czwartek, 7 czerwca 2012

Czereśnie już są

Szanowny Panie,

ludzie są niezwykli. Ostatnio bawiłem się przy rum-punchu (przypomniałem sobie smak Karaibów) ze znajomymi podróżnikami i żeglarzami. Poznałem kolesia, który organizuje rejs drewnianym, odkrytym jachtem na koło podbiegunowe wzdłuż wybrzeża Norwegii. A propos: szuka załoganta. Płynie się we dwóch, odkrytym jachtem, żadnych wygód. Sprawa jest wyczynowa, więc jak ktoś chce to dysponuje kontaktem i szczegółami. Wyprawa wyrusza na początku lipca.

Chodzi mi o to, że to świetna sprawa, gdy w jednym miejscu znajdą się pasjonaci. Każdy z nich opowiada o swoim "koniku" z tym charakterystycznym błyskiem w oku. Tacy ludzie inspirują.

Pisze Pan o tym błękitnym niebie i zagubionych wsiach przy nitkach asfaltu. No i muszę Panu powiedzieć, że nie trzeba wyjeżdżać gdzieś daleko w świat, w Polskę, żeby spotkać takie wioski. Wybrałem się w tym tygodniu rowerem nad Wisłę. W Gassach dotarłem nad wijącą się rzekę i pojechałem w górę. Ptaki ćwierkały, muszki wlatywały mi w gębę, zapach wody mieszał się z zapachem pola. Potem dotarłem nad aleję czereśni. Piękne drzewa z dorodnymi, dojrzałymi owocami przyciągnęły kosy. Przegoniłem rozwrzeszczane ptaki i zabrałem sie za pałaszowanie czereśni. Moje pierwsze w tym roku, prosto z drzewa. Lubię myśleć, że to dla mnie dobry rok. Poprzedni był zaskakujący. Nawet nie pamiętam czereśni. Jak już nażarłem się, a musi Pan wiedzieć, że te najfajniejsze rosły dość wysoko, więc musiałem wdrapywać się na rower i drzewo żeby je zebrać, przypomniały się mi Kozienice. Kiedyś jechałem do wuja te 80 kilometrów tylko po to, żeby zerwać czereśnie. Było ich tyle, że żarłoczne kosy były wybawieniem. Niech się ptaki najedzą.

W tym podniosłym-nostaligcznym i wesołym nastroju ruszyłem rowerem dalej. Byłem już zmęczony czereśniami, forsującą trasą, w łydki wydzielał się kwas i zaczynały boleć. Było bosko. Jadę sobie, zagubiony w niewielkich asfaltowych uliczkach i widzę sympatycznego pana, koszącego trawę. Gdy przejeżdżam obok niego nasz wzrok się spotyka. Widzę, że jest zmęczony pracą. Uśmiecham się zatem do niego i mówię mu "dzień dobry panu". On na mnie trochę spode łba spogląda i nic nie mówi. Jadę dalej. Nikogo nie ma na tej trasie i gdy jestem w bezpiecznej odległości 200 metrów słyszę za sobą:
- Ty Chuju!!!

Jadę dalej. No bo przecież nie odwrócę się na to wyzwisko. Nie jestem chujem.

Pozdrawiam

Stefan W. 

1 komentarz:

  1. jestem przekonany, że pan od kosiarki chiał wyrazić radość ze spotkania ale się przejęzyczył.
    michpiet

    OdpowiedzUsuń