niedziela, 25 sierpnia 2013

Umysł roju

Szanowny Panie,

poranek łatwy nie był. Zwłaszcza Pannie J. szło się jakoś ciężko i co chwilę się zatrzymywała. Skłamałbym jednak twierdząc, że mnie szło się dużo lepiej. Jakoś co chwilę zadyszkę łapałem. Plan był taki, żeby wyjść o siódmej rano z Kazbegi (teraz to właściwie się nazywa Stepantsminda), tak do dziesiątej dotrzeć do malowniczo położonego monastyru Cminda Sameba, a później po kolejnych trzech, może czterech godzinach doczłapać się do lodowca pod górą Kazbek. Ale ruszyliśmy tak o wpół do dziewiątej,  a tak o dziewiątej trzydzieści już wiedziałem, że z naszego planu nici. Możemy zwalać na ciążę lub na złą organizację w grupie, ale myślę, że po prostu już nam się nie chciało tak nogami machać po prostu. 

Motywacji brak. Bo to żaden hardkor. Ludzie z dzieciakami na plecach tam włażą. Całe pielgrzymki. I do tego w dziewięćdziesięciu pięciu procentach Polacy. Cholera by to wzięła! To nikt już nie jeździ nad Bałtyk? Tak właśnie padło też moje dobre samopoczucie. Owcą jestem, niczym więcej. I z przerażeniem myślę - czemu właściwie chciałem pojechać do Gruzji? Myślałem, że pomysł był mój. Ale skoro wszyscy Polacy bez wyjątku wpadli na ten sam pomysł, to pomysł ten moim być nie mógł. Bo czemu i pan Kowalski z Grudziądza i pani Kamińska z Koziej Wólki? Kto za tym stoi? Kto nas do tego popchnął? Co to za idea ponadjednostkowa, czy może nawet ponadludzka? Media! - myślę sobie. Ale przecież telewizora nie mam, gazet nie czytam, radia nie słucham. Przecież bronię się przed myślą wspólną, a ta i tak mnie dopada i wysyła na wakacje jeszcze! Klęska, hańba! Już pal licho tę Gruzję. Przełknę tę gorzką pigułkę narodowej pielgrzymki pod Kazbek, ale co z moimi innymi życiowymi wyborami? Zaraz, zaraz - przecież ja sam... 

I się iść odechciewa, Panie Szanowny. No iść się po prostu nie chce, kiedy sobie Pan pomyśli, że to nie Pan idzie, tylko Pana prowadzą. I myślę, że ci inni to samo sobie myślą, bo wszyscy się kręcą tak wokół Cminda Sameba. Ale jak się kręcą? No bez energii, ponuro, bez składu i ładu, tak nie wiadomo dlaczego się tam kręcą. Przyjeżdżają nie wiadomo po co i łażą nie wiadomo po co. Wejdą, zrobią zdjęcia i zejdą, a niektórzy zjadą. I jest później na fejsbuku milion zdjęć spod Kazbeka. I pan Walczak i pani Kozłowska, a nawet i pan Grabczyński - wszyscy my byliśmy w Gruzji. Latem Polska żyła na khinkali i khachapuri, plażowała w Batumi i marszrutkami przebijała się przez południowy Kaukaz. 

A teraz siedzę i piszę. Ja piszę... to się pisze... my piszemy...

Pawły D.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz