środa, 17 października 2012

Niuanse patrzenia

Szanowny Panie, 

nie dziwi zdziwienie tego Tarrakanina (chciałem sprawdzić jak on wygląda i google wyrzuca m.in. Pana zdjęcie w moim słomianym kapeluszu), w końcu sami Ziemianie nie rozumieją swojego postępowania. Często jest tak, że na pierwszy rzut oka, to co wydaje się złe okazuje się dobre. Decydują niuanse i cieszę się, że ten Tarrakanin zdecydował się jednak nas wesprzeć (mam nadzieję, że się mu udało). Właśnie miałem spotkanie w pewnej restauracji w Warszawie. Pewien Francuz opowiadał mi, jak to przyjechał do stolicy w 1996 roku i co prawda nie widział misiów polarnych, ale był bliski załamania. Szara, brzydka, okropna, obrzydliwa... takie przymiotniki opisywały ówczesną Warszawę. I może by ten Francuz uciekł, gdyby nie miał szczęścia spotkać ciepłych, życzliwych, wesołych, radosnych, przyjacielskich warszawiaków, którzy go ugościli tak, że został, nauczył się języka polskiego i generalnie Warszawę uważa za cudowne miasto, zupełnie inne niż to kiedyś. Bo to wszystko zależy od niuansów... tych drobnych różnic postrzegania. Na przykładzie Panu to zobrazuje.

Co by Pan powiedział, pomyślał i zrobił gdyby przyszło Panu łazić 2 kilometry z ciężką torbą, częściowo pod górę w deszczu takim jak ten co wstrzymał mecz Polska-Anglia? Dodam, że bez kurtki przeciwdeszczowej, w ukochanym swetrze, który przez tą ulewę straci na swej jakości? Nie brzmi przyjemnie, a jednak być takie może. Wszystko zależy od niuansów...

Wyszedłem z podolsztyńskiego Gutkowa zdeterminowany dojść do domu kumpla oddalonego o te wspomniane 2 kilometry. Spóźniłem się na autobus, a nie chciałem zawracać głowy rodzinie D. więc spacerem ruszyłem ulicą Bałtycką. Jest to ruchliwa jezdnia wzdłuż której ciągnie się chodnik. O tyle niezwykły, że tuż nad jeziorami. Wystarczy przystanąć na chwilę, za plecami zostawić ruch samochodowy i oddać się kontemplacji przyrody. Tutaj jedna z moich słynnych dygresji:

Siedziałem sobie parę godzin wcześniej nad jeziorem Krzywym na moim ulubionym pomoście. Woda była krystalicznie przejrzysta. Dno widać lepiej niż na Karaibach, niczym nie zmącone, leniwe okonie przyglądały się mojej facjacie, a ja nachylałem się w stronę ich ostrych grzbietów. Słońce przebijało się przez chmury takim jasnym, jesiennym światłem. Drzewa malowały się kolorowo i odbijały w lustrze jeziora. Zapach wody mieszał się z szumem tataraku. W powietrzu zawisały owady w tym kolorowe ważki, a pewna ciekawska sroka latała z drzewa na drzewo. Przyglądałem się jedynemu, oprócz mnie człowiekowi, który łowił ryby. Wyglądał majestatycznie na tym spokojnym jeziorze, w typowo polskiej łódce ustawionej tuż przy trzcinach. Żałowałem, że nie mam aparatu, bo byłoby świetne zdjęcie, to dzięki temu światłu. Wpadłem w melancholię. Obserwuje raz okonie, raz wędkarza. Widzę w końcu jak wyciąga komórkę i dzwoni. Burzy mi to trochę moje melancholijne spojrzenie, ale co tam... Wrony ganiają się po polu, wiewiórka chowa żołędzie w ziemi, sroka dalej skacze z drzewa na drzewo, a ważka rozsiadła się na mojej stopie. Słyszę nagle wędkarza:
- Napierdala... mówię, ci kurwa, że mnie ramię napierdala. Ręki do góry podnieść nie mogę tak mnie kurwa napierdala... Po prostu napierdala, rozumiesz? 

Skończyła się melancholia i tym samym koniec dygresji. Lubie takie scenki rodzajowe, ale wracając... Wracam Bałtycką a traf chciał, że słońce przyćmione zostało chmurami, z których zaczął padać deszcz. Mocny, ostry, zacinający deszcz, a ja oczywiście bez kurtki, parasola tylko w grubym swetrze, z żeglarską torbą podróżną, idę mokry. Nie mogę poczekać na autobus, bo kolejny za pół godziny, więc się nie opłaca. Próbuję złapać stopa, ale tym razem moja beznadziejna sytuacja nie zmiękczyła olsztyńskich kierowców. Idę w deszczu, pod górę, z ciężką torbą zły. Naprawdę zły, gdy wtem dzieje się coś niezwykłego. Gdy dochodzę na szczyt ogarnia mnie pachnący palonym drzewem dym, deszcz nie ustaje, ale słonce przebija się przez chmury i oświetla stojące obok drogi zarośla. Kontury igieł stają się bardzo wyraźne, na końcu każdej jest mała kropla wody, a w każdej mnóstwo światła. Pomiędzy gałęziami mienią się pajęczyny, a na nich także utrzymują się świecące krople. Czuje zapach drzewa wymieszany z mokrym asfaltem, widzę światło zaklęte w kroplach deszczu i dosłownie jak wchodzę na szczyt w pobliskim kościele uruchamiają się dzwony. Walą niemiłosiernie trzęsąc kroplami, mną i światem, jedynie dym snuł się dalej powoli po okolicy roznosząc ten swój drewniany zapach. Za nic na świecie nie zamieniłbym tej chwili. 

Niuanse. Oto tajemnica.

Pozdrawiam
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz