Szanowny Panie,
z pańskiego listu wnoszę, że bawią Pana porównania naszych
odmiennych codzienności. Moje przygody z piekarzową, szwedzką
koleżanką, gdzieś na antypodach polskości, wydają się być może
kolorowe, ale Pan doskonale sobie zdaje sprawę, że wszystko zależy
od kąta patrzenia i oczu, które widzą. Postanowiłem – może nie
naśladować – ale jak tylko umiem opisać Panu moją codzienność,
całkiem inną, a jednak tą samą co sprzedawana na Fandze.
Siódma rano i kac. Oczywiście, że kac może być dobry, niemy
świadek wczorajszej zabawy, a jednak jego siła spotęgowana przez
cholerne nurzanie i myszkowanie łajby, dobija jak młotkowanie
kciuka. Dlatego to on mnie budzi, a nie B., który wparowuje do
kajuty, zapala światło i krzyczy do Nieba, że śniadanie na stole.
Kac. Łeb. Ból.
Odsuwam zasłonki. Staram się o nich nie myśleć. A jednak ich
wewnętrzna strona mnie obrzydza. Ktoś przede mną je podpalił,
ktoś coś w nie wytarł i pewnych fragmentów tych zasłonek po
prostu nie dotykam. Nic prostszego, aby je uprać, bo kto wie, co i
gdzie w nie wycierał. Ale jak je tylko ruszę, odsznuruje, rozpadną
się z pewnością. Wiszą bardziej na zasadzie umowy pomiędzy
użytkownikiem a zapięciem. Grawitacja jakoś nie zwraca uwagi, na
ich utrzymywanie się w powietrzu, ale mam wrażenie, że jak ich
dotknę, będzie po ptokach. W zasadzie o tej swojej przestrzeni
prywatnej myślę w jak najlepszy sposób, ale czasem przypominam
sobie, jak zaplamiony jest materac. Tej strony od dołu po prostu się
boję. Tej od nóg nie zauważam, a lekka plama przy głowie, to przy
tamtych, zupełny pryszcz. Co tydzień zmieniam prześcieradło i
nieprzepuszczający potu pokrowiec. Ostatni wymóg kapitana. Chwała
mu za ten pokrowiec.
Pierwsze poranne kroki kieruje do wspólnej łazienki. Korzysta z
niej dwudziestu pięciu mężczyzn. Składa się z czterech toalet,
trzech prysznicy, jednego pisuaru, dwóch umywalkowych rynien, przy
których jest w sumie dziesięć stanowisk.
Parę lat temu w Boliwii, w publicznej toalecie pewnego targowiska,
na którym dostałem rozwolnienia żołądka, oduczyłem się
obrzydzenia siadania na desce klozetowej. No ale trzeba przyznać, że
nie jest to najprzyjemniejsze uczucie siadać po kimś na ciepłym
kibelku. Z pisuaru śmierdzi moczem, tak że oczy łzawią. A gdy
szczotka do zębów wpadła mi do rynienki umywalkowej, po prostu ją
wyrzuciłem, bo wyparzanie nic by nie dało. Odpływy w prysznicach
są zatkane, więc stoi się w wodzie po kostki, zanim wszystko
spłynie. Nikt o zdrowych zmysłach i pod nakazem tortury nie
wyciągnie syfu z syfonów. Proszę pamiętać, że korzysta z nich
ponad dwadzieścia zdrowych, zdolnych do reprodukcji mężczyzn. Co
można znaleźć w tym syfonie? Niech zostanie tajemnicą. Napomnę
tylko, że dziewczęta boją się wejść do męskiej łazienki, bo
twierdzą, że samo tylko powietrze zapładnia.
Śniadanie. Codziennie jajka. Na twardo, miękko, sadzone w dwojaki
sposób (ścięty, rozlewające się żółtko), raz w tygodniu – w
niedzielę – jajecznica. Do tego chleb. Do tego ryż. Do tego,
czasem zupa (Filipińczycy jedzą zupy na śniadania). Zielonego
mało. Ograniczam się do dwóch jajek w ciągu tygodnia. Inaczej
cholesterol murowany. Kupuje sobie płatki owsiane i je wcinam.
Czasem starcza mi suchy chleb. To smutne, bo ja lubię śniadania
Lubiczów, wystawne, z wyborem i owocami. Takie mamy, ale po
dziesiątej, gdy schodzą delikatesy ze stołów gości. Cóż,
jedzenie po kimś nie skończyło się wcale w dziewiętnastym wieku.
Ma po prostu klimat, do którego trzeba przywyknąć. No ale są i
tacy, którym wystarczy kawa, a chyba Pan do takich należy – mamy
lurę. Messman nie czyści ekspresu przelewowego, albo inaczej,
czyści ale raz na półtora tygodnia. W efekcie pić się tego nie
da. Radzimy sobie, zaopatrując się we własną kawę, albo – ale
o tym cicho sza – podkradamy napój z pentry dla pasażerów. Cóż,
nie ma być z czego dumnym, ale wyjścia za bardzo nie mamy.
Za pięć ósma do pracy. Ja wiem, że na powietrzu i rozbujanym
morzu. I ja nie narzekam, bo przecież sobie taką pracę wybrałem.
Ale może Pan nie dostrzegać niuansów, gdy stoi Pan przed synem i
szuka argumentów na potrzebę porannego ubioru. Stoimy sobie
wspólnie na pokładzie i czekamy aż bosman rozdzieli pracę. Jak ma
dobry humor, przydzieli coś interesującego, powiedzmy –
odrestaurowanie drzwi kajuty pasażerskiej. Jak ma zły humor, nakaże
walczyć z karaluchami, jakąś zabójczą chemią, od której mam
potok gilów z nosa, albo segregować śmieci. Praca też nie jest
taka, że tak powiem dowolna. Pracuje się tak, żeby do przerwy,
zaiwaniać ile bozia dała. Znaczy bez gadania, jęczenia,
ślamazarzenia się, bez kontroli internetu, bez spacerów,
ploteczek, bez wszystkiego co jest dookoła pracy na lądzie. Po
prostu należy robić. Czasem pokrzykuje Speed up, speed up,
albo Why are you move like a pregnent woman?, No more bla
bla, work. Itd. Zadaniem naszym
jest pracować odrobinę wolniej, niż sam bosman, który dobrze wie
na co ile schodzi. Doskonale wie, że polerowane zajmuje tyle a tyle,
a malowanie czy usuwanie rdzy tyle a tyle. Chodzi z zegarkiem w
głowie i mierzy, liczy, pośpiesza, sprawdza, analizuje. Jest
dokładny, upierdliwy i wspaniały. Bardzo go lubimy.
W zasadzie godziny pracy są
określone od 8 do 17. Ale oczywiście to morze, więc na przykład
dzisiaj moja wachta pracowała od szóstej rano. A wachta kolejna
będzie robiła do 18. Do tego doliczyć należy obowiązki, czyli
minimum dwie godziny w nocy.
Jestem tutaj jako cadet, więc
powinienem oprócz normalnej pracy dodatkowo: przychodzić na mostek,
aby w praktyce poznawać pracę oficera; uczyć się teorii np.
MPDM-ów (przepisów drogowych na morzu, trzeba je znać na pamięć,
na wyrywki), szkolić angielski (szczególnie profesjonalne zwroty).
A przecież zaraz po pracy, powiedzmy po tej godzinie 1700 jest
tłustawy, bo tłustawy, ale obiad. Po posiłku chciałoby się
położyć na chwilę. Brudnym? No może szybciej prysznic. Prysznic?
A trening! To może jednak uciąć sobie drzemkę. Przysnąć. A
potem obudzę się w środku nocy. W ciasnej koi na pięterku, za
obrzydliwymi zasłonkami. W ciemności, zagubionym. Nie do końca
zdaje sobie sprawę, gdzie jestem. A jestem sam. Daleko od bliskich.
W niewygodnym posłaniu. Z pełnym obowiązków i zadań dniem, które
tak naprawdę znikną, gdy tylko zejdę z tego statku. Przygody i
miejsca. Ludzie i zapachy zostaną w pamięci. Ta wyblaknie i znowu
zostanę sam, kiedy wszyscy dookoła mają już klocki na podłodze,
córki na ramionach, skarpetki nie do pary na nogach w pracy.
Ukłony
Stefan W.
Panie, jedz pan jajka! Ile chcesz. To jakieś przesądy sprzed wieku z tym cholesterolem.
OdpowiedzUsuń