niedziela, 2 maja 2021

Atelier dama z bykiem

 Szanowny Panie,

wybaczy Pan tak długą przerwę w odpowiedzi, ale jeszcze nie mogę się otrząsnąć z wyjazdu w Bieszczady. Żeby nasze pisanie było bardziej sprawne, możemy sobie ustalić, że na przykład każdy ma 72 godziny na odpisanie listu. Gdy ustawimy na siebie bat, będziemy bardziej wydajni. Co Pan na to? 

Otrząsnąć się z Bieszczad nie mogę, bo zdałem sobie sprawę z codziennego pędzenia. W zasadzie nie wiem dokąd tak lecę, bo nie wiążę się ten przysłowiowy bieg z jakimś jednym celem. W moim przypadku jest to raczej załatwianie miliona spraw, których nie zrobiłem, bo nie było mnie w domu. Czuję w sobie dodatkowo obowiązek zobaczyć się ze swoimi bliskimi, ponaprawiać i posprzątać sprawy dookoła. Określiłbym ten okres jako czas łatania dziur społecznych, mieszkaniowych i codziennych. Jeżdżę zatem po mieście z listą obowiązków, celów, czas mi przez palce się leje, co mnie frustruje, że w zasadzie nic wielkiego nie udaje się mi zrobić. Wolałbym przysiąść do pisania, albo chociażby film zmontować, no już niech będzie codzienna porcja gimnastyki. 

Koniec końców trochę zacząłem tęsknić za monotonią i systematycznością, którą miałem w Hiszpanii. Tam wiedziałem, że muszę wstać najpóźniej o szóstej rano, aby o siódmej być w pracy. Wiedziałem, że o piątej trzydzieści popołudniu muszę już ćwiczyć, bo potem nie będzie się mi chciało. Dzień układałem tak, żeby każda godzinka była w pełni wypełniona, miała swój sens, nie poszła na zmarnowanie. Znajdowałem czas i na ćwiczenia, i na pisanie, a nawet na codzienną porcję literatury.

W Bieszczadach było jednak zupełnie inaczej. Te wszystkie wewnętrzne przymusy gdzieś się ulotniły. Ani narzucona systematyczność, która przypomina mi tabelki arkuszu kalkulacyjnego. Ani milion spraw codziennych nie zawracała mą głowę. Sądzę, że to dzięki bliskości natury. Dużo bardziej tam odczuwałem zmianę pogody. Tematem dnia było dla mnie narodzone źrebię w stajni, wilk na szlaku, ślad niedźwiedzia. 

Gdy tak się zastanowić to ściany naszych domów są murem odgradzającym nas od natury. Wyłączamy się z codzienności Ziemi. Zagłuszamy muzyką gwizd wiatru w niepogodne dni, termostatem zmieniamy śnieżną zimę w duszne 3 M, nie odczuwamy smrodu ciała i głodu. Modnym ubraniem przykrywamy swoje nagie, niedoskonałe ciała. Żyjemy w złudzeniu cywilizacji, społecznych norm. Natura jest, ale gdzieś z boku. Kontaktujemy się z nią w bardzo bezpiecznych warunkach: w ZOO, dokarmiając wiewiórki w parku Skaryszewskim, obserwując gołębie na drzewie zza oknem. Brakuje w tym wszystkim żywiołu. Niebezpieczeństwa, ale skoro pochodzimy z Ziemi i w niej umrzemy, trudno jest żyć bez tego na co dzień. Trudno odnaleźć sens życia, gdy zagłuszamy dobrami cywilizacji rdzeń naszego człowieczeństwa jakim jest natura.

Miałem ostatnio taki sen, że stoję przed windą w wysokim budynku. Wsiadam do niej z bliskimi i wszyscy jedziemy na piętro szesnaste do muzeum. Nie wiedzieć czemu wylądowałem na siedemnastym, gdy inni znaleźli się piętro niżej. Nie było schodów, więc tą samą windą miałem zamiar zjechać piętro niżej. Niestety nie mogłem. Zatrzymywała się na wszystkich innych piętrach, ale nie tam gdzie chciałem. 

Mam wrażenie, że ten sen odnosi się do przerażenia, które odczuwam gdy zajmuję się sprawami dookoła, a nie tymi które naprawdę chodzą mi po głowie. Sennik mówi, że zepsuta winda to znak, abym się nie poddawał, bo sukces jest bliski. Gdybym tylko wiedział jaki SUKCES?

Ja tutaj o swoich snach i codziennych sprawach, a tymczasem chciałem napisać o kobietach. A dokładniej o jednej kobiecie, która na ramieniu nosi byka Vladimira Fokanova z Mińska. 


Rysunek pokazała mi koleżanka i powiedziała, że jest to dla niej symbol kobiecej siły. Jej zdaniem współczesna dama nie dość, że musi sprostać oczekiwaniom jakie narzuca jej natura, jeszcze wyzwaniom społecznym, na które w historii ludzkości nie została przygotowana. Moja koleżanka i moja żona, która przyznawała jej racje, stwierdziły, że kobiety mają życie znacznie trudniejsze od mężczyzn. 

Co Pan myśli patrząc na ten obraz? 

Ukłony

Stefan W. 

P.S. Tą rozmowę o bykach, dziewczynach, naturze i życiu, koleżanka zakończyła żydowską sentencją, która brzmi: Nie proszę o lżejsze brzemię, ale o szersze ramiona    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz