sobota, 11 stycznia 2020

Tkany z nadziei

Szanowny Panie,

Bardzo mocno żyję nadzieją. Ba... Jestem z nadziei stworzony. Takie mam wrażenie, bo z sercem pełnym tego pięknego uczucia, codziennie wieczorem nastawiam budzik na tę samą godzinę i codziennie budzę się trzy godziny później. Zawsze dzwoni świtem o 0510 rano. Jak ten pociąg do Yumy. Nastawiam go, bo coś w ciele mówi mi, że tak trzeba, że dzięki temu będę miał mnóstwo czasu na poranne ćwiczenia, pisanie, naukę. Że już o ósmej rano będę miał za sobą trzy godziny życia. Dzięki czemu w tym biegu codziennym, będę już przed wszystkimi w bloku. A może nawet i w dzielnicy. No, ale jak Pan pewnie domyśla się, rzadko kiedy, może raz w tygodniu, udaje się mi tak wcześnie wstać, zająć się życiem i chodzić dumny jak paw z mojej nie zmarnowanej codzienności.

Śpię długo. Czy narzekałby Pan na długie spanie? Bo jak nie wstanę o tej 0510 już cały dzień z miejsca uważam za zmarnowany. Taki falstart. I z tą świadomością już dalej nie ma co biec, męczyć się, żyć. Zbudowany z nadziei. Wszystko, zawsze mogę sobie pięknie wytłumaczyć. A zatem o tej ósmej, wściekły, że tak długo spałem, ale też pewny że nadrobię, zabieram się za życie. Pies, spacer, piekarnia (lubię, świeży chleb), śniadanie, kawa. Godzina 0930 jak nic. O 1000 jestem już gotowy do pracy. Nadzieja, nadganiam rzeczywistość. Nauka. Zatem siadam przed komputerem, ale szybko się dowiaduje że Amerykanie zabili irańskiego generała. A potem kolejnych rzeczy się dowiaduję i tak do 1100 to już całkiem dużo wiem o świecie, wraz z tym, jakim to sposobem arcymistrz szachowy Magnus Carlsen w wieku dziecięcym zremisował partię z samym Kasparowem.

Dzień leje się przez ręce jak przez sito. Bo przecież trzeba żyć i różne rzeczy robić. Znów wyjść z psem. Zjeść. Po drodze zakupy. A może gdzieś w ciągu dnia podjechać? Popatrzeć. Zainteresować się. Codzienność jest mało produktywna. Dostaje przez to zadyszki. Staram się. Uśmiech. Mówię do siebie. No nic. Teraz pojeżdżę po sklepach, ale jak z zakupów wrócę, zajmę się obowiązkami. A tu figa. I to z makiem. Bo jeszcze coś tam, ktoś tam, jakoś tam... Pod wieczór jestem do tyłu o całe godziny zajęte rzeczami, które "wyskoczyły" w ciągu dnia. Tak nie może być. Musi być drogowskaz. Taki, którego można się trzymać, aby codzienność była lepsza. Siadam zatem i piszę na kolanie swój prywatny dekalog:

1. Wstawać przed świtem, o 0510 rano
2. Nie wchodzić na strony internetowe, które zjadają czas (np. wykop, joemonster, youtube, tvn24, rp.pl)
3. Ćwiczyć o tej samej godzinie
4. Jeść w tych samych godzinach. Najpóźniejszy posiłek o 1800.
5. Wolne od obowiązków wykorzystać na spacery
6. Pisać minimum godzinę dziennie.
7. Prowadzić dziennik.
8. Zadzwonić przynajmniej do jednej osoby, na której mi zależy.
9. Zrobić cokolwiek dobrego dla innych.
10. Tańczyć raz dziennie.

Dekalog napisany, ale czy go przestrzegam? No wiadomo że nie. Takich dekalogów to już w ostatnim pół roku z dziesięć napisałem. Nieznacznie różnych. Zaczynam się w nich specjalizować. Na przykład dzisiaj znów z automatu wyłączyłem budzik o 0510 rano i wstałem z przerażeniem zmarnowanego czasu o 0800 rano. Teraz nadrabiam codzienność. Chociaż już sprawdziłem i Iran jednak zestrzelił ten ukraiński samolot. Tragedia. 

Gonię za czymś, by nadrobić co już straciłem. Czas, którego nie odzyskam. Gonię, by być z tej codzienności dumny. By wieczorem kłaść się zadowolony, że dzień nie jest zmarnowany. Że szarość za oknem nie jest taka depresyjna. Że kruki i wrony ładnie skrzeczą. Że pies się nie nudził w domu. Że żona ma się dobrze. Bo przecież jestem z nadziei tkany. I ona cały czas mi po sercu skacze i krzyczy będzie dobrze, wspaniale, uda się. Dasz radę. Przynajmniej jej mi nie brakuje.

Ukłony
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz