Szanowny Panie,
napisałem ten list do Pana dwa miesiące temu, a może
miesiąc? W zasadzie zaczynałem rejs przez Atlantyk. To już trzeci rejs przez
ten Ocean. I trzeci na żaglowcu. No
ale nie chcę wzbudzać w Panu zazdrości, tego brzydkiego uczucia zawiści. Jest u
mnie cieplutko. Słońce iście afrykańskie, wiatr orzeźwiający z rufy, przypomina
trochę bryzę morską. Na lewej burcie jest upał. Na prawej burcie (w cieniu)
jest przyjemnie. Z gorszych rzeczy, na dziobie nie ma ucieczki od Słońca.
Oczywiście ludzie narzekają, ale ja tam się cieszę, bo jakoś nie mam ochoty na
zimę.
Kąpałem się w oceanie. Koledzy wspominali, że przecież
rekiny w wodzie, ale ryzyko wziąłem na klatkę piersiową i zdecydowałem się na
kąpiel. Zatrzymaliśmy statek i kto chciał mógł skorzystać. Mnie się bardzo
podobało, chociaż nie pozwolono mi skakać z bukszprytu. Podobno to
niebezpieczne. Lubię skakać z bukszprytu.
Gorzej miała jedna z koleżanek. Jest
dziewiętnastoletnią Szwedką. No i w dodatku, że tak bym powiedział swobodną.
Nie widzi problemów tam gdzie inni je widzą, a dostrzega gdy inni nie widzą.
Kwestie miłości należą do tych swobodnych, tak jak i skąpe ubranie kąpielowe.
Mi tam nie przeszkadzało, a w zasadzie nie zauważałem, bo dziewczyny tutaj
traktuję po koleżeńsku, ale wielu Panom jakoś tak nie w smak były te kształty.
W efekcie ma zabronioną kąpiel ze statku do końca rejsu. Gdzie tu sens się
pytam?
W ogóle to ma dziewczę przekichane. Jakoś fakt, że
jest ze Szwecji, jest blondynką, kształtną i ma lewackie poglądy, wzbudza w
mężczyznach na statku chęć dyskusji. Biedne dziewczę jest non stop zarzucane
różnymi tematami. Zazwyczaj poruszamy je po kilku kieliszkach w tzw. noc
szantową. Mamy możliwość popić z gośćmi. Oni mogą zaprosić nas do stolików.
Fajnie jest wtedy. Którejś nocy zostałem zaproszony wraz z naszą Szwedką do
stolika pewnej pary. Gadamy sobie o literaturze. O języku używanym w książkach
Josepha Conrada, gdy wyraźnie znudzona i podpita Szwedka, wyrzuca z siebie… To
wszystko nie jest ważne! Osłupienie gości i moje sięgnęło topu masztu. Nasuwają
się pytania. Jak zareagować? Czy rzeczywiście zna tak dobrze literaturę
Conrada, że nasze akademickie dywagacje wydają się jej czczą gadaniną? –
Wszystko nie jest ważne – Powtarza, a ja mam wrażenie że zaraz czknie. –
Wszystko stracone! Zabiliśmy morze! I daje nam wykład na temat ochrony
przyrody.
Osłupienia ciąg dalszy. No bo jak tu dyskutować z
oczywistościami. Gdy powie, że ludzie mają wpływ na rafę koralową, trzeba
naprawę wysilić umysł, żeby znaleźć argumenty przeciwko takiemu dictum. Sam
widziałem jak turystyka zabiła rafę koralową w Egipcie, więc zgadzam się
całkowicie.
Staram się ratować sytuację przy stoliku i
jednocześnie odciągnąć dziewczynę, żeby znów nie wpadła w jakiś
dziewiętnastoletni temat.
Jestem jeszcze przed Wyspami Zielonego Przylądka. Że
też się tam nie zatrzymujemy. Wydają się ciekawe. Nęcą mnie. Płyniemy w
kierunku 210 stopni, czyli tak mniej więcej na południowy-zachód. Za chwilę
odbijemy bardziej na Zachód i wtedy nastanie majestat. No bo Słońce będzie nam
wstawało za rufą, a kładło się przed dziobem. A z tego powodu, że coraz bliżej
do Równika, będzie niemal cały czas nad nami. Podróżować w ten sposób to ja
rozumiem. Czeka mnie chrzest morski, noc piratów, lekcja o gwiazdach, wykład z
map nawigacyjnych, może jakaś kolejna kąpiel na środku Oceanu, może jakieś ryby
czy walenie. Jak z książki. Oooo… Właśnie przeczytałem Młynarskiego wiersz Dzieci
Kolumba.
Chyba każdy z was odpowie,
kto to byli Kolumbowie
jaki zapał mieli w sobie, jaki gaz,
odkrywali nowe lądy,
znajdowali bystre prądy,
obalali stare rządy,
raz po raz.
Potem w ogorzałych twarzach
trochę przygasł i poszarzał
przygód blask, co kiedyś iskry z oczu niecił,
potem Kolumb z Kolumbową
kupił szafę orzechową,
no a potem to już tylko mieli dzieci.
Dzieci
Kolumba, dzieci Kolumba
dziś już
są dawno dorosłem
przygód
nie znają, przed sobą mają
drogi
przetarte i proste
Szlak
wiedzie jasny – tędy i tędy –
nikt się
nie waha ni chwili,
nawet
ich nie stać na własne błędy,
starzy
je dawno zrobili.
Itd.
Panu powiem w tajemnicy, ale w zasadzie nie znowu
takiej wielkiej, bo pewnie się Pan domyśla, lubię o sobie myśleć Kolumb! Ze
wszystkich rzeczowników, które miałby mi pasować, najlepiej czuje się ze słowem
podróżnik. A podróżnik może być odkrywcą. Co ja jednak odkryłem?
Czy jakiś nowy ląd? Cholera, cały czas odkrywam, ale siebie. Czyli nie Kolumb a
Narcyz. I leń. Bo te moje odkrycie dotyczy pracy. Ja wcale nie pracuję. Doszedłem
do tego wykonując jakieś niezbyt wymagające szlifowanie, czy też polerowanie.
Trudno nazwać pracą, gdy coś się lubi. Jakoś przez
usta mi nie przechodzi. Nie mówię, że lubię polerować, albo segregować śmieci,
czy może jakoś specjalnie upodobałem sobie wykręcanie starych śrub, czy też
bicie młotkiem w żelastwo przez cały dzień. Lubię za to ten statek i nawet
jeżeli praca, którą mi codziennie bosman zleca nie należy do najciekawszych,
jest dla statku ważna. Traktuję się trochę jak restaurator dzieła sztuki, z tym
że taki trochę toporny, bo gdzie tam we mnie jakieś specjalne umiejętności, a
dzieła sztuki, bo żaglowiec jest z 1932 roku.
Naprawianie najmniejszych nawet głupot jest mi
przyjemne. Siedzenie pod gwiazdami też jest dobre. Nawet leżenie w
czteroosobowej kajucie, na wysokiej koi wydaje się fajne. I cała ta otoczka
jest taka akurat, że pracą nazwać tego nie mogę. Takie przedłużenie
dzieciństwa, wyobraźnia w rzeczywistości. I czemu się pytam?
Ja tutaj do niczego nie jestem przymuszony. Dziwaczne.
Wszystko jest tutaj ułożone. Od 6.30 serwują śniadanie. Oficjalna pobudka jest
o siódmej rano. O ósmej zaczynam pracę. O 10.00 jest jest 20 minut przerwy na
kawę. Potem o 12.00 jest godzinna przerwa na obiad. W końcu o 15.00 jest znów 20 minut na kawę i ciastko. No i
koniec dnia pracy o 17.00. Po tej godzinie mogę robić co chcę. Ograniczony
oczywiście do statku, w zasadzie do jego dziobu, bo tylko tam może przebywać
załoga. A moja jedyna prywatna przestrzeń nazywa się koją. Mogę zasłonić
zasłonki. Ale w zasadzie nie jest prywatna, bo co tydzień sprawdzają czystość
koi i jakoś mojego spania. A mówiłem, że do niczego nie jestem przymuszony…
Więzienie to dobry synonim dla statku. Ale jakże
odwrotnie się tu czuję, niż na przykład na pokładzie, na którym pływałem latem
tego roku. Tam zmuszałem się do pracy, tutaj jej szukam. I tak jak teraz mam
dzień wolnego, nie mogę się z tym wolnym czasem odnaleźć. Przeraża mnie nawet
myśl, że ten kontrakt za parę miesięcy się skończy i wtedy będę miał tyle
wolnego czasu…
Dobra, żartuję. Będę miał wtedy Wakacje. A Wakacje
zawsze są dobre, nawet gdy deszczowe. I wie Pan co… Cieszę się, że urlop
nazywam jeszcze Wakacjami. Oby jak najdłużej.
A na koniec pytanie: Panie czy ja mam kupować szafę
orzechową?
Ukłony
Stefan W.
P.S. Przygody, mojej koleżanki (żeby nikomu nie
przyszło do głowy, że koleżanka nie jest tylko koleżanką, bo ludzie zaraz
zaczną głupoty gadać), z uwagi że jest sympatyczna i Szwedka, może powinienem
zapisywać – są wesołe!
P.S.2 Pisz Pan szybko do mnie, bo z uwagi że nie
korzysta Pan z Whatsappa, ja nie mam pojęcia co się u Pana dzieje. A pogadać by
mi się chciało, Panu nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz