czwartek, 1 sierpnia 2013

Plecy Chrystusa




Rio to miasto podobne do Londynu, znaczy się deszczowe i zimne. Wszystkie te historie o słonecznym raju, o dziewczętach wygrzewających się na Copagabanie, o kokosach ze słomką należy między bajki włożyć. Rio to taki Londyn, tylko znacznie ładniej położony. Zamiast karnawału mnóstwo pielgrzymów, którzy blokowali całe dzielnice. Biedny Kraków, nie wie co go czeka. W ciągu tygodnia mego pobytu lało, więc jak najdłużej siedziałem w chałupie, na szczycie wzgórza świętej Teresy. Widok na miasto przecudny, ale zajmowały mnie bardziej trzy dziewczęta: Rosa, Rosaangela i Karmen, u których mieszkałem. Prócz nich w domu były trzy kotki (jedna zaginiona), suczka i chłopiec, 9 letni syn jednej z dziewcząt. No słowem bardzo babska atmosfera. Trochę jak z filmów Almodovara, trochę jak z Seksmisji... udało się mi. Święta Teresa to spokojna dzielnica artystów, bohemy, nieczynnych tramwajów. Pachnie tam czasem różą, hibiskusem, a i nie ma nic fajniejszczego niż zjechać na rowerze ze świętej Teresy. Najlepiej do jednej restauracyjki na Botafogo, w której podają najlepsze świeże soki i jedzonko z Brazylii północnej. Jeżeli nie jest Pan głodny powinien udać się Pan na manifestacje. Jedyna na której byłem w tłumaczeniu na nasze, nazwałaby się: marszem suk. Lewackie środowisko protestowało, bo brazylijscy sędziowie obniżają kary za gwałt, gdy kobieta jest ubrana za bardzo wyzywająco. Argument... sama się prosiła. Rozumiem, że to świństwo, ale muszę się przyznać, że patrząc niekiedy na te dziewczęta umiejętnie ubrane tak, że więcej odkyrwały niż zakrywały, nie dziwię się niskim wyrokom. Szanowny Panie, uważaj jednak na te strojnisie, bo niektóre są tzw. pannami z bananem, a odróżnić je dość trudno. Na marszu było dużo nagich dziewcząt, więc głowa mnie trochę bolała od patrzenia. Aby otrzeźwieć wybrałem się w górę, do Chrystusa. Godzinny marsz dla zdrowia. Ale u stóp Jezusa nie byłem, bo pielgrzymi zablokowali dostęp. Czeka się cztery godziny. Widziałem plecy Najwyższego i poszedłem w dżungle, jedynego cichego miejsca w Rio. Stamtąd rozpościera się przecudny widok na miasto. Moje Rio to takie odwrotne niż zwykle się opisuje. Copagabane widziałem w deszczu i z rozmodlonymi zakonnicami, Chrystusa plecy a nie stopy, nawet z casy de Cachacy zrezygnowałem, bo moje panie były abstynentkami. A zatem pomagałem przy gotowaniu i zmywaniu. Dziewczęta się uśmiechały, oprowadzały, rowerem jeździłem, nawet na sushi byłem. Zamiast uczyć się samby, oglądałem Dextera. Nasłuchałem się opowiadań o byłych chłopakach i tych obecnych lebiegach, którzy nie rozumieją, że porządna dziewczyna chce po prostu usłyszeć, że jest najważniejsza i jedyna na świecie, a później to już samo pójdzie. Znaczy zaczną się wymówki itp. Dziewczyny kiepsko gadały po angielsku, ale usta się nie zamykały. Z młodym grałem w gry i dawałem się ograć, kopałem piłkę, ganiałem z psem. Takie to Rio. Dopiero ostatniego dnia przestało padać, ale ja już wyjeżdżałem. Jedna z dziewcząt zaproponowała mi wspólne życie. Musiałbym tylko zaadoptować młodego. Szczerze pisząc to się mocno nad tym zastanawiałem. A gdy to mi przyszło do głowy, uznałem że czas ruszać. I poszukać raju, w którym mógłbym zacząć pracę. Mam trzy adresy, a teraz siedzę na balkonie pewnej wioski, do której nie prowadzą asfaltowe drogi. Słyszę szum oceanu, mam palmę przed sobą, mały balkonik, słońce zachodzi. W kieszeni zero pieniędzy i popijam sok z marakuji kupiony na kredyt. No co? Czy nie jest pięknie?



Szanowny Panie,



 

Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz