Szanowny Panie,
Kung-fu Panda, z tego co mi się zdaje, była straszną jałopą, więc mam cichą nadzieję, że jednak mnie Pan nie chciałeś obrazić. Zresztą panda to oczywiście także upupienie, które zostało mi narzucone przez Panne J. Boże, jak ja nie lubię zawodzić ludzi! I tak mogę być pandą, czy czym tam Pan zechcesz. Mogę nawet jeździć na targi, choć oczywiście zgadzam się z Panem, że targi to chyba namiastka piekła.
Cholera. Muszę na chwilę przerwać wątek, bo dopadła mnie myśl, że coś mi w mózgu chyba rdzewieje i koleboce się wszystko. Panna J. wyłożyła mi przed sekundą jakąś teorię, w której pojawiała się camera obscura, Kartezjusz i seanse spirytystyczne. Z kilkuminutowego wywodu zrozumiałem dokładnie nic i trochę mnie to zaczyna przerażać. Mózgu! Co z Tobą?! Myśl! Do czegoś stworzony?!
No i chuj. Widać, żeśmy nie tacy doskonali wcale, jak czasem zdawać by się nam mogło. Bo zasadniczo - rzecz jasna - nie uważam się przecież za kretyna. Nie, nie. Miło jednak mieć świadomość, że są ludzie, którzy pozwolą nam spojrzeć na nasze istnienie z innej, nowej perspektywy. Zacząłem kilka dni temu "Dzienniki gwiazdowe" Lema i nie mogę z podziwu wyjść z jaką łatwością można przeskakiwać na zupełnie inne poziomy analizowania rzeczy zwyczajnych. Cóż, ja wiem niby, że Lem to był filozof. Ja to już słyszałem. Tym bardziej jednak odrazę czułem. Pamiętam wszak ze szkoły podstawowej Pirksa, który przy Luku Skajłokerze wydawał mi się taaaaaaaaaaaaki nudny. A tu teraz wydaje mi się ten Lem całkiem zabawny i całkiem nienudny.
Może tak tylko próbnie wrzucę tylko fragment. Jest tak: Delegat Ziemi leci na sesję Organizacji Planet Zjednoczonych, na której to nasza stara, kochana planeta ma ubiegać się o członkostwo we wspomnianej organizacji. Aby jednak Ziemia stała się częścią OPZ, powinien ją zarekomendować jeden ze starych członków. Zadania wprowadzenia naszej krągłej ojczyzny na arenę międzypalnetarną chce podjąć się pewien Tarrakanin . Tak się jednak składa, że o naszym świecie biedaczysko wie niewiele. Próbuje zatem zdobyć kilka podstawowych informacji...
- Historię waszą znam; cóż za
wspaniała rzecz, ludzkość! zapewne, wiedzieć wszystko, to należy do mych
obowiązków. Delegacja nasza wystąpi w punkcie porządku dziennego
osiemdziesiątym trzecim, z wnioskiem przyjęcia was w poczet Zgromadzenia jako
członków pełnoprawnych, zupełnych i wszechstronnych... a papierów
uwierzytelniających nie zgubił pan czasem?! - wtrącił tak nagle, że drgnąłem cały
i zaprzeczyłem gorliwie. Ów pergaminowy rulon, nieco rozmiękły od potu,
ściskałem w prawicy.
- Dobrze - podjął - więc,
nieprawdaż, wygłoszę przemówienie, obrazujące wasze wysokie osiągnięcia, które
uprawniają was do zajęcia miejsca w Federacji Astralnej... jest to, rozumie
pan, pewnego rodzaju starożytna formalność; nie spodziewacie się chyba jakichś
wystąpień opozycyjnych... co?
- Nnie... nie sądzę - bąknąłem.
- Zapewne! Skądże by zresztą! Więc
formalność, nieprawdaż, niemniej potrzebne mi są pewne dane. Pakty, szczegóły,
rozumie pan? Energią atomową, rozumie się, dysponujecie?
- O tak! tak! - zapewniłem
skwapliwie.
- Świetnie. A, istotnie, mam to
tutaj, przewodniczący zostawił mi swoje notatki, ale jego charakter pisma, hm,
więc... od jak dawna dysponujecie tą energią?
- Od szóstego sierpnia 1945!
- Wybornie. Co to było? Pierwsza
stacja energetyczna?
- Nie - odparłem, czując, że się
rumienię - pierwsza bomba atomowa. Zniszczyła Hiroszimę...
- Hiroszimę? Jakiś meteor?
- Nie meteor... miasto.
- Miasto? - rzekł z lekkim
niepokojem. - Więc jak by to powiedzieć... - medytował przez chwilę. - Lepiej
nic nie mówić - zdecydował nagle. - No, dobrze, ale jakieś powody do chwaty są
mi niezbędne. Proszę coś podsunąć, szybko, za chwilę będziemy na miejscu.
- E... e... loty kosmiczne -
zacząłem.
- Rozumieją się same przez się,
gdyby nie one, nie byłoby pana tutaj - wyjaśnił mi, jak pomyślałem, trochę zbyt
obcesowo. - Czemu poświęcacie główną część dochodu narodowego? No, proszę sobie
przypomnieć, jakieś ogromne przedsięwzięcia inżynieryjne, architektura w skali
kosmicznej, wyrzutnie grawitacyjno-słoneczne, co? - podpowiadał mi szybko.
- A, buduje się... buduje -
wypaliłem. - Dochód narodowy nie jest zbyt wielki, sporo pochłaniają
zbrojenia...
- Zbrojenia czego? kontynentów?
Przeciwko trzęsieniom ziemi?
- Nie... wojska... armii...
- Co to jest? Hobby?
- Nie hobby... konflikty wewnętrzne
- bełkotałem.
- To nie jest żadna rekomendacja! -
powiedział z jawnym niesmakiem. - Przecież nie przyleciał pan tu prosto z
jaskini! Uczeni wasi musieli dawno obliczyć, że ogólnoplanetarna współpraca
jest zawsze korzystniejsza od walki o łupy i hegemonię!
- Obliczyli, obliczyli, ale są
przyczyny... natury historycznej, proszę pana.
- Zostawmy to! - rzekł. - Przecież
ja nie mam was tutaj bronić jako oskarżonych, ale zalecać, rekomendować,
wyliczać wasze zasługi i cnoty. Rozumie pan?
- Rozumiem.
Język miałem tak sztywny, jakby mi
go kto zamroził, kołnierzyk frakowej koszuli dławił, gors jej rozmiękał od
potu, lecącego strumieniami, zaczepiłem listami uwierzytelniającymi o ordery i
naddarłem zewnętrzny arkusz. Tarrakanin, niecierpliwy, zarazem pańskowzgardliwy
i częścią swego ducha nieobecny, podjął z niespodziewanym spokojem i miękkością
(szczwany dyplomata!):
- Będę mówił raczej o waszej
kulturze. O jej wybitnych osiągnięciach. Macie kulturę?! - dorzucił z nagła.
- Mamy! wspaniałą! - zapewniłem go.
- To dobrze. Sztuka?
- O, tak! muzyka, poezja,
architektura...
- A więc jednak architektura! -
zawołał. - Doskonale. Muszę sobie zanotować. Środki wybuchowe?
- Jak to wybuchowe?
- No, eksplozje stwórcze,
sterowane, dla regulacji klimatu, przesuwania kontynentów, łożysk rzecznych -
macie to?
- Na razie tylko bomby... -
powiedziałem i szeptem już dodałem: - Ale są bardzo rozmaite, napalm, fosfor,
nawet z gazem trującym...
- To nie to - powiedział sucho. -
Będę się trzymał życia duchowego. W co wierzycie?
Ten mający nas rekomendować
Tarrakanin nie był, jak już się zorientowałem, specjalistą od ziemskich spraw i
myśl o tym, że istota o podobnej ignorancji ma niebawem zadecydować swym
wystąpieniem O naszym być lub nie być na forum całej Galaktyki, zaparła mi,
prawdę mówiąc, dech. Co za pech - myślałem - trzebaż było, że akurat musieli
odwołać tego właściwego, który był Ziemistą!
- Wierzymy w powszechne braterstwo,
wyższość pokoju i współpracy nad wojną i nienawiścią, uważamy, że człowiek
powinien być miarą wszystkich rzeczy...
Położył ciężką przylgę na moim
kolanie.
- Dlaczego człowiek? - powiedział.
- Zresztą, mniejsza o to. Ale pana wyliczenie jest negatywne: brak wojny, brak
nienawiści - na litość mgławicową, nie macie żadnych pozytywnych ideałów?
Było mi okropnie duszno.
- Wierzymy w postęp, w lepsze
jutro, w potęgę nauki.
- Nareszcie coś! - zawołał. - Tak,
nauka... to dobre, to mi się przyda. Na jakie nauki łożycie najwięcej?
- Na fizykę - odparłem. - Badania
nad energią atomową.
- Już wiem. Wie pan co? Niech pan
tylko milczy. Już ja się tym zajmę. Ja będę mówił. Proszę zostawić mi wszystko.
Otuchy! - Wypowiadał te słowa, gdy maszyna zatrzymywała się przed gmachem.
Ach. Wstrętny ten cały człowiek, jak mu się bliżej przyjrzeć, czyż nie?
Tak. Już widzę oczyma wyobraźni, jak mi Pan przyklaśniesz:)
Pozdrawiam,
Paweł D.