czwartek, 6 czerwca 2013

Stara świnia


Szanowny Panie,

Droga do Machu Pichu
W tle Wayna Pichu
Wschód na Wayna Pichu
 Miało się skończyć na jednej butelce wina. A już piliśmy trzecią, a w drodze była czwarta. Za sześć godzin powinienem się obudzić, aby o wschodzie słońca dostać się na Machu Pichu, jednak jeszcze nie położyłem się spać. Siedziałem na murku w Aquas Calientes (Ciepłych Wodach), leżących u podnóża największej atrakcji turystycznej Peru i piłem chilijskie wino, w które może Pan zaopatrzyć się na najbliższej stołecznej stacji benzynowej. Nie rób Pan nigdy tego! Obudziłem się co prawda o 4 rano, ale zaraz wypiłem całą butelczynę wody, aby zabić kapcia w gębie... i tak nie pomogło. Z tym kapciem bez kropli wody stanąłem u wrót do góry, na której leżą inkaskie ruiny. Schodów naliczyłem dwadzieścia, bo potem odechciało się mi ich liczyć.  prostu lazłem w górę i przeklinałem każdą kroplę wina, którą w siebie wlałem. Schodów było akurat tyle, że dolazłem o 5.50 pod wejście do ruin. Spragniony chciałem zopatrzyć się w butelczynę czystej aqua, jednak koszt 11 dolarów odstraszył mnie i stwierdziłem, że prędzej język mi odpadnie niż wydam tę bandycką cenę za wodę. Machu Pichu... brzmi niezwykle a podobno w języku keczua oznacza Starą Świnię. Znalazłem też inne tłumaczenie... Stara Góra, ale ta świnia bardziej się mi podoba. Ogromna ilość pięknie położonych ruin, między właśnie Machu Pichu (wysoką i dostojną górą) a Wayna Pichu (Młodą Świnią), czyli tą górą, którą widzi Pan na wszystkich zdjęciach. A na którą (dopłaciłem 30 soli, ok. 40 zł) miałem bilet wstępu (dziennie wydają ich tylko 400). O 7 rano stałem w kolejce ze spragnionym językiem. Tutaj schodów już nawet nie liczyłem, tylko przeklinałem inkaskich inżynierów, za to, że je stworzyli. Nie dość, że są nierówne to jeszcze raz za wysokie, innym razem tak wąskie, że jedynie palce się mieszczą. No i jest ich akurat tyle, że po 1,5 godziny wspinania byłem na szczycie. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby jeszcze odwiedzić Temple de Lunes. To kolejne 2 godziny schodów. Pod koniec nogi mi się trzęsły, łydki bolały i sądzę, że teraz wreszcie zapakuje kosza na naszych czwartkowych sportowych spotkaniach (ciekaw jestem czy dalej się spotykacie). Powrót do ruin Machu Pichu już mnie tak nie cieszył. Nie czułem niezwykłej energii, o której wspominali znajomi. Tylko ukradkiem przechodziłem pomiędzy kolejnymi grupami turystów i podsłuchiwałem przewodników.
Czekała mnie jeszcze droga powrotna. Oczywiście nie kupiłem za ponad 100 dolarów miejscówki w pociągu do Cusco, a wybrałem 3 godzinny spacer do Hydroelektrowni, z której za 30 soli (40 złotych) można dostać się do Cusco. Nie ma niczego lepszego niż ten spacer, wśród drzew ptaków, wzdłuż torów. Czułem się jak z filmów z Charlie Chaplinem. Jak jakiś wędrowiec z torbą, którego prowadzi żelazna droga. Systematycznie, pewnie, w jednym kierunku. Po drodze złapał mnie deszcz, taki ciepły i miły. Taki, gdy go Pan czujesz na sobie, to unosisz głowę i pozwalasz skropić twarz. Akurat słońce padało w ten niezwykły sposób, oświetlając długie krople wody spadające z niewielkiej chmury. Dodaj Pan do tego szum rwącej w tym miejscu rzeki Urubamby, mrówki tworzące drogę do pożywienia i niewielką tarantule kryjącą się w trawie, a poczujesz się Pan jak ja. Cudnie.
Turysci ukrywaja sie przed sloncem

Widok z Wayna Pichu
Przed Machu Pichu odwiedziłem znów Świętą Dolinę, a dokładniej argentyńskie małżeństwo, które prowadzi jeden z ośrodków dla szukających alternatywnych dróg zdrowotnych. Muszę Panu powiedzieć, że przy całym moim sceptyźmie do tych new ageowych agnostyków, to cholernie pięknie się urządzili. Mają niewielki domek, w którym mieszkają wspólnie z przyjaciómi i pichcą tam prawdziwe dobroci z orzechów brazylijskich, soczewicy, warzyw i owoców. Piją pyszną matę z ziela co to rośnie im w ogrodzie. Od czasu do czasu witają swoich gości, serwując im masaże, seanse spirytystyczne, ale generalnie zachęcają do wyciszenia się, czemu sprzyja niezwykła okolica. Widok na zaśnieżony szczyt And, niewielki strumień, hamaki na wolnym powietrzu i kolorowa papuga łażąca dookoła nóg... podobałoby się Panu. Co prawda wywaliłbym piramidę, w której możesz Pan pomedytować i zebrać energię świata, a także zamieniłbym na zwyczajne ognisko ichni krąg przebaczenia, ale i tak byłem pod ogromnym wrażeniem.

A to na deser. Peruwianski przysmak - CUY. MNIAM
A zatem stało się, opuszczam Peru na dobre. Ostatnią noc w Cusco, zwyczajnie przespałem. Bez żadnych wypadów do Mamy Afryki. Byłem grzeczny. Do tego stopnia, że jak rano się obudziłem to po śniadaniu zgoliłem brodę, a potem ściąłem włosy. Wyglądam jak aniołek z obrazka i nie mogę na siebie patrzeć. Ale w końcu trzeba było zaznaczyć jakoś nową część mojej podróży. Jestem w drodze do La Paz, stolicy Boliwii i mam ciekawy plan, aby nic nie planować. Co prawda Buba i Panda – dwójka znajomych z żaglowca Fryderyk Chopin, co to zwiedza Amerykę Południową na motocyklach, a którą spotkałem w Cusco, zdradziła mi pewne ciekawe miejsca w jednym z najbiedniejszych zakątków tej części świata, ale czy będę się sztywno tego trzymał, pewnie nie. (www.poludnik-zero.pl - ich blog)  dobrze bo po Machu Pichu jestem już pewien, że nie dla mnie turystyczne cuda tego świata. Chociaż, jak zawsze trzeba umieć znaleźć złoty środek.

Ukłony
Stefan W.

4 komentarze:

  1. Fuj te szczurko-chomiki przypiekane:)))))Ciekawe czy w Boliwii to również jest przysmakiem. A sama relacja jak zwykle z dreszczykiem emocji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam blogspota, ale czy nie ma możliwości włączenia geolokalizacji? byłoby spoko widzieć jak podróżujesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podam przykład:
    # Musisz mieć dostęp do internetu.
    1) Wchodzisz na http://maps.google.pl/
    2) Po lewej stronie jest suwak a nad nim jest ikonka człowieka
    (suwakiem przybliżasz i oddalasz mapę)
    3) Nad suwakiem jest taka mała ikonka; kwadrat z kropką w środku
    4) Jak na to najedziesz myszką to masz "pokaż moją moją lokalizację"
    5) Naciśnij to ikonę
    6) Powinno wyskoczyć okno w lewym górnym rogu; "Would you like to share your location with maps.google.pl?
    7) Wciskasz "Share Loaction"
    8) Google po twoim IP sprawdzi gdzie się znajdujesz (no może nie do końca dokładnie, ale ten rejon)
    # Niektórzy umieszczają mapki na swoich stronach i jak się logujesz to widać skąd.

    OdpowiedzUsuń