Szanowny Panie,
a co Pan tak nie możesz patrzeć na ten portfel? Miałeś Pan przygodę, a straciłeś zaledwie dwadzieścia tych ichszych pieniążków. Nie zabrali Panu plecaka, kamery, laptopa i nie ucięli głowy przede wszystkim. A przecież to Brazylia - dzicz. O tak, potrząsajcie teraz głowami, że niby nie, że jestem głupi i mam ograniczone horyzonty i brak zrozumienia dla innej kultury, i wszystkie te bzdury. Ale przytoczyć muszę, ku przestrodze dla Pana, historię, która przydarzyła się jakoś z miesiąc temu właśnie w tej całej pańskiej Brazylii. Albo nie... nie chce mnie się już o tym pisać (bo przyznaję, że ostatnio w ogóle niewiele mnie się chce). Zatem przytoczę po prostu fragment z artykułu na gazeta.pl:
Do tragedii doszło w mieście Pio XII w północnej Brazylii pod koniec czerwca. Sędzia Octavio da Silva pokazał czerwoną kartkę 30-letniemu piłkarzowi Josenirowi Abreu. Zawodnik nie zgadzał się z jego decyzją i nie chciał zejść z boiska. Najpierw zaczęli się kłócić, potem doszło do przepychanki. Octavio da Silva wyjął z kieszeni nóż i ugodził Abreu.
To rozwścieczyło kibiców, którzy wbiegli na boisko i zaczęli rzucać kamieniami w sędziego. Kiedy już nie żył, odcięli mu głowę, zatknęli na kiju i ustawili na środku boiska. Piłkarz Josenir Abreu zmarł w drodze do szpitala.
Mam nadzieję, że nie wybiera Pan zatem do Pio, ale pewnie wszędzie tam tak samo. A może Pana już nawet nie ma w tej Brazylii piekielnej?
Wyobraża Pan sobie, że już tylko miesiąc jakiś i znów Pan będzie się przechadzał pięknymi warszawskimi ulicami? W chłodny wrześniowy wieczór wybierze się Pan na długi spacer. Może z jakąś nową sympatią? Albo może właśnie nie, może samotnie. Zacznie Pan od pięćdziesiątki w którymś z lokali w okolicach ronda de Gaulle'a. Później prosto przed siebie wzdłuż Nowego Światu. Trochę się Pan poprzeciska pomiędzy tymi cholernymi turystami. Stolica się nam otwiera na zwiedzających - taki los. Dalej Krakowskim Przedmieściem... w "Przekąskach" jeszcze pięćdziesiątkę i śledzika. Tu, znając Pana, już Pan kogoś zapoznasz, wpadniesz w jakąś dyskusję, opowiesz o swoich przygodach w Peru, Boliwii, Brazylii, a ktoś Panu opowie o innych zakątkach świata. W miłym towarzystwie zamówi Pan jeszcze ze dwa kieliszki, ale w końcu poczuje Pan, że noc jeszcze młoda i nogi jeszcze nieschodzone, więc podziękuje Pan za błyskotliwą rozmowę i wyskoczy na znacznie weselszy już chodnik. Uśmiechnie się Pan do dwóch młodych niewiast przechodzących z naprzeciwka. One uśmiech odwzajemnią. Od października rozpoczną naukę na uniwersytecie. We wrześniu będą jeszcze oswajać nowe otoczenie, zwiedzać i z niecierpliwością oczekiwać na rozpoczęcie wielkiej podróży po bezkresach wiedzy. Odwróci się Pan i stwierdzi, że mógłby nawet zawrócić, dogonić i porozmawiać, ale... może następnym razem. Jak Bóg zechce, to jeszcze Pan je spotka. Teraz nie czas na to. Minie Pan Pałac Prezydencki, skręci w prawo, minie Seminaryjny i podąży brukiem w dół ulicy Bednarskiej. Przystanie Pan na chwilę, słysząc, jak jakaś młoda dusza ćwiczy grę na skrzypcach. Pomyśli Pan, że idzie jej wyśmienicie, ale powiedzmy sobie szczerze - co Pan wie o muzyce smyczkowej? W dole czeka na Pana jeszcze więcej dźwięków przeróżnych. Jakiś saksofon chyba, perkusja. Okna w szkole muzycznej wciąż szeroko pootwierane. To w końcu jeszcze ciepły wieczór będzie. Pomyśli Pan o całej tej pasji, która rozkwita właśnie w sercach tych przyszłych artystów i może nawet Panu trochę będzie żal, że nigdy nie spróbował się Pan nauczyć na czymś grać. Ale tylko przez chwilę, bo przecież Pan jest po prostu od czego innego. Ach, wspaniała młodości! Tanecznym niemal krokiem ruszy Pan w kierunku Mariensztatu. Tu grupka nastolatków oddawać się będzie prawdopodobnie grze we frisbee. Ech, głupia moda. Ni to męskie, ni to widowiskowe. Przyspieszy Pan kroku. Może na piwo do "Baryłki"? Ale tyle teraz lepszych pijalni - a tu cały czas tylko Okocim i Lech. Po praskiej stronie znajdzie Pan na pewno coś ciekawszego... Do środka Dąbrowszczaka i przystanek. Zaciągnie się Pan głęboko. Tu już czuć jesienny wiatr. Za chwilę rozpędzi się na dobre. Przegoni grupki pijących "pod chmurką" z nadwiślańskich brzegów, zapędzi ich do przytulnych knajpek, do teatrów, na wystawy, pod dachy. Miasto obudzi się z letniego uśpienia. Wrócą synowie marnotrawni z wędrówek dalekich. Krew zacznie szybciej krążyć, pulsować zacznie miasto, tętnić i dudnić. Będzie śpiewać, tańczyć, świecić. Upajać się będzie życiem. Trybik za trybikiem, wszystko znowu poruszać się będzie szybko, sprawnie. Tempo! Raz, dwa. I wirować będzie. Pijane. Uśmiechnie się Pan na myśl o tym wszystkim i ruszyć zechce w stronę Wileńskiego... Wtedy jednak w pół kroku Pan przystanie, w stronę narratora głowę odwróci i wprost zapyta:
-A czemuż to właściwie Panie Kolego towarzyszyć mi nie zechcesz w tej tułaczce nieskrępowanej, trunków pełnej, po Warszawie takiej pięknej?
Nikt na to pytanie niestety nie odpowie, gdyż pod koniec września Panie Kolego wciąż będę tkwił po dziurki w uszach w gęstym wapnie przeciągającego się remontu.
Dziękuję za uwagę.
Paweł D.
Ach,
OdpowiedzUsuńWarszawo ?:) jak mi tęskno...
teraz to musi mi Pan towarzyszyć. I może byśmy z początku nie gadali wcale, tak aby słuchać... ulicy, smyczków i trąbek, i na niewiasty patrzeć i nowe budynki. I właśnie po piwku w Baryłce, albo lepiej w drodze na praską stronę zaczniemy rozmowę. W tym miejscu, gdzie Pan o tym wapnie wspomniał. I nie o budowie będzie, ale o misiach w zoo, że nareszcie zima idzie i że wypoczną od upału. I wrócimy wcześnie nad ranem, aby posłuchać jak ptaki budzą się na Wiejskiej.
Ech Warszawo jak tęskno...
Ja też chcę na taki spacer po Warszawie, a to nigdy nie ma czasu....
OdpowiedzUsuńA tam nie ma czasu... zawsze jest czas. S.
OdpowiedzUsuń