem trochę na temat wieczoru,
no i oczywiście podzieliłem się wiadomością dotyczącą pierwszego, świątecznego
wydania naszej wspaniałej korespondencji. Panna J. słuchała, milczała chwilkę,
po czym zapytała (powoli, jakby już ze zmęczeniem): „Czy to znaczy, że też będę
musiała Ci to wydać?”. Odpowiedziałem, że nie („Nie, no nie, oczywiście, że
nie!”) i w zasadzie, tak też pomyślałem w rzeczywistości, bo i entuzjazmu jakby
w jej głosie nie wyczułem, a i zresztą pomysł już się pomyślał, niespodzianka była
i już drugi raz tego zrobić się nie da, żeby było razem pierwszym. Cieszę się
zatem tym, że jest ta szara okładka piękna i te kangury, 532 strony, błędy
stylistyczne, ortograficzne i wszelakie, a przede wszystkim, że tak bardzo
ucieszył Pana ten prezent. To, że nazwisko moje znalazło się na drugim miejscu
rozpatruję raczej w kategoriach takiego dajmy na to mrugnięcia okiem, czy też zwyczajnie
żarciku wydawcy (Drugi? Poważnie?). Będę żył. Cytując klasyka: „Zawsze we
wszystkim byłem drugi. Na 1500 drugi, z polskiego drugi, z nogi drugi, z
dziennika drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi, kurwa”.
Więc super, tylko Pan tego nie zgub!
Jakoś zresztą nieźle to Pani K. wykombinowała.
Ładnie się to klamrami spina – dekada cała. Kim byłem w tym roku 2010? Bez żony, bez syna, bez córki. Bez Gastra
nawet. Bez tej pracy przeklętej. Bez siwych włosów na brodzie. Śmieszne to. Żal
tylko, jak tak teraz patrzę, że pierwszego roku było 114 listów, drugiego 111,
a potem tylko gorzej i gorzej (chociaż może czasem lepiej, ale jednak
rzadziej). I ten 2019 smutny taki, z dwoma wpisami zaledwie. Chociaż może i nie
smutny. Nieobecność też o czymś świadczy, też ją można jakoś czytać. Wolę
jednak pisać. To znaczy, chyba nawet muszę. Bo inaczej, to mi głowa skostnieje
do reszty.
Zaczynajmy zatem – do 2030 już
tylko niecałe dziesięć lat.
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz