Szanowny Panie,
wczoraj wieczorem poszedłem na samotny
spacer, tak jak kiedyś chodziłem na boso wzdłuż brzegu, potem
plażą aż do palmy z huśtawką. Jej już nie ma. Palma jest, ale
huśtawkę wcięło rok, może dwa lata temu i do tej pory nic na jej
miejsce nie powstało. Usiadłem sobie przy tej kochanej palmie i
popatrzyłem na rozgwieżdżone niebo Dominiki. I tak przeszło mi
przez myśl, że nigdy powroty nie są takie same. To miejsce, ta
palma w moim umyśle, nosiła zaszczytne miano kwintesencji bimbania.
I już tego nie ma. Czy zatem warto wracać w takie miejsce, które
wpisały się w pamięć i przekonać się, że już nie to samo?
Wstałem o szóstej rano i poszedłem
na bukszpryt oglądać lustro wody. Wieczorem, ale też o wschodzie
Słońca może przypłynąć na żerowisko Filip. Bardzo chciałbym
go zobaczyć, bo jego widok obudziłby we mnie te wszystkie uczucia,
które wiążą się z Dominiką. Otworzyłby serce, a z niego
rozlałaby się radość aż dziecięca. Proponuje, aby pielęgnował
Pan takie uczucia. Dmuchał na nie jak na zaczątek świętego
ogniska, które może buchnąć w Panu i rozpalić całe wnętrze.
Nie bój się, ogień w tym wypadku nie spali, ale wyzwoli uśmiech
tak ogromny, że zaraźliwy. Miałem tego przykład na Martynice, gdy
tylko wyszedłem z lotniska. Jeżeli był Pan kiedyś w krajach
nagrzanych słońcem o dużej wilgotności powietrza, to zna Pan ten
„buch”, który uderza w człowieka zaraz po wyjściu z
klimatyzowanego lotniska. Płuca głupieją, bo nienauczone tak
oddychać, przez krótką chwilę się duszą. Potem odkrywają, że
nie są pod wodą, ale właśnie w tej wspaniałej przestrzeni z
rajskimi drzewami. Wiedziałem, że mnie to czeka, więc jeszcze na
lotnisku, wypatrując bagażu, biegałem od jednego do drugiego
końca, od człowieka, do człowieka i się śmiałem. Czysto.
Głęboko. Ogromnie. A jak już minąłem tych strażników co
zajmują się cłem i przemytem, którzy spoglądali na mnie jak na
głupka, grupę oczekującą bliskich, taksówkarzy i całą
lotniskową społeczność, zostałem sam na sam z tym powietrzem i
widokiem palm uginających się od naporu wiatru. I wtedy radość
rozlała się we mnie jeszcze bardziej. I wtedy poczułem, że jestem
na właściwej drodze. Na mojej własnej. Tak uśmiechniętego wziął
mnie na stopa pewien Francuz, który to nawet nie czekał aż
zamacham do niego ręką. Jechaliśmy razem, on opowiadał o swoich
córkach na wydaniu, podwiózł mnie do portu. Stoi Pan na kei i
patrzy na tych niezwykłych ludzi, tak innych od wszystkiego co Pan
zna. Są i Europejczycy, którzy niecierpliwią się, bo kolejny
stateczek nie przypłynął. Jakiś dentysta, który postanowił
zamieszkać tutaj ze swoją młodą żoną by łowić dzieci i
płodzić ryby (albo odwrotnie), kłóci się z przedstawicielem
miejscowego armatora o to, że przecież dzwonił i mu mówiono o
tym, że statek ma płynąć w tę zatokę o tej godzinie, a
tymczasem nie płynie. Potem z nim gadałem i mówiłem, że to
przecież Martynika i nie można oczekiwać, że ktoś będzie na
czas, albo w ogóle. Czas, ma dużo tutaj przed i po sobie.
Dominika dalej jest najwspanialszą
wyspą świata, ale już bez huśtawki, bez Big Papy, a może nawet
bez żółwia Filipa, na którego jednak bardzo liczę. Leżałem pod
palmą dość długo, aż w końcu wstałem by przeżyć nowe na tej
i innych wyspach. Nie ma co wracać do tego co było. Huśtawka dalej
ma to miejsce w mojej pamięci, ale po co męczyć się nawet
najwspanialszymi wspomnieniami, skoro jest „teraz”? No może
warto jedynie śmiać się. Bo to właśnie w radości jest cała
teraźniejszość z lekką domieszką przeszłości. Śmiej się Pan
głośno.
Życzy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz