poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Co się Pan awanturujesz, Harry?!


Szanowny Panie,

Irmina krzyczy do telefonu – Kula! Kula! Za chwile leci jakiś filmik. Brzydka muzyka, brzydka animacja, głupi tekst. Pan mówisz, żem szuja? Bo nie odpisuję? Kiedy mi tu dzieci ogłupiają, jak tylko się je z oka spuści? Kiedy Pańska siostra maluje pioruny na szybach okien i wypisuje feministyczne hasła na parasolkach, które później wywiesza za oknem? Szuja? Dobre sobie. Wie Pan, że kiedy teraz piszę te słowa, w piekarniku marnują mi się do reszty nieudane kotlety z ciecierzycy i szpinaku, a Antek rozrywa okładkę kolejnej książki? Niech Pan waży słowa, bo tu walczyć trzeba o dostęp do tlenu.

No, ale to przecież nie ja walczę. Mi została przypisana rola oprawcy. Wyjść z niej nie sposób. Mam wszystko, czego trzeba. Włosy na twarzy, a nawet na plecach i  nerwy na końcu dupy. Mam też to okrutne samozadowolenie osoby osiągającej średnie pułapy. Droga, która mnie tu przywiodła jest nieistotna. Nie jest wcale taka znowu moja. Zbieg przypadków. Można m przypisać pewne parametry, które w tym miejscu i w tym czasie ustawiają mnie w pewnym punkcie na planszy. A plansza ta jest dosyć stabilna. Czy korona tak potrząśnie planszą, że poprzewraca wszystkie pionki? Rzecz raczej niepodobna. Mogę zatem bawić się w liberała, którym nie jestem i wykazywać jakieś pozory zrozumienia i co najwyżej (przy dużych nakładach energii) wykonywać gesty, które mogą być odczytywane jako solidaryzowanie się, czego nie chcę. Nie chcę, bo to trudne, bo to stąpanie po polu minowym. Bo to gra, której nie rozumiem, ale jak rozumiem, wygrać w niej nie można.

Ciśnienie spadło chyba. Jest 17, a bronię się ostatkiem sił przed zaśnięciem. Antek namalował wazonik w kształcie macicy. Tak twierdzi Justyna. Antek twierdzi, że to baranie rogi. Justyna nie daje się przekonać.

Obudziłem się rano i zanim jeszcze inni wstali, wymyśliłem sobie, że może dziś nie będę krzyczał na Antka. Przecież może nie wypadnie z balkonu, nawet jak nie będę mu głośno przypominał, że to zły pomysł. Wiem przecież, że z tego krzyku to i tak nic – z nim, czy bez niego, będzie tak samo. Co ma się popsuć w tym mieszkaniu, to i tak się popsuje, a może jego dzień będzie trochę lepszy? Nie udało się. Kto by nad tym panował, Szanowny Panie? Nie kroczę sam po niezmierzonych przestrzeniach. Kujemy te pięćdziesiąt metrów, żeby jakoś się wpasowały, żeby społeczeństwo przełknęło, a nawet zaakceptowało, żeby dzieciom krzywdy wielkiej nie zrobić, żeby ludźmi byli. Myśli się memlą, a ja wpadam w pętlę. Powtarzalność ciągłą. Słowa mi się takie same układają. Są moje i są zarazem słowami innych - Justyny, Matki, Ojca i innych. Otwieram paszczę i same płyną. Same pod palce wpadają. Bezpieczne. Kolekcja straszaków. Niewypałów, którymi pozorować można walkę, ale na wojnę iść z nimi nie sposób... bo Pan zginiesz i umrzesz, i już Pana nie będzie, bum! 

Pan mi powie, Szanowny Panie, co Pan by dzieciom najbardziej chciał przekazać? Czego nauczyć? Czy to głupie pytanie? Bo ja nie wiem, a już ojcem przyszło mi być. Może Panu, jak Pan z perspektywy, to widzisz, to jakoś łatwiej dostrzec, co ważne? 

Z poważaniem,
Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz