środa, 22 kwietnia 2020

Ten dzień co jest pomiędzy

Szanowny Panie,

specjalnie wybrałem dzisiejszą datę na wysłanie tego listu. Dzisiejszy dzień jest neutralny w historii naszej przyjaźni. Dzień pomiędzy naszymi urodzinami jest zgrabnym mostem między mną a Panem. 

Kilka dni temu wpadłem w pewną dolinę psychiczną, w której uprzytomniłem sobie, że od 21 kwietnia zacznie się mój trzydziesty ósmy rok życia. Po chwili jednak mój umysł przyzwyczajony do odnajdywania we wszystkim pozytywów, podpowiedział mi, że przecież to wspaniałe wieści. Przypomniał mi o tych wszystkich miejscach, w których byłem. Przygodach na różnego rodzaju szerokościach i długościach geograficznych. Dokładniej o Rio de Janeiro i wzgórzu świętej Teresy, na którym spałem. O sadzie kakaowym niedaleko Itacare. O tym jak jechałem samochodem bez hamulca do szamanki w lesie i widoku oceanu rozbijającego się o plaże pełną palm wysokich jak maszty żaglowca. O sztormie na Oceanie Atlantyckim, podczas którego byłem tak przerażony, że do dzisiaj uważam, iż jestem jednak tchórz. I mi z tego powodu wstyd. O wschodzie Słońca na Bałtyku podczas pierwszego rejsu. Wtedy gdy byłem na maszcie. Sądziłem, że dotknąłem Boga. Przypomniałem sobie namiot w Biot koło Antibes, tam gdzie mnie Pan odwiedził jadąc po Europie samochodem. Ten namiot był taniutki za 50 złotych, maleńki, ciasny, a traktowałem go jako swój dom na Południu Francji. O Anglii, gdy razem w trójkę spaliśmy na jednym materacu, a ja byłem zazdrosny o Pana. Wpadł mi do głowy obraz szytu Pico na Azorach, który wyrasta prosto z morza. Wygląda groźnie, ale tak naprawdę nie należy obawiać się szczytu, tylko tego co się dzieje za nim. Azory leżą w wyżu barycznym, a za nimi pogoda wywraca nieostrożnego człowieka do góry nogami.
Przypomniałem sobie Wielki Kanion i, Indiankę która zaprasza mnie do swojego tipi. Zgubiony paszport w supermarkecie. I Boże Narodzenie na zdezelowanych rowerach. Potem solnisko Uyuni w Boliwii. I swoją radość, że coś takiego jeszcze istnieć może. 
Wpadł mi do głowy Wietnam, potem autostop w Rumunii, potem Pomorska i basen, w którym się tyle razy bawiłem. I wspinanie się po rynnach w Olsztynie i ci wszyscy ludzie dookoła. 
I uznałem, że te minione trzydzieści siedem lat było bardzo dobre. I jeżeli przyjdzie mi żyć jeszcze kolejne lata w ten bądź ciekawszy sposób, będę bardzo zadowolony.

Zwykle w swoje urodziny biorę do ręki Mistrza i Małgorzatę. No i czytam tam jak diabeł Woland poucza Berlioza, który zaraz straci życie pod kołami tramwaju i poetę Bezdomnego, który wyląduje w szpitalu dla obłąkanych:

- Człowiek wszystkim kieruje. - Rozsierdzony Iwan wyrwał się z odpowiedzią na to, trzeba przyznać, nie całkiem jasne pytanie.
- Proszę wybaczyć - odezwał się łagodnie obcy - ale aby móc czymś kierować, trzeba posiadać dokładny plan tego, co ma się wydarzyć, choćby w najbliższej przyszłości. Pozwolę więc sobie zapytać, jak człowiek miałby tym wszystkim kierować, skoro nie tyko nie jest w stanie niczego zaplanować na tak śmiesznie krótki okres jak, dajmy na to, tysiąc lat, ale nie potrafi nawet przewidzieć, co stanie się z nim jutro. W rzeczy samej - tu obcy zwrócił się do Berlioza - niech pan sobie wyobrazi, że zaczyna pan czymś kierować rozporządzać sobą i innymi, i powiedzmy, już pan w tym nawet zasmakował, a tu nagle okazuje się, że ma pan, khe-khe - zakaszlał znacząco - sarkomę płuc... - I słodko się uśmiechnął, jak jakby myśl o sarkomie sprawiła mu  przyjemność. - Tak, sarkoma... - powtórzył to dźwięczne słów, zmrużywszy oczy jak kot. - I o to pańskie zarządzanie się kończy. Wówczas interesuje pana już tylko własny los, niczyj inny. Najbliżsi zaczynają pana okłamywać. Przeczuwając najgorsze, zaczyna pan biegać po najlepszych lekarzach, potem udaje się do znachora, czasem nawet do wróżki. Ale dobrze pan wie, że zarówno pierwsze, drugie, jak i trzecie nic a nic nie pomoże. I wszystko kończy się tragicznie: ten, kto jeszcze do niedawna uważał, że czymś kieruje, leży teraz nieruchomo w drewnianej skrzyni, a ludzie wokół, widząc, że pożytku już z niego nie będzie, palą go w piecu. A bywa i znacznie gorzej: człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodzka, ot, błahostka - tu cudzoziemiec przymrużył oczy, kierując wzrok na Berlioza - ale nawet tego nie może zrealizować, bo nagle ni stąd, ni zowąd poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj! Czy i wówczas powie pan, że to on sam tak sobą pokierował? Nie słuszniej błoby przyznać, że kieruje nim ktoś zupełnie inny? - W tym momencie nieznajomy dziwnie zachichotał. 

Czytając ten fragment dochodzę do wniosku, że niczym nie należy się przejmować. A już na pewno nie przyszłością, bo zupełnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się z nami stanie. To też trochę odpowiedź na Pana pytanie dotyczące wychowania. Wyobrażam sobie, że rodzice pragną zapewnić swoim dzieciom jak najlepszą przyszłość. Kombinuje Pan zatem w czym tu skorupkę tych jajek wymoczyć, aby nasiąkły i w przyszłości było im łatwiej. Mnie się wydaje, że szacunkiem do siebie samego jako człowieka, do podejmowanych trudów życia codziennego. Potem szacunkiem do innych ludzi, ich kultur, wierzeń, pomysłów na życie. Szacunku do zwierząt. I do tych wszystkich co są od nas słabsi. Potem to jeszcze starałbym się nie krytykować, a chwalić za podejmowane działania. Żeby taki malec nie bał się wyzwań i był pewny siebie. Przede wszystkim skupiłbym się na kulturze. Na tym aby nie był ignorantem. Cała reszta jest jednostkowa i zupełnie niezależna, więc nie ma się czym przejmować.

No dobra. Na koniec opowiem Panu jakie to prezenty dostałem wczoraj, aby oko Panu zbielało. Najpierw małżonka zrobiła mi pyszną kawę i śniadanie z truskawkami. Potem dostałem ładnie zapakowaną ciepłą czapkę, w której wyglądam zjawiskowo. W końcu dostałem dwie pary majtek. Wydawało się mi, że żona trochę przesadziła z ich wielkością, bo spokojnie można by je przeszyć na namiot. Okazuje się, że ma dobre oko. A ja ogromny tyłek. Patrz Pan jak zupełnie inaczej człowiek siebie widzi niż mówi rzeczywistość. Zawsze uważałem, że mam zgrabną pupę. 

Dostałem puzzle składające się z 1500 elementów, a przedstawiające dom na Podlasiu. Czyli mam podobno taki wybudować dla naszej rodziny. Ale pod warunkiem, że dostanę tam ziemię. Dostałem od Marceliny nauszniki i okulary ochronne, a od brata Konrada piłę mechaniczną, łańcuchową, spalinową. Dzięki czemu pocięliśmy co się dało w domu na Pomorskiej. Dostałem perfumy od mamy, sushi, czekoladowe pyszne ciasto i butelkę gruzińskiego wina. Od Agnieszki grę planszową dla dwóch osób. Dużo życzeń i innych przyjemnostek. To był dobry dzień, czego i Panu życzę w dniu jutrzejszym. 

Ukłony
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz