Na pace autostopem. Okulary mi sie rozlecialy... |
Szanowny Panie,
tutejsze piwo zrobione jest z kukurydzy, a zatem kosztuje
grosze. Możesz pić je Pan jak wodę, a nic w głowie nie zostanie. Dlatego
zamawiałem już 20 butelkę trunku, czując jedynie, że bluzkę rozpycha mój
brzucholc (jakoś tak urósł ostatnio). Piłem kolejne piwa dla towarzyszki,
której kibić, czerwone usta i fakt, że z języków obcych znała jedynie
francuski, jakoś bardzo mi przypadły do gustu. Była troszkę zła, bo dzień
wcześniej wydawało się jej, że filmowałem jej taniec, tymczasem filmowałem inną, z
której urodą nawet bym się powtórnie ożenił, ale była już mężatką. Moją tymczasową
miłość jakoś to zawiodło i przestała kokietować.. kobietki! Zbliżała się 6 nad
ranem i trzeba było ruszyć się z Penedo, małej Finlandii, osady świętego
Mikołaja. Atrakcja turystyczna, że jest zimno. Przyjeżdżają mieszkańcy Rio, aby
pochodzić w wełnianych czapkach, ubrać stroje rodem z alpejskich wiosek. A to
przy niezwykłej, jak na tą część Brazylii, temperaturze - 14 stopni Celsjusza!
Dlatego bardzo dziwią się, że chodzę w krótkich spodenkach i w japonkach.
Jestem tutaj dzięki autostopowi i Cezarowi. Facet za namową kolegi zabrał mnie
ze stacji benzynowej. Miał podwieźć kawałek, ale zmienił zdanie i zaprosił do
siebie. Przepiliśmy we trójkę noc jedną. Kumpel był mormonem i twierdził, że
oni prawdziwie wierzą w Boga. Słowo „prawdziwie” przewijało się dość często.
Prawdziwy Chrystus, prawdziwy Kościół, prawdziwa modlitwa i rozmowa z Panem.
Niezwykłe jak dużo różnych wierzeń spotkałem podczas wojaczki: szamani, ludzie uznający
Słońce za Boga, argentyńscy hipisi co to nawrócili się na wiarę w Paczamamę,
czarownicy, kościół Ajałaski, Uniwersalny (chyba najdziwniejszy), w końcu
Mormoni. A Cezar katolik i podejrzewam go o kochliwe przyglądanie się mnie. Myślałem,
że jest troszkę zniewieściały, ale w końcu zorientowałem się, że podobają się
mu mężczyźni. Tak czy inaczej równy z niego chłop, bo pokazał mi kawał okolicy,
piękne miejsca: jak naturalne zjeżdżalnie wodne, górskie krajobrazy i odległe
wsie urocze.
Po trzech dniach odpoczynku pognałem za królikiem. To
ostatnie 150 kilometrów mojej podróży. Dokładnie trzy miesiące temu wyleciałem
z Barcelony i znalazłem się w wielkiej i głośnej Limie. Wtedy zanurzyłem nogi w
Pacyfiku i teraz po tych trzech miesiącach zanurze nogi w Atlantyku. Jedne nogi
a dwa oceany. Tylko trzy miesiące minęły, a mnie się wydawało, że jakoś dużo
więcej. Przygód pełne. I teraz zostały 150 kilometry, które pokonuje dwoma
stopami. Pierwsza ciężarówka jak czyściec brudna. Druga nowiutka, pierwsza jej
podróż... karaka! Ale ludzi! A ja nie mam noclegu. Karnawał. Zazwyczaj w
karnawał ludziska w Rio biegają nago, całują kogo popadnie i tym podobne
bachanalie, prawdziwe Dionizy. Tymczasem grupy pielgrzymów, w
charakterystycznych czapkach-spodkach, okryci foliowymi workami, bo trochę pada
łażą po całym mieście i klaszczą, krzyczą, witają się. Wzburzają zdziwione Rio.
Tysiące, jak nie setki tysięcy. Całe ulice zamknięte. Śmieje się, że to na mnie
czekają. A tymczasem Papa za chwilę przejedzie z lotniska. Spotykam polską
grupę. Nasze dziewczęta są jednak najpiękniejsze. Miło się gadało. Jedna
śliczna jak Maryja. No dobra, złe porównanie. Ale śliczna. Obiecałem sobie, że
jak ją jeszcze spotkam to wydębie numer telefonu. Chyba 10 milionowe miasto,
plus tysiące pielgrzymów. Nie spotkam. Nie mogę się rozgadać, bo czeka na mnie
Barbara. W ostatniej chwili dała mi darmowy nocleg.
Najlepiej widać jaki tłum z ósmego piętra wierzowca.
Znalazłem się w biurze Barbary. Wzmagają się krzyki i orientujemy się, że
Papież zaraz przejedzie. Zbiegamy!!! To był bieg godny tych murzynów, co
pokonują 100 metrów w poniżej 10 sekund. Co trzy schody i skok, ona w
szpilkach. Że też się nie zabije? Wyskakuje na ulicę i widzę tył głowy Papieża.
Ludzie krzyczą. Wrzask, śmiech, taniec.
Ahhh... Eu vi o Papa!!! Przerobiony tekst popularnej
piosenki gatunku funky
Ah, eu te maloco – Ah, jestem wariatem. W końcu widzę ocean i
to na plaży Cochabamby. Jest silny i twardy. A jego wody to kobieta. Wcześniej
w porcie poczułem jego zapach, tzn. wolności. I już wiem co chcę robić. I Pan
się domyśla. Ocean.
Jadąc autobusem zobaczyłem moją Polkę, krzyczałem, ale nie
słyszała. Może dzisiaj będę miał więcej szczęścia.
Słoneczne miasto jest deszczowe. Nie wiem, czemu zawsze mnie
się to przyprawia. Po to wybrałem Brazylię, żeby było ciepło, a tymczasem w Rio leje. Zawsze znajdujmy pozytywne strony i śmiejmy się tak, aby bolały
nas poliki, a zatem zabrałem się za Cachacę. Napisałem nawet o niej wiersz:
Trzy C wysokie
Jedno słowo rozpychały
C pierwsze jak imbir srogie
Wypala język cały
C niczym brunetka przy stoliku obok
Skręta kończy, nie moja wieczoru szansa
C ukryte a mocne, rozpoczyna we łbie prolog
Czas ruszyć się z baru o nazwie Casa de Cachaca.
Jak Pan się zorientował Cachaca to wódka. Spotkałem pewne
dziewcze. Zresztą śliczne dziewczę, które pracuje jako montażystka filmowa i
twierdziła, że powinienem ćwiczyć się w pisaniu wierszy, aby umieć napisać
scenariusz. Jak Pan widzi, daleka droga przede mną. Ale może warto spróbować.
Rio moje ostatnie duże miasto, teraz poszukam Raju na Ziemi.
Mam trzy adresy, jeden miesiąc i ponad 4 tysiące kilometrów przed sobą.
Mam trzy adresy, jeden miesiąc i ponad 4 tysiące kilometrów przed sobą.
Ah, Eu vi o
Papa
Stefan W.