sobota, 14 marca 2015

Tu baza. Zgłaszam się. Odbiór.

Szanowny Panie,

przypomniał mi Pan znowu, jak to mało świata widziałem. W rzeczy samej nie byłem w życiu swoim w żadnych tych krajach nagrzanych słońcem o dużej wilgotności powietrza, gdzie można poczuć ten (para)buch, o którym to Pan pisał. Jakoś też nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie sytuacja ta uległa zmianie. Wychodzi bowiem na to, że setki, ba, tysiące już godzin spędzonych na łańcuchu przed tym komputerem znienawidzonym, który to mnie o astygmatyzm przyprawił, wcale nie sprawiły, że tak mogę sobie jeździć, gdzie chcę. Po co więc w ogóle tak tu siedzieć - można się zapytać. No, dla wygody, Panie Stefanie. Rozumianej jako komfort zakupów w Tesco i możliwości nabycia odkurzacza nie na raty. Nuda, powie Pan. Ano nuda, ale bezpieczna. Przynajmniej tak by się mogło zdawać, bo my tu przecież mierzymy bezpieczeństwo nieco inną miarą...

Oto dla przykładu taka krótka historia pewnego biznesu w wydaniu polskim:
http://robertdee.pl/jak-dorznieto-producenta-makaronow-malma/

Mogą też Panu zabrać ciągnik za długi kogoś innego i opchnąć go jeszcze tego samego dnia - ale o tym, to pewnie Pan słyszał, bo sprawa była głośna.  I u nas to chleb powszedni. Wystarczy byle jakąś gazetę otworzyć, a tu zaraz przekręt. Nawet strach mieć coś więcej. Lepiej nie mieć i się cieszyć, że nie mają co Panu zabrać. Takie to poczucie bezpieczeństwa dało mi kilka lat pracy na dosyć stabilnym stanowisku w firmie, która radzi sobie na rynku całkiem nieźle. Nie wiem, co muszą mieć do powiedzenia na ten temat Ci, którzy są w nieco mniej korzystnej sytuacji, a przecież takich  też nie brakuje. Jednym słowem - burdel na kółkach. Myślę, że tam pod palmą na Dominice świat wydaje się być poukładany w nieco bardziej sensowny sposób.

Niech więc Pana nie dziwi, że robić mnie się po prostu nie chce - a przynajmniej nie tu i nie tak. Pierwszy raz w mojej pracowniczej historii wziąłem zatem urlop, za którym nie stoi żaden wyjazd. Taki urlop, co by pomyśleć nad sobą, spędzić więcej czasu z dzieckiem, coś przeczytać może, może CV jakoś uaktualnić, czy znaleźć chwilę dla eFWueNa (że tak po ziomalsku to zapiszę). Taki inny urlop. Stacjonarny. Nie wiem zatem, czy zrodzi on coś, o czym będzie sens Panu pisać, ale prawdopodobieństwo jest teoretycznie spore... to znaczy sporo większe, niż jakbym siedział w robocie, bo umówmy się, to nadal nie są Karaiby.

W zasadzie na razie jedyny temat, który może u Pana wywołać chociaż lekką nutę zazdrości, to oczywiście nasze czwartkowe koszykarskie spotkania. Otóż stało się - tylko Pan wyjechałeś, a Pan Adam i Pan Krzysztof wylądowali w jednej drużynie. Na dodatek w tej samej co Pan Yogi, Pan Darek i Pan Maciek - czyli skład mocny. Ja byłem w drużynie przeciwnej, razem z Panem Dominikiem, Panem Markiem (młodszym), Panem Wojtkiem i Panem Maćkiem (nowym). I o dziwo, niech Pan to sobie wyobrazi, nie zmietli nas z powierzchni ziemi. Trzy spotkania były dosyć wyrównane, jedno przegraliśmy co prawda 20:6, ale jedno wygraliśmy 20:12. Mało tego, w tym tygodniu bracia znowu założyli koszulki tego samego koloru. Składy były zatem podobne, tylko do nas przeszedł Pan Darek, doszedł jeszcze Pan Robert (z bródką), a Pana Wojtka w ogóle nie było. A w drużynie przeciwnej pojawili się Pan Marek (starszy) i Pan Hubert. Tym razem w dwumeczu było 80:78 dla nich. Tylko dwa punkty różnicy - nie tak źle, co? Oczywiście, głównie to dzięki niesnaskom w ich szeregach i dobrej postawie Panów Dominika, Darka i nowego Maćka, ale graliśmy drużynowo i każdy od siebie coś dołożył. Piszę trochę tak, jakbyśmy wygrali, a przecież przegraliśmy, ale rozumie Pan na pewno sytuację. Postaramy się zwyciężyć w następny czwartek.

No to już nie zamęczam szarą Polską, kiedy Pan tam czekasz tylko, żeby opowiadać o swoich egzotycznych przygodach (i nie miało to wcale zabrzmieć dwuznacznie).

Pozdrawiam,
Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz