Szanowny Panie,
jeżeli szuka Pan
raju na Ziemi musi Pan udać się do Bahii a dokładniej na półwysep oddalony 6
godzin jazdy od Salvadoru. Na końcu leży miejscowość Barra Grange. Prowadzi do
niej jedna ziemista droga. Gdy leje zamienia się w bagnisko. Innym sposobem
dostania się jest motorówka z Camamu. Barra Grange otoczone jest z trzech stron Oceanem. W zatoce można spróbowac windsurfingu, od strony oceanu jest kilka
dogodnych miejsc surfingowych. A na samym czubku palma kokosowa, na której ktoś
zawiesił hamak. Trochę dalej znajduje się rafa koralowa na tyle płytka, że za
pomocą maski i rurki nacieszy Pan wzrok kolorowymi rybkami i innymi podwodnymi
cudami. Jest też tam rzeka, którą podczas odpływu można przejść w wodzie po
kostki. W Barra Grange mieszka Isis, kreolska nastoletnia piękność, która
jednak posiadając chłopca, nie jest czuła na polskie wdzięki i umizgi. Mieszka
też tam Zoe, czyli najlepsza szefowa kuchni, spejcalistka w przyrządzaniu
rissotto z ośmiornicy, albo krewetek w sosie kokosowym. Jest to też miejsce Feza,
który mimo że gada po portugalsku, to i tak nikt go nie rozumie, bo nie potrafi
się pozbyć swojego amerykańskiego akcentu: piecze chleb, czasem brownie, pomaga
miejscowej lalkarce. W Barra Grange poznałem T. – oddająca się romansowi
internetowemu Żydówkę. Świetnie gotującą, tańczącą jakieś nowoczesne rytmy,
dzięki którym może Pan poczuć przelewającą się wodę w sobie. Nie pytaj Pan
mnie, bo nie za bardzo zrozumiałem. T. poznała mnie z hippisowskim małżeństwem
A. i Y. Mieszkałem u nich tydzień a miałem jeden dzień. Opiekowałem się ich
córkami, które nazywam Pocahontas i Balonem. Przede wszystkim jednak zmywałem i
odganiałem się od komarów. Bo to taki raj, w którym nie brakuje mosquito, problemem
jest też zanieczyszczona woda i stacja benzynowa, która wylewa swoje
nieczystości wprost w piasek. Moi hippisi swoje córki uczyli w domu, ale od
pól roku dziewczynki chodzą do szkoły Woldorfa. Mieszkali w komunie w RPA, Indiach i przez dwa lata w Brazylii. Był to
ich ostatni tydzeń tutaj – przenoszą się do Porugalii. Bóg jest wszędzie, w nas, to
cały Univers. Czym właściwie jest Bóg? Tego typu pytania bez odpowiedzi sobie
zadawali i było im ze sobą dobrze. Jako że hippisi, to posiadają pożyczony
Volkswagen ogórek. Nie działały w nim hamulce, ale nie przeszkodziło nam
spakować się do niego i pojechać jakieś 100 kilometów w las. Zostawili mnie
tutaj u kobiety, która jest na wpół szamanką, muzykiem. Żywię się od tygodnia
jedynie owocami i zieleniną, kąpie w jeziorku, mieszkam w chatce bez
elektryczności. Za sąsiadkę mam ponętną chillijkę, która chce zmienić świat
pisząc jedną książkę. Robimy czekoladę, skubiemy kako, pijemy zioła i herbatę.
Każdego ranka naszą kuchnię odwiedza koliber Augustin. Mówimy mu dzień dobry, a
on trzepocze skrzydełkami. W nocy świetliki rozświetają mroczny las. Często
pada. Argentyńscy cyrkowcy otworzyli swoją placówkę w pobliskiej miejscowości
Sarra Grange. Byłem na premierze – taniec żywych i umarłych. Ptaki i ropuchy
skrzeczą dziwnie. Czasem kogut się odezwie.
Ukłony
Stefan W.
Stefan W.
P.S. To mój ostatni
przed powrotem wpis na fandze. Dlatego liczę na Pana, że od czasu do czasu
skrobnie Pan cosik tutaj. Zostały mi dwa tygodnie podróży, a zatem jadę do Recife,
w pobliżu którego osiądę i zajmę się przygotowaniem do powrotu (praca), odpoczynkiem,
złapaniem słońca... Mam Panu i czytelnikom fangi przygodę do opowiedzenia,
która zmieniła moje życie. Oczywiście pamięta Pan, że 2 września mam imieniny.
Wypadają w środku tygodnia, więc jak tylko ustale date to wysle zaproszenie. Tymczasem... do zobaczenia.
Stefano my tu czekamy na Ciebie w Olsztynowie:) bo chyba nas odwiedzisz co??? Buziak w nos. Monia:)
OdpowiedzUsuńNo pewno ze odwiedze ;) Bedzie fajnie. Olsztyn rules ;)
OdpowiedzUsuń