Szanowny Panie,
poczyniłem następujące obserwacje w kwestii alkoholu. Ostatnio miałem okazję wypić parę kieliszków wina, których ilość była akurat taka, że rozświetliły mi głowę, a nie ją zamroczyły. I zauważyłem, że niestety przesadzamy z piciem. A od końca wyglądało to tak... o 4 rano na Dworcu Śródmieście zwłoki leżały w kątach, które śmiało można posądzać o bliską znajomość z ludzką uryną. Inne "alkoholowe" trupy, noszone były przez zombiaków na procencie... większość jednak spała skulona na swoich kolanach. Ci co nie spali mieli maślane oczęta, ciężkie powieki, eteryczne głosy i ostry zapach potu. Ludzie po alkoholu mówią nieskładnie.
Sam jest Pan przykładem. Gdy spotkaliśmy się o północy w knajpie dwa dni wcześniej, to był Pan po paru głębszych i bardzo trudno się z Panem rozmawiało. Byliśmy, że tak napiszę, na innych poziomach/biegunach wtajemniczenia. I mimo, że chciałem znaleźć się w Pana stadium, aby iść krok w krok, dla otuchy, bo raźniej, to jednak nie dogoniłem już.
Alkohol także jest przyczyną błędnego postrzegania rzeczywistości. Proszę mi pozwolić posłużyć się przykładem. Pamiętnej nocy Panna J. stwierdziła, że grubo wyglądam. Cóż za mylne stwierdzenie. Nie mogę grubiej wyglądać, bo kontroluje swój brzuch. Znalazłem niezawodny sposób na tzw. paluszek. Wkładam mały palec do pępka i wiem, że wchodzi tylko do końca pierwszej kostki, a skoro tak to nie mogłem przytyć! Ha!
Noc Świętojańską spędziłem w Warszawie. Łazikowałem po mieście i rozkoszowałem się urokami zaułków Powiśla. Światło słoneczne nie chciało oddać wczoraj choć skrawka ciemnościom, więc kontury stołecznych budynków kontrastowały na tle nieba. Neony jakby nie świeciły w pełni, a ludzie zachowywali się jakby łóżko nie służyło do wypoczynku tylko innych przyjemnych celów. Wiadomo... wianki popłynęły do Gdańska, więc warszawianki nie miały co tracić.
Pisałem na początku, że nie umiemy pić. Nie ma w tym umiaru. Wydaje się, że szlachetne picie polega na znalezieniu tego złotego momentu, gdy myśli fruwają nad głową, a nie jej ciążą. Szczęśliwie wczoraj byłem szlachetnym pijakiem. Rzadko się mi to zdarza, ale jak widać zdarza. Gdy wracałem parkami, schodami, placami i uliczkami miasta to ptaki ćwierkały mi nad głową. Nie wiem, czy o 3.30 już się pobudziły, czy to moje myśli znalazły się w koronach drzew.
Z poważaniem,
Stefan W.
poczyniłem następujące obserwacje w kwestii alkoholu. Ostatnio miałem okazję wypić parę kieliszków wina, których ilość była akurat taka, że rozświetliły mi głowę, a nie ją zamroczyły. I zauważyłem, że niestety przesadzamy z piciem. A od końca wyglądało to tak... o 4 rano na Dworcu Śródmieście zwłoki leżały w kątach, które śmiało można posądzać o bliską znajomość z ludzką uryną. Inne "alkoholowe" trupy, noszone były przez zombiaków na procencie... większość jednak spała skulona na swoich kolanach. Ci co nie spali mieli maślane oczęta, ciężkie powieki, eteryczne głosy i ostry zapach potu. Ludzie po alkoholu mówią nieskładnie.
Sam jest Pan przykładem. Gdy spotkaliśmy się o północy w knajpie dwa dni wcześniej, to był Pan po paru głębszych i bardzo trudno się z Panem rozmawiało. Byliśmy, że tak napiszę, na innych poziomach/biegunach wtajemniczenia. I mimo, że chciałem znaleźć się w Pana stadium, aby iść krok w krok, dla otuchy, bo raźniej, to jednak nie dogoniłem już.
Alkohol także jest przyczyną błędnego postrzegania rzeczywistości. Proszę mi pozwolić posłużyć się przykładem. Pamiętnej nocy Panna J. stwierdziła, że grubo wyglądam. Cóż za mylne stwierdzenie. Nie mogę grubiej wyglądać, bo kontroluje swój brzuch. Znalazłem niezawodny sposób na tzw. paluszek. Wkładam mały palec do pępka i wiem, że wchodzi tylko do końca pierwszej kostki, a skoro tak to nie mogłem przytyć! Ha!
Noc Świętojańską spędziłem w Warszawie. Łazikowałem po mieście i rozkoszowałem się urokami zaułków Powiśla. Światło słoneczne nie chciało oddać wczoraj choć skrawka ciemnościom, więc kontury stołecznych budynków kontrastowały na tle nieba. Neony jakby nie świeciły w pełni, a ludzie zachowywali się jakby łóżko nie służyło do wypoczynku tylko innych przyjemnych celów. Wiadomo... wianki popłynęły do Gdańska, więc warszawianki nie miały co tracić.
Pisałem na początku, że nie umiemy pić. Nie ma w tym umiaru. Wydaje się, że szlachetne picie polega na znalezieniu tego złotego momentu, gdy myśli fruwają nad głową, a nie jej ciążą. Szczęśliwie wczoraj byłem szlachetnym pijakiem. Rzadko się mi to zdarza, ale jak widać zdarza. Gdy wracałem parkami, schodami, placami i uliczkami miasta to ptaki ćwierkały mi nad głową. Nie wiem, czy o 3.30 już się pobudziły, czy to moje myśli znalazły się w koronach drzew.
Z poważaniem,
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz