Szanowny Panie,
długo myślałem, jak tu odnieść się do ostatniego akapitu Pańskiego wpisu o
“Codzienności całkiem innej…”. W sensie do tej myśli odnośnie samotności. Bo
oczywiście jest to ważne i nawet nie wypada nie odnieść się do tego zupełnie.
Problem jednak w tym, że żaden ze mnie życiowy mędrzec, więc co też mogę
odpowiedzieć? Jedno, co mi się zdaje, a co oczywiście nie jest żadną myślą
moją, a nawet jak na nie moją, to nie jest nawet myślą oryginalną, to tyle, że
każda samotność, czy też z drugiej strony niesamotność, są do pewnego stopnia
umowne. Ok, to trochę durne, bo niby jak ja na przykład mam być samotny, skoro każdego
dnia ukrywam się w kiblu metr na metr, żeby chociaż udawać, że nie jestem
zewsząd otoczony przez ludzi. No, z obiektywnego punktu widzenia jestem bardzo
niesamotny. Ba, nawet z tego subiektywnego jestem przeważnie mniej samotny, niż
bym sobie tego życzył. Z drugiej jednak strony, w głowie swojej siedzę tylko
sam ze sobą i nikogo tam ze mną nie ma. Oczywiście, uczeni jesteśmy tej naszej
wspólnotowości. Że to niby podstawową komórką społeczną jest rodzina, a
pojedynczy człowiek to część tej komórki. To samo z narodem, z rasą i całą masą
innych zbiorów, których częścią niby to jesteśmy. Częścią. Elementem. Takim
puzzlem z wypustkami i ubytkami. Klockiem. No i tak, tak , wiem i rozumiem.
Człowiek, istota społeczna. Nie mniej, jak tak popatrzę na to prosto, swoim
chłopskim… no ok, niech będzie “małomiasteczkowym” wzrokiem, to zawsze widzę
jednak ten łeb nieforemny, prostokąt tułowia i cztery kreski kończyn (czasem
mniej). Człowiek, jeden, nawet jak w stadzie stoi w kolejce do “Manekina” czy
do tej apteki na Ursynowie, co to ma promocje na leki ciągle. Sam, jeden
człowiek. I oczywiście, dzieci dają nadzieję na to, że jak przyjdzie Panu
srać pod siebie, to może tyłek podetrze Panu własny syn, a nie anonimowa
pielęgniarka, ale z drugiej strony, to jak będzie Pan już na tym etapie, to czy
będzie to Panu robiło różnicę, a jeśli będzie, to czy jednak nie uzna Pan tej
opcji z pielęgniarką za zwyczajnie lepszą (nie wiem, czy na końcu tak długiego
zdania powinienem postawić znak zapytania, ale postawię)? Dobra, chyba to
komplikuję niepotrzebnie. Otóż doceniam życie rodzinne i nawet czerpię z niego
sporo satysfakcji (jak się nad tym tak głębiej zastanowię). Zwłaszcza dzieci
sobie chwalę (bo z żoną to wie Pan sam, jak to bywa). Chciałem tylko
przestrzec, żeby nie wpadał Pan w pułapkę idealizowania pewnych stanów, które w
obecnej chwili są Panu dalekie, tylko dlatego, że... w obecnej chwili są Panu
dalekie.
Myślę też, że może Pan nawet skorzystać z przywileju marynarskiego i
płodzić dzieci w różnych portach, co jest o tyle logiczne, że w przyszłości,
kiedy poczuje się Pan samotny, nie będzie Pan musiał czekać na powrót do
Polski, tylko wyjmie Pan mapę, obejrzy ją dokładnie, a potem rzuci do swojej
załogi “Cała naprzód Majtki! Kierunek Stavanger! Dziś wieczorem piję piwo z
moim synem Ingeborgiem!”. Oczywiście powie to Pan w tym swoim morskim slangu,
którego nie znam i tylko jeśli akurat będzie Pan na Morzu Norweskim. Bo jeśli
akurat będzie Pan w okolicach Rogu Afryki, to wtedy krzyknie Pan “Manewrujcie
żywo między tymi piratami moje Majtki, żebym jeszcze przed zachodem słońca mógł
zasiąść do stołu z Aminą, Bashirem, Muną i Quadirem”. Generalnie, sam Pan
widzi, że możliwości są nieograniczone.
Przypomniało mi się teraz, że ostatnio Pana obgadywałem i faktycznie, jak
się o Panu mówi, to zaraz wyskakuje ta kwestia zapuszczania korzeni. Jedni
twierdzą, że Pan ucieka, inni, że jest Pan wiecznym chłopcem. Jedni, że Pan
tych korzeni zapuścić nie chce, inni że po prostu nie może. Mnie się zdaje, że
nie tylko by Pan mógł, ale jeszcze mógłby Pan się w tym odnaleźć i być całkiem
z tego zadowolonym. Z tym, że przy innych, nawet mniej oczywistych
scenariuszach życiowych, pewnie też Pan będzie w miarę zadowolony. Taki plus
bycia tym nowym wcieleniem Greka Zorby.
Podsumowując - rzewny był ten kawałek o budzeniu się w środku nocy zupełnie
sam i myślę, że u kilku dziewcząt mógł Pan uzyskać parę punktów bonusowych w
kategorii “biedny Derwi”, ale mnie jakoś szczególnie Pana nie żal. Nadal jest
Pan podróżującym łowcą przygód, a ja biurową kurą (to “w” zbędne odrzuciłem w
ostatniej chwili), więc przynajmniej na razie nie ma Pan źle (poza tym
materacem… chociaż w sumie nasz przeżył dwójkę małych dzieci, więc w kategorii
“obleśny materac” pewnie mamy remis). Poza tym pomyśli Pan o tych rodzinach w
marynarskim stylu - to może być ten złoty środek.
Pewnie Panna J. nie pochwali mnie za takie rady, a najpewniej jeszcze
posądzi mnie o rasizm. Nie mam pewności, dlaczego, ale podskórnie już czuję, że
coś, co napisałem, nie było tak całkowicie na miejscu. Cóż, publiczne
wypowiedzi to w tych czasach stąpanie po polu minowym, ale to już
początek zupełnie nowego tematu.
Zatem pozdrawiam - niech Pan nie robi drzemek popołudniowo-wieczornych, to
nie będzie się Pan budził w środku nocy (u Antka to działa).
Paweł D.