Szanowny Panie,
piszę Pan mi o poczuciu wolności podczas Pana powrotu z Albionu. Pomyślałem o tej pańskiej twarzy przyklejonej do szyby autobusu, o szczęściu, o uczuciu że wszystko mogę. I pozazdrościłem tego uczucia.
Myślę, że jest dobra okazja do opowiedzenia o moim powrocie z kraju, który marynarzy wita białymi klifami, zwanymi siedem sióstr. Mało ludzi zna szczegóły mojego powrotu, ale pomyślałem, że skoro piętnaście lat minęło, można opowiedzieć o wydarzeniach, których się... Nie będę się bał słowa - wstydzę.
Zanim zacznę przyznam się do pewnego powtarzającego się w moim życiu zjawiska. Potknięcie losu. Z jakiegoś powodu, za każdym razem gdy czuje się zbyt pewny siebie, że chwytam świat za gardło, za każdym razem, ale literalnie... Potykam się.
Potknięcie losu, spotyka mnie najczęściej w codzienności szarej, na równym chodniku. Zwykle wtedy gdy czuję się dobrze w swojej skórze. Czasem ubiorę się lepiej, ładne buty i koszulę założę, dobrze pachnę... Wtedy gdy spojrzę życiu prosto w oczy, bez poczucia niższości. Najczęściej na oczach pięknej dziewczyny. Dokładnie wtedy potykam się o własne nogi. Nie wiem czy to motoryka mojego ciała, przyzwyczajona do przygarbionej postury, czy poczucie niższości ukrywane pod nonszalanckim płaszczem, a może coś innego, coś o czym napiszę na końcu tego listu do Pana. Fakt jest taki: moje potykanie wydarza się mi zawsze,
a przynajmniej ja często je zauważam.
I to nie tylko o własne nogi, ale też w innych codziennych i niecodziennych sprawach mego świata.
Zanim opowiem tę historię, dodam z góry, że przyzwyczaiłem się do tej swojej cechy. Zaakceptowałem ją dawno temu i nie robię z niej już takiego dużego halo. Jest to u mnie wrodzone. Tak się dzieje i po prostu tyle.
A zatem też wracałem autobusem do Polski. I też jak Pan czułem się szczęśliwy. Chociaż miałem w sercu maleńką drzazgę. Nie zarobiłem tak dużo jak Pan, a już na pewno nie tak jak moja ówczesna. W dodatku mój szef wykiwał mnie na 100 funtów w ostatnim tygodniu mojej pracy. Zostawił mnie też z informacją, że i tak chciał mnie zwolnić. Pamiętam, że miałem przy sobie moją gotówkę, około pięć tysięcy złotych. I miałem pieniądze Pani M. Moja ówczesna przyjechała do Polski wcześniej.
No i gdzieś w Polsce przy granicy niemieckiej był w środku nocy przystanek.
Trudno mi jednak o tym pisać... Postaram się szybko.
Na tym przystanku przestrzeżono nas, że grasuje szajka złodziei. Należy uważać na portfele. Chciałem rozprostować nogi. Pieniądze zostawiłem ukryte w torbie pod siedzeniem. Wyszedłem na zewnątrz. Patrzyłem na grupy szarych facetów, którzy nagabywali do czegoś współtowarzyszy podróży. Nie miałem w kieszeni dużej ilości gotówki. Parę złotych, kilka funtów. Większość była w autobusie pod siedzeniem. Koło mnie stanął facet i powiedział żebym uważał na tych kolesi. Pogadaliśmy trochę. I tak od słowa do słowa. Wyciągnął karty. Zagrał z jakimś innym facetem. Tamten wygrał pieniądze. Potem z innym zagrał. Też wygrał. Potem ja. Miałem przy sobie parę złotych. Postawiłem na kartę. Wygrałem kasę.
I wtedy nie wiem co się ze mną stało. Po piętnastu latach pamiętam, że mój mózg zaczął działać w dziwny sposób. Pomyślałem, że wygram. Byłem pewien, że mogę podwoić swoje ciężko zarobione funty. Będę miał więcej niż Pan i Pani M. Że będę mógł kupić sobie za to jakąś działkę nad jeziorem. Przecież wszyscy wokół mnie wygrywali. Nawet ja dostałem parę złotych. Pobiegłem do autobusu.
Moja sąsiadka, z którą dzieliłem siedzenie, chwyciła mnie jeszcze za rękę i powiedziała żebym nie szedł tam. Wyrwałem dłoń w amoku. Wziąłem moją część pieniędzy. Wybiegłem z autobusu.
Dalej nie pamiętam co się stało. Nie miałem żadnego swojego funta w kieszeni.
Pamiętam wzrok wszystkich w autobusie. Ciszę gdy wysiadałem na dworcu. Wstyd jaki czułem gdy witała mnie szczęśliwa z mego powrotu rodzina. Nikomu nie powiedziałem.
Cały mój zarobek zniknął. Anglia stała się dla mnie wartością wspólnego przeżycia. Nie miała oblicza finansowego. Na szczęście nie przegrałem pieniędzy pani M.
Oglądam sobie po piętnastu latach od tamtych wydarzeń film dokumentalny Ostatni taniec na temat sezonu 1997-1998 Chicago Bulls. Jest o karierze Michela Jordana. No i ten mistrz nad mistrze opowiada o tym co działo się wcześniej. Jak pod koniec lat 80-tych wygrał w barwach Chicago Bulls z Cleveland Cavaliers. Przypomnę Panu, że Cav przegrywało punktem na sześć sekund przed końcem meczu, na trzy sekundy przed końcem już wygrywało jednym punktem. A zwycięstwo dał Jordan pięknym rzutem do kosza w ostatniej sekundzie meczu. Pasjonujący finał. Komentarz Michela do tamtych wydarzeń jest taki, że te zwycięstwo było bardzo potrzebne jego zespołowi. Bo wreszcie pozbyli się mentalności przegranych. Wreszcie mogli wznieść się na wyżyny bez poczucia niższości.
Bardzo bym chciał pozbyć się już tej mojej cechy, tego mojego potknięcia losu.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz