Szanowny Panie,
jak już Pan wie tydzień spędziłem w Kielcach. Malowałem z zewnątrz jeden ze sklepów wielkopowierzchniowych. Najpierw karcherami go wyczyściliśmy, potem poszły wałki w ruch. Było nas trzech i mogę powiedzieć, że wyszło... Cud malina.
O Kielcach do tej pory wiedziałem niewiele. Generalnie
jest stare, czego w zasadzie po starówce nie widać. Nazwę wzięło od znalezionych tu kłów, kiedyś miejscowość nazywano Kiełce. Przez Kielce przebiega rzeka Silnica, która wzięła nazwę stąd, że jeden z Mieszków pił z jej koryta i poczuł się mocniejszy. Główny deptak
nazywa się Sienkiewicza. Obok jest jeden z najstarszych parków
miejskich w Polsce, szkoła Żeromskiego, pomnik Karskiego. Największe wrażenie zrobiła na mnie Kadzielnia, Rezerwat Przyrody z amfiteatrem, skałami idealnymi do wspinania, jaskinią a nawet długą tyrolką.
W mieście jest
pijalnia piwa Bang oraz restauracja Solna 12, które to mimo
ograniczeń pandemicznych zapraszają gości do stolików. Nie byłbym sobą, gdybym nie skusił się na ciemny napój. Przy okazji okazało się, że jest tutaj bardzo dużo
Hiszpanów. A to z powodu Politechniki Świętokrzyskiej. No więc jak usłyszeliśmy
język, a także rozpoznaliśmy urodę dziewcząt, od razu zrobiło się ciekawiej.
Kielce mają bardzo słabe drogi, pełne dziur i łat. Mimo praw miejskich uzyskanych gdzieś tam na początku XII stulecia, nie wydają się stare, a raczej zeszpecone ogromnymi blokowiskami jak na przykład Na Stoku, na którym sobie pomieszkiwałem. Przynajmniej mają super lokalizacje, bo z rusztowań na których pracowałem widziałem zalesione pagórki, nęcące przygodą.
Życie na rusztowaniu w jednym miejscu przez tydzień daje możliwość obserwacji lokalnej. A zatem parking przy którym pracowaliśmy miał swój rytm dnia i charakterystyczne punkty. Na przykład z jednej strony królował lokalny salon fryzjerski. Bardzo oblegany przez płeć piękną. Budowlańce mają swoje prawa, więc nie będę ukrywał, że powłóczyłem wzrokiem za co ładniejszymi nogami. Gdy pogoda na to pozwoliła, właścicielka wystawiła przed lokal plastikowe krzesła, na których panie przesiadywały i w słońcu suszyły swoje kolory na głowach. Wtedy one powłóczyły wzrokiem za nami.
Codziennie rano u tego fryzjera pojawiał się pan Stasio, starszy jegomość, który cały dzień siedział i patrzył jak pracujemy. Musiał być tutaj kimś ważnym, bo wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem i sympatią. Krzątał się i pomagał sprzątając okolicę. A to śmieci fryzjerkom wyrzucił, a to pozamiatał. Tak sam z siebie. Z poczucia wolnego czasu.
Gdy nie przesiadywał u fryzjerek, szedł na drugą stronę parkingu. Tam znajdował się ciuchland. Ale nie taki oblegany, a raczej skromny. Maleńki, szary i nieciekawy. Właścicielka za to uśmiechnięta od ucha do ucha. Stała w zakratowanych drzwiach i patrzyła na nas. Nie wiem szczerze na czym zarabiała, bo raczej rozdawała te ubrania biedakom. A to pan Stasio dostał spodnie, które "na oko" pasowały na niego. A to jakaś bidula wyprosiła bluzeczkę.
Przy sklepie rosły akacje z kującymi gałęziami. A na przeciwko nich były ławki. Codziennie przychodziła na te ławki pani z pieskiem, który wolał leżeć w trawie i obserwować przechodniów niż iść w jakąkolwiek stronę za swoją właścicielką.
Zawsze znalazły się na ławkach narzekające kobietki. Mimowolnie byłem świadkiem takiej rozmowy. Zaczynała się w ten sposób:
- Mówię ci, że jeszcze połowy miesiąca nie ma, a ja już nie mam co włożyć do garnka. Będę jadła chleb posypany cukrem.
- Nie mów tak.
- Naprawdę. A z tym moim, ja już nie mogę wytrzymać. Ostatnio poprosił mnie o pieniądze na zakupy. A ja już przecież sto złotych na majówkę, na leki dałam.
- I co?
- Nie dałam. Chciałam, ale nie mam co. To ponad ludzkie siły. Kręci mi się w żołądku, mam zgagę, spuchnięte nogi, serce kołacze, głowa boli, tarczyca dusi. Kto to wytrzyma? Kto dałby radę?
- Znasz Kryśkę, muszę ci powiedzieć...
- Chyba od technikum się z nią nie widziałam.
itd.
Albo inna starsza pani zaczepiająca przechodniów i opowiadająca o tym, że przez całe życie pracowała przy analizie biochemicznej. Była dumna ze swojej pracy, bo pomagała lekarzom, którzy ratowała życia ludziom. A teraz jest sama i tak ma szczęście, bo dzieci ją czasem odwiedzą. Chwilę wcześniej wjechała na chodnik pod tego fryzjera i próbowała wykręcić. Bała się jednak, że rozbije salon fryzjerski, więc poprosiła przechodnia, aby jej pomógł. Zanim to zrobił zdążyła wejść do środka i opowiedzieć pracującym tam paniom o swoim problemie.
Życie toczy się na parkingu rytmem pytań o sklep, datę jego otwarcia. Jednym wielkim rozczarowaniem był nieczynny bankomat. Nawet nie zdawałem sobie z prawy, jak ważną sprawą jest ATM. Ludzie nie mogli uwierzyć że nie działa, więc przechodzili przez barierki, rozrywali taśmy zabezpieczające automat przed pomalowaniem farbą i klikali bez opamiętania.
Dla nas dzień podzielony był posiłkami. Kawa o dziesiątej, obiad o piętnastej. Zaobserwowałem niezwykle wysoki poziom kultury kulinarnej wśród pracowników. Zresztą trend ten powtarza się wszędzie, nawet wśród marynarzy.
Musi Pan sobie to wyobrazić. Stół to były drzwi położone na hobokach po gipsie, siedzenia to skrzynki narzędziowe, kawa plujka. Przy tym stole były i kurwy i pierdy, obrzydliwości różne. Za każdym razem jednak narzekaniom na jedzenie nie było końca. A to zupa niepotrzebnie z kluskami, a to niezjadliwe mięso. A to teksty typu: nie będę jadł tego co nie idzie jeść.
Wydaje się mi, że w tym narzekaniu na posiłek jest ukryta bezsilność na lichą codzienność.
Chociaż raz na rowerze przejechał starszy Pan, który przypominał miękką piłkę. Uśmiechał się od ucha do ucha. I krzyczał do nas z siodełka:
- Żebyśmy się nie martwili, bo będzie pięknie.
- Już jest pięknie! - odpowiedzieliśmy
- Nieprawda, będzie pięknie! - krzyczał. - Mówię Wam to ja, który czterdzieści lat na budowie przepracował i nigdy kurwa więcej.
Przyznam się, że pracowałem nawet w niedzielę. Wiem, że to nie po Bożemu, ale chciałem jak najszybciej wrócić do domu, a poza tym mieliśmy problem ze sprzętem, który spowolnił naszą pracę o jakiś dzień, więc musiałem nadrobić. Właśnie w niedzielę widziałem kobietę, która nazwała swoją córkę tępym łbem, bo poszła w złą stronę. Byłem też świadkiem najsmutniejszej sytuacji w ciągu całego mojego pobytu w Kielcach.
Malowaliśmy front sklepu, gdy pod parking znów rowerem podjechał jakiś brzuchaty jegomość. Usiadł sobie pod drzewkiem i nerwowo zerkał w telefon. Nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie to, że w pewnym momencie podszedł do tylnego okna samochodu i nachylony nad wpół otwartą szybą coś tam gmerał. Pomyślałem złodziej, ale po chwili zobaczyłem, że rozmawia z ośmiolatkiem. Chłopak siedział na tylnym siedzeniu samochodu, w specjalnym foteliku i grał na konsoli. Mama dziecka siedziała za kierownicą i nawet nie spojrzała na mężczyznę. Patrzyła przed siebie, buzia w dziubek, ręce nie spuszczała z kierownicy. Pomyśleliśmy że to widzenie ojca z synem.
Tak, to był smutny widok, aż płakać się chcę i ciarki na rękach. Dawidek powiedział, że pewnie nie ma co się nad facetem użalać, bo chlał, rozbił rodzinę i teraz ma tego konsekwencje. Powiedział nawet, że alkohol powinni zakazać, wylać i zapomnieć. Że psuje to życie wielu rodzinom. Pewnie ma rację. Nie zmienia to faktu, że mężczyzna był w sobie zapadnięty, kobieta wściekła, chłopiec bezsilny.
Ukłony
Stefan W.
P.S. Wybaczy Pan te 72 godziny, ale nie dałem rady. To ze zmęczenia. Teraz mam więcej czasu, więc się poprawię. Nie rezygnujmy z zasady :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz