Szanowny Panie,
Pamiętaj, że fasola z wędzonką jest pożywieniem najbardziej godnym wolnego człowieka i prawdziwego mężczyzny. Ba, i rum - roześmiał się głośno. - Rum oczywiście także!
Tak to zwraca się łysy i rudobrody Hugh Symmens do nic nierozumiejącego małego Murzyniątka Harry'ego, w Chacie Wuja Toma, H. Beecher-Stowe.
Za oknem autobusu numer 523, którym dojeżdżam do pracy mieni się rzeka. Zawsze na moście podnoszę wzrok i przyglądam się tej ociężałej Wiśle. Kryje się w niej to co było i to co będzie. Podróż, przygoda. Czasem zdaje się, że płynie w inną stronę i to też jest niezwykłe.
I cholera ten uczciwy pijak Symmens trafia w samo sedno. Dzisiaj oczywiście pojęcie wolności jest stokroć inne niż to, o którym mówił Symmens. Nie ma niewolnictwa, ale poczucie wolności w ludziach zostało. Ucieczka przed pracą w korporacjach, przed bezsensem codzienności, zwyczajnością i nudą.
Gdy już mijam Wisłę, to zastanawiam się czemu nie wysiądę na tym kolejnym przystanku - Saska Kępa i nie pójdę wzdłuż. Może po drodze znajdę łódkę i będzie łatwiej dopłynąć do Gniewu, a potem do ujścia. I już tylko Morze Bałtyckie.
No ale fasola z wędzonką to bardzo skromne danie. Pożywne, ale skromne i niewielu decyduje się na taki codzienny posiłek. Symmens żyje w swojej chacie na dobrym brzegu wielkiej rzeki Ohio. Szczęśliwy, ale i nie - zapewne topiący to i owo w tym rumie, którego też nie może zabraknąć prawdziwemu mężczyźnie.
Komputer w robocie obklejony jest tymi żółtymi karteluszkami z kiepskim klejem. Najważniejsze narzędzie w pracy, które nie pozwala zapomnieć o tym co warte jest zapomnienia.
Wybór to wolność. Symmens nie ma ciepłego domu, bezpiecznego drzewa, ciepłej kobiety i gromadki dzieci. Ma surową rzekę, rupieciarnię w chałupie a bezpieczeństwo zapewnia strzelba. Fasolka z wędzonką jest skromna, ale uczciwa. I to w wolności jest najważniejsze... uczciwość.
Siedzę bo to powinienem teraz robić.
Oczywiście odrobina to nie wolność, ale poczucie, że można, że nie trzeba, a że się chce to już wiele. A moje zajęcie należy do takich szczęśliwych. I w związku z tym pojechałem na wywiad w grójeckie zagłębie jabłczane. Mazowsze nigdy nie kojarzyło się mi ładnie. Płaska, pusta ziemia. Wydaje się mi zawsze, że nie najlepszej jakości. Jabłczane zagłębie porównać można do prowansalskich winiarni. Pamiętam swój zachwyt nad kolorami liści, ciężkimi owocami i winoroślami po horyzont, gdy pierwszy raz zobaczyłem winnicę. I porównuje ją teraz do sadu. Niewielkie śmiesznie rosnące drzewka tworzące ciasne korytarze, krwistoczerwone jabłka. Przede wszystkim dałem się zgubić. Nie wziąłem GPS-u, mapy, a tylko wiedzę, że żeby dojechać na miejsce muszę kierować się na zachód. Wiedziałem oczywiście, że trzeba jechać w kierunku Rawy Mazowieckiej, ale nic poza tym i tak ruszyłem. Pogubiony, zaplątany jechałem sobie spokojnie podziwiając uroki Mazowsza. Gdzieś przy drodze prosty posiłek, nic wielkiego. Telefon bez sieci. Pogawędka z ludźmi.
Wracając dałem się już pokierować znakom. Ale co to za znaki? Postawione chyba aby wyprowadzić człowieka w pole. Po bezdrożach w końcu wróciłem. I sięgnąłem po rum, oczywiście.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz