środa, 14 sierpnia 2013

Koliber Augustin

Szanowny Panie,

jeżeli szuka Pan raju na Ziemi musi Pan udać się do Bahii a dokładniej na półwysep oddalony 6 godzin jazdy od Salvadoru. Na końcu leży miejscowość Barra Grange. Prowadzi do niej jedna ziemista droga. Gdy leje zamienia się w bagnisko. Innym sposobem dostania się jest motorówka z Camamu. Barra Grange otoczone jest z trzech stron Oceanem. W zatoce można spróbowac windsurfingu, od strony oceanu jest kilka dogodnych miejsc surfingowych. A na samym czubku palma kokosowa, na której ktoś zawiesił hamak. Trochę dalej znajduje się rafa koralowa na tyle płytka, że za pomocą maski i rurki nacieszy Pan wzrok kolorowymi rybkami i innymi podwodnymi cudami. Jest też tam rzeka, którą podczas odpływu można przejść w wodzie po kostki. W Barra Grange mieszka Isis, kreolska nastoletnia piękność, która jednak posiadając chłopca, nie jest czuła na polskie wdzięki i umizgi. Mieszka też tam Zoe, czyli najlepsza szefowa kuchni, spejcalistka w przyrządzaniu rissotto z ośmiornicy, albo krewetek w sosie kokosowym. Jest to też miejsce Feza, który mimo że gada po portugalsku, to i tak nikt go nie rozumie, bo nie potrafi się pozbyć swojego amerykańskiego akcentu: piecze chleb, czasem brownie, pomaga miejscowej lalkarce. W Barra Grange poznałem T. – oddająca się romansowi internetowemu Żydówkę. Świetnie gotującą, tańczącą jakieś nowoczesne rytmy, dzięki którym może Pan poczuć przelewającą się wodę w sobie. Nie pytaj Pan mnie, bo nie za bardzo zrozumiałem. T. poznała mnie z hippisowskim małżeństwem A. i Y. Mieszkałem u nich tydzień a miałem jeden dzień. Opiekowałem się ich córkami, które nazywam Pocahontas i Balonem. Przede wszystkim jednak zmywałem i odganiałem się od komarów. Bo to taki raj, w którym nie brakuje mosquito, problemem jest też zanieczyszczona woda i stacja benzynowa, która wylewa swoje nieczystości wprost w piasek. Moi hippisi swoje córki uczyli w domu, ale od pól roku dziewczynki chodzą do szkoły Woldorfa. Mieszkali w komunie w RPA, Indiach i przez dwa lata w Brazylii. Był to ich ostatni tydzeń tutaj – przenoszą się do Porugalii. Bóg jest wszędzie, w nas, to cały Univers. Czym właściwie jest Bóg? Tego typu pytania bez odpowiedzi sobie zadawali i było im ze sobą dobrze. Jako że hippisi, to posiadają pożyczony Volkswagen ogórek. Nie działały w nim hamulce, ale nie przeszkodziło nam spakować się do niego i pojechać jakieś 100 kilometów w las. Zostawili mnie tutaj u kobiety, która jest na wpół szamanką, muzykiem. Żywię się od tygodnia jedynie owocami i zieleniną, kąpie w jeziorku, mieszkam w chatce bez elektryczności. Za sąsiadkę mam ponętną chillijkę, która chce zmienić świat pisząc jedną książkę. Robimy czekoladę, skubiemy kako, pijemy zioła i herbatę. Każdego ranka naszą kuchnię odwiedza koliber Augustin. Mówimy mu dzień dobry, a on trzepocze skrzydełkami. W nocy świetliki rozświetają mroczny las. Często pada. Argentyńscy cyrkowcy otworzyli swoją placówkę w pobliskiej miejscowości Sarra Grange. Byłem na premierze – taniec żywych i umarłych. Ptaki i ropuchy skrzeczą dziwnie. Czasem kogut się odezwie.

Ukłony
Stefan W.

P.S. To mój ostatni przed powrotem wpis na fandze. Dlatego liczę na Pana, że od czasu do czasu skrobnie Pan cosik tutaj. Zostały mi dwa tygodnie podróży, a zatem jadę do Recife, w pobliżu którego osiądę i zajmę się przygotowaniem do powrotu (praca), odpoczynkiem, złapaniem słońca... Mam Panu i czytelnikom fangi przygodę do opowiedzenia, która zmieniła moje życie. Oczywiście pamięta Pan, że 2 września mam imieniny. Wypadają w środku tygodnia, więc jak tylko ustale date to wysle zaproszenie. Tymczasem... do zobaczenia.


2 komentarze:

  1. Stefano my tu czekamy na Ciebie w Olsztynowie:) bo chyba nas odwiedzisz co??? Buziak w nos. Monia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No pewno ze odwiedze ;) Bedzie fajnie. Olsztyn rules ;)

    OdpowiedzUsuń