Szanowny Panie,
jutro w nocy rozdanie Oscarów. Kiedyś to było wydarzenie. Prawie jak czekanie na pierwszą gwiazdkę, a o niebo bardziej ekscytujące niż jakaś tam Wielkanoc (z wyłączeniem „lanego poniedziałku” się rozumie). Czekało się do nocy, bo wszystko tam było inne, jakieś bardziej wyszukane, bardziej eleganckie. Święto kina. Magiczne Hollywood. Piękne aktorki. Przystojni aktorzy. Piosenki, żarty. Sny, marzenia, flesze aparatów, białe zęby. Kiecki. Ach, te kiecki. Ja ich raczej nie zauważałem, ale moja starsza siostra już tak. No, i te filmy. Przeważnie takie, których się jeszcze nie oglądało, o których tylko się słyszało, a najczęściej, o których miało się usłyszeć po raz pierwszy. Pewne było jednak to, że to są te filmy, które znać warto. Najlepsze z najlepszych. A zwycięzcy? Trafiali do panteonu kinematografii. Ot tak. Oscary tworzyły historię.
Co nie pyka? Znowu to samo przychodzi mi do głowy. Wiek. Nie no, ale bez przesady, to oczywiście też, ale ja nadal łatwo się podniecam pierdółkami i gust mam raczej niewybredny (cholera, właśnie sobie słucham płyty o dźwięcznym tytule „Space Ninjas from Hell”- można mnie zachwycić wszystkim… i tak, śpiewają o świecących mieczach i laserach z oczu - boskie). Jednak nadal coś nie pyka. Coś się stało. Oscary nie czarują. Skończyło się. I tym razem to nie moje powolne schodzenie. Skończyło się i tak, obok mnie – w tym świecie obiektywnym.
Stephen King miał ostatnio akcję, bo napisał tweeta, że… nie, żadne „że”. Zacytuję, bo w takich kwestiach „że” to już jakaś interpretacja, a Justyna może mnie powiesić, za byle omyłkę, jeśli chodzi o kwestie równościowe:
...I would never consider diversity in matters of art. Only quality. It seems to me that to do otherwise would be wrong.
No i go zjebali. Ja już wiem, żeby nie kombinować, czy słusznie, czy nie. Od tego mam żonę. Pewnie słusznie. Zresztą sam się zaczął z tego tłumaczyć, że (ach, D. ty pieprzony ryzykancie) pisał o świecie idealnym, a ten prawdziwy idealny przecież nie jest. Jednak przyznał, że Oscary są nagrodami ustawionymi pod białych mężczyzn. Już chociażby z tego względu, że:
w 2012 roku „Los Angeles Times” wytknął, że aż 94% spośród 5700 głosujących osób było białych; 77% to byli mężczyźni, a ponad połowa osób z prawem głosu skończyła 60 lat.
Pochód białych starców. No, ale mówi się dosyć często, jak mi się zdaje, że Oscary mają inny problem. Jakby odwrotny. Że są w kleszczach poprawności politycznej, że przyznają statuetki „dla oka”.
W tym momencie dosłownie zrobiłem test. Wpisałem w googla „Oscary” + „Do rzeczy” i oto wstęp, do pierwszego artykułu, który mi wyskoczył:
Monstrum politycznej poprawności zżera amerykańską Akademię Filmową. Zamiast dziwić się temu, kto dostał nagrodę, proponuję sprawdzić, komu się należała.
Monstrum! Nawet bym przeczytał ten tekst. Całego artykułu niestety nie ma. Musiałbym iść do kiosku i wydać na to prawdziwe pieniądze. Może nawet ze dwa zyla. Aż tak ciekawy nie jestem.
Nie oglądałem jeszcze „Green Booka”, nie wiem, czy to film, który można podciągnąć pod poprawność. Na pewno jednak, mówiło się o tym przy okazji „Moonlight” kilka lat temu. Ja na nim zasnąłem. I nigdy nie wróciłem, żeby dokończyć. I już tego nie zrobię pewnie. Może to i nie jest zły film, ale trochę też myślę, że jest. I w sumie to zacząłem o tym myśleć po tym Kingu właśnie, w sensie tej jego wypowiedzi drugiej. Bo jest to „all-black cast” a na dodatek dotykający tematyki LGBTQ, więc w sumie spoko. Tylko z drugiej strony to jest taki „all-black cast” LGBTQ, który musiał być do strawienia przez tych białych sześćdziesięciolatków, którzy może i nawet chcieliby dobrze (chociaż pewnie nie), ale tej białości, i tej starości, a przed wszystkim całej tej obleśno-męskości nie przeskoczą, więc ich wybór to już zawsze będzie zachowawczy, nudny i bez sensu. Jak wybrali „Skazanych na Shawshank” kiedyś, to oni pewnie czuli się z tym lepiej, a i Paweł siedział później z rodziną, i oglądali, i mówili oni: „Ale film! No, naprawdę. Ale film!” I nawet nikt nie wiedział, że to historia od tego brzydkiego pana od horrorów. Wszyscy byli zadowoleni. W naszej lokalnej społeczności.
Houston, mamy problem, nie jesteśmy sami we wszechświecie! Muszą dać jeszcze tę nagrodę Scorsese za "Irlandczyka", bo to przecież ziomuś i chyba będą zawijać interes. Bo to się już nie zgra.
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz