Rio to miasto
podobne do Londynu, znaczy się deszczowe i zimne. Wszystkie te historie o
słonecznym raju, o dziewczętach wygrzewających się na Copagabanie, o kokosach
ze słomką należy między bajki włożyć. Rio to taki Londyn, tylko znacznie
ładniej położony. Zamiast karnawału mnóstwo pielgrzymów, którzy blokowali całe
dzielnice. Biedny Kraków, nie wie co go czeka. W ciągu tygodnia mego pobytu
lało, więc jak najdłużej siedziałem w chałupie, na szczycie wzgórza świętej
Teresy. Widok na miasto przecudny, ale zajmowały mnie bardziej trzy dziewczęta:
Rosa, Rosaangela i Karmen, u których mieszkałem. Prócz nich w domu były trzy
kotki (jedna zaginiona), suczka i chłopiec, 9 letni syn jednej z dziewcząt. No
słowem bardzo babska atmosfera. Trochę jak z filmów Almodovara, trochę jak z
Seksmisji... udało się mi. Święta Teresa to spokojna dzielnica artystów,
bohemy, nieczynnych tramwajów. Pachnie tam czasem różą, hibiskusem, a i nie ma
nic fajniejszczego niż zjechać na rowerze ze świętej Teresy. Najlepiej do
jednej restauracyjki na Botafogo, w której podają najlepsze świeże soki i
jedzonko z Brazylii północnej. Jeżeli nie jest Pan głodny powinien udać się Pan
na manifestacje. Jedyna na której byłem w tłumaczeniu na nasze, nazwałaby się:
marszem suk. Lewackie środowisko protestowało, bo brazylijscy sędziowie obniżają
kary za gwałt, gdy kobieta jest ubrana za bardzo wyzywająco. Argument... sama
się prosiła. Rozumiem, że to świństwo, ale muszę się przyznać, że patrząc
niekiedy na te dziewczęta umiejętnie ubrane tak, że więcej odkyrwały niż
zakrywały, nie dziwię się niskim wyrokom. Szanowny Panie, uważaj jednak na te
strojnisie, bo niektóre są tzw. pannami z bananem, a odróżnić je dość trudno. Na
marszu było dużo nagich dziewcząt, więc głowa mnie trochę bolała od patrzenia.
Aby otrzeźwieć wybrałem się w górę, do Chrystusa. Godzinny marsz dla zdrowia.
Ale u stóp Jezusa nie byłem, bo pielgrzymi zablokowali dostęp. Czeka się cztery
godziny. Widziałem plecy Najwyższego i poszedłem w dżungle, jedynego cichego
miejsca w Rio. Stamtąd rozpościera się przecudny widok na miasto. Moje Rio to
takie odwrotne niż zwykle się opisuje. Copagabane widziałem w deszczu i z
rozmodlonymi zakonnicami, Chrystusa plecy a nie stopy, nawet z casy de Cachacy
zrezygnowałem, bo moje panie były abstynentkami. A zatem pomagałem przy
gotowaniu i zmywaniu. Dziewczęta się uśmiechały, oprowadzały, rowerem
jeździłem, nawet na sushi byłem. Zamiast uczyć się samby, oglądałem Dextera.
Nasłuchałem się opowiadań o byłych chłopakach i tych obecnych lebiegach, którzy
nie rozumieją, że porządna dziewczyna chce po prostu usłyszeć, że jest
najważniejsza i jedyna na świecie, a później to już samo pójdzie. Znaczy zaczną
się wymówki itp. Dziewczyny kiepsko gadały po angielsku, ale usta się nie
zamykały. Z młodym grałem w gry i dawałem się ograć, kopałem piłkę, ganiałem z
psem. Takie to Rio. Dopiero ostatniego dnia przestało padać, ale ja już
wyjeżdżałem. Jedna z dziewcząt zaproponowała mi wspólne życie. Musiałbym tylko
zaadoptować młodego. Szczerze pisząc to się mocno nad tym zastanawiałem. A gdy
to mi przyszło do głowy, uznałem że czas ruszać. I poszukać raju, w którym
mógłbym zacząć pracę. Mam trzy adresy, a teraz siedzę na balkonie pewnej
wioski, do której nie prowadzą asfaltowe drogi. Słyszę szum oceanu, mam palmę
przed sobą, mały balkonik, słońce zachodzi. W kieszeni zero pieniędzy i popijam
sok z marakuji kupiony na kredyt. No co? Czy nie jest pięknie?
Szanowny Panie,
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz