poniedziałek, 9 marca 2015

Radość aż dziecięca

Szanowny Panie,

wczoraj wieczorem poszedłem na samotny spacer, tak jak kiedyś chodziłem na boso wzdłuż brzegu, potem plażą aż do palmy z huśtawką. Jej już nie ma. Palma jest, ale huśtawkę wcięło rok, może dwa lata temu i do tej pory nic na jej miejsce nie powstało. Usiadłem sobie przy tej kochanej palmie i popatrzyłem na rozgwieżdżone niebo Dominiki. I tak przeszło mi przez myśl, że nigdy powroty nie są takie same. To miejsce, ta palma w moim umyśle, nosiła zaszczytne miano kwintesencji bimbania. I już tego nie ma. Czy zatem warto wracać w takie miejsce, które wpisały się w pamięć i przekonać się, że już nie to samo?

Wstałem o szóstej rano i poszedłem na bukszpryt oglądać lustro wody. Wieczorem, ale też o wschodzie Słońca może przypłynąć na żerowisko Filip. Bardzo chciałbym go zobaczyć, bo jego widok obudziłby we mnie te wszystkie uczucia, które wiążą się z Dominiką. Otworzyłby serce, a z niego rozlałaby się radość aż dziecięca. Proponuje, aby pielęgnował Pan takie uczucia. Dmuchał na nie jak na zaczątek świętego ogniska, które może buchnąć w Panu i rozpalić całe wnętrze. Nie bój się, ogień w tym wypadku nie spali, ale wyzwoli uśmiech tak ogromny, że zaraźliwy. Miałem tego przykład na Martynice, gdy tylko wyszedłem z lotniska. Jeżeli był Pan kiedyś w krajach nagrzanych słońcem o dużej wilgotności powietrza, to zna Pan ten „buch”, który uderza w człowieka zaraz po wyjściu z klimatyzowanego lotniska. Płuca głupieją, bo nienauczone tak oddychać, przez krótką chwilę się duszą. Potem odkrywają, że nie są pod wodą, ale właśnie w tej wspaniałej przestrzeni z rajskimi drzewami. Wiedziałem, że mnie to czeka, więc jeszcze na lotnisku, wypatrując bagażu, biegałem od jednego do drugiego końca, od człowieka, do człowieka i się śmiałem. Czysto. Głęboko. Ogromnie. A jak już minąłem tych strażników co zajmują się cłem i przemytem, którzy spoglądali na mnie jak na głupka, grupę oczekującą bliskich, taksówkarzy i całą lotniskową społeczność, zostałem sam na sam z tym powietrzem i widokiem palm uginających się od naporu wiatru. I wtedy radość rozlała się we mnie jeszcze bardziej. I wtedy poczułem, że jestem na właściwej drodze. Na mojej własnej. Tak uśmiechniętego wziął mnie na stopa pewien Francuz, który to nawet nie czekał aż zamacham do niego ręką. Jechaliśmy razem, on opowiadał o swoich córkach na wydaniu, podwiózł mnie do portu. Stoi Pan na kei i patrzy na tych niezwykłych ludzi, tak innych od wszystkiego co Pan zna. Są i Europejczycy, którzy niecierpliwią się, bo kolejny stateczek nie przypłynął. Jakiś dentysta, który postanowił zamieszkać tutaj ze swoją młodą żoną by łowić dzieci i płodzić ryby (albo odwrotnie), kłóci się z przedstawicielem miejscowego armatora o to, że przecież dzwonił i mu mówiono o tym, że statek ma płynąć w tę zatokę o tej godzinie, a tymczasem nie płynie. Potem z nim gadałem i mówiłem, że to przecież Martynika i nie można oczekiwać, że ktoś będzie na czas, albo w ogóle. Czas, ma dużo tutaj przed i po sobie.

Dominika dalej jest najwspanialszą wyspą świata, ale już bez huśtawki, bez Big Papy, a może nawet bez żółwia Filipa, na którego jednak bardzo liczę. Leżałem pod palmą dość długo, aż w końcu wstałem by przeżyć nowe na tej i innych wyspach. Nie ma co wracać do tego co było. Huśtawka dalej ma to miejsce w mojej pamięci, ale po co męczyć się nawet najwspanialszymi wspomnieniami, skoro jest „teraz”? No może warto jedynie śmiać się. Bo to właśnie w radości jest cała teraźniejszość z lekką domieszką przeszłości. Śmiej się Pan głośno.

Życzy

Stefan W.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz