Szanowny Panie,
i jak się Pan z tym czuje? Nie odzywałem się tak długo, to pewnie Pan stęsknił się za dobrym słowem. Piszę "dobrym" bo przecież Pana malkontencka natura potrzebuje zewnętrznego impulsu. Pogoda w sumie pewnie Panu wystarczy.
Będę pisał o żaglach. O bałtyckim rejsie w stronę krajów skandynawskich. Wyruszłem dwa tygodnie temu z Gdańska. Na zatoce Puckiej było całkiem dobrze, ale już wyjście na otwarte morze sprawiło, że mój błędnik przyzwyczajony do stałego lądu, krzesła i komputera, iż zacząłem odczuwać pierwsze objawy choroby morskiej. Jest to uczucie niepewności siebie. Coś ci dolega, nie wiesz co, ale wiesz że na pewno nic poważnego. DO MOMENTU!!! Do momentu, aż idąc w przechyle pod pokładem do kambuzu, mijając kolejnych rzygających współzałogantów nie przechodzisz koło kosza na śmieci. Nie wiedzieć czemu nachylasz się nad nim i już rzygasz. Nie tak jak to robisz przy chorobie, ale tak jakoś naturalnie. Jakoś tak zwyczajnie. Jakby rzyganie było wpisane w żeglowanie. Bo takie jest żeglowanie. Po oddaniu tego co Neptunowi się należy czujesz się lepiej, ale do chwili, kiedy znów chce ci się rzygać. I rzygasz i już jest gorzej. Dostajesz na czole siódmych potów. Najlepiej czujesz się leżąc. Najlepiej na podłodze. Ale niestety nie możesz bo masz wachtę w kuchni, na jachtach nazwaną kambuzem. Nie mogłem tego pojąć, że można być w takich warunkach głodnym. Musiałem zrobić kanapki. Dokładnie sześć, co zajęło mi dwie godziny. Na podłodze! Rzygając do woreczka położonego obok deski do krojenia i chleba na talerzu. Na ich miejscu nie jadłbym tych kanapek, ale na szczęście do kambuzu oprócz wachty kambuzowej wejść nikt nie może. Gdy się rzyga to oczywiście po jakimś czasie jest się głodnym (a jednak natury się nie oszuka), więc nic dziwnego, że spałaszowałem ten suchy chleb. Nawet nie dotarł do żołądka. Od razu musiałem go oddać. Dziwne uczucie rzygać tym co przed chwilą przeciskało się przez przełyk. Takie jest właśnie żeglowanie.
Ruch jachtu na dużych falach podobny jest uczuciu rzygania. Rusza się tak jakby dostawał spazmów wymiotnych. Zna Pan na pewno to uczucie. Uczucie potrzeby zwrotu pokarmu. Takie jest żeglowanie.
Chorowałem jedną noc. Potem stałem za sterem i muszę przyznać, że to mnie uleczyło. Pięć godzin na stojąco, na zimnym wietrze, bryzgany morską pianą starałem się utrzymać kurs kompasowy. Wszyscy chorowali, ale ja już nie. Czynienie innym niemiłego było dla mnie odkryciem całkiem miłym, więc oddawałem się mu z lubością.
Dwa dni nam zajęło płynięcie do Christianso. Maleńkiej wyspy 15 mil od Bornholmu. Wyspa rodem z Morza Śródziemniego. Obejść można ją w kwadrans. Mieszka cała setka ludzi. Co oni tam robią przez cały rok? Nie mam pojęcia. Wiem, że mają zawody gry w kości. Ale niech mi Pan powie jak długo można grać w kości na jednej wyspie? Pięknej wyspie. Otoczonej niespokojnym Bałtykiem, domy kolorowe, ziemiste, minimalistyczne i malutkie jak sama wysepka. Stamtąd ruszyłem do Szwecji. Nocowałem w małej miejscowości, z bardzo fajną starówką i łazienką z SAUNĄ!!! w cenie postoju w porcie. Przepływałem pod jednym z najdłuższych mostów świata. Ciągnął się w nieskończonośćm, a ja czułem się jak pod mostem sztynorckim. I bałem się czy na pewno nie trzeba złożyć masztu, aby przepłynąć.
Żeglowanie jest też takie, że czasem nie wieje. Więc dwa dni płynęliśmy na silniku. Czasem wieje też za bardzo, więc podarliśmy żagiel GROT (ten bliżej rufy) i zgubiliśmy bom od SPINAKERA. Wiem, że Pan nie wie co to takiego, ale to właśnie zgubiliśmy. Takie jest właśnie żeglowanie.
Byliśmy też dwie godziny na największej wyspie na Bałtyku - Gotlandii. I widzieliśmy kościół cudnej urody.
Ten wypoczynek to była praca. Bo oprócz wachty kambuzowej musieliśmy mieć wachty przy sterze. A zatem w środku nocy przy rozgwieżdżonym niebie, ubrany w sześć warstw: bluz, koszulek i koszul trzeba było płynąć przed siebie, jak wiatr pozwoli. Tylu gwiazd ile widziałem świecących nad morzem nie widziałem w całym swoim życiu. A księżyc, nawet cienki rogalik, unoszący się nad lustrem wzburzonej wody, zajmuje jedną/trzecią nieba. Takie jest właśnie żeglowanie.
W drodze powrotnej byłem przy sterze i pierwszy zobaczyłem latarnię z polskiego wybrzeża. Rozewie. Nie wiem czemu, ale poczułem się dumny i zakochany i stęskniony za Polską. Tak jakby mnie tu nie było minimum rok. Gadając o tym z moimi kolegami na jachcie doszedłem do wniosku, że wszyscy tak mamy. A czy Pan tak ma? Że na tą Ojczyznę możemy psioczyć i
wieszać psy, ale za jej mirażem, choćby w postaci latarnii w Rozewiu potrafilibyśmy bić się do upadłego.
Ahoj
Stefan W.
Nareszcie i ładnie tylko za dużo o tym rzyganiu i błędy/ ale to może jeszcze wpływ morza-bujania/
OdpowiedzUsuń