sobota, 27 października 2012

W zaciszu kieliszka

Szanowny Panie,

dziś będzie krótko, acz treściwie. No bo ja czasem tego nie mogę zdzierżyć dosłownie. Jak to jest kurwa możliwe, że Pan zawsze bredzisz takie pozytywne dyrdymały? Panie, wychowałem się w tym zagłębiu sadowniczym i choć czasem jest tam tak, jak na tych Pana zdjęciach, to ludzie wcale tam nie są tacy, jak we włoskich czy francuskich winnicach. Przeważnie złorzeczą, przeklinają rząd i swoje marne żywoty. Bo tak to się u nas robi. Bo w zasadzie to z czego się do cholery cieszyć?!

I czemu w wolności najważniejsza jest uczciwość? Co ma piernik do wiatraka? Uczciwość. Uczciwość. Niech pomyślę... Hm... Uczciwość - tak! Uczciwość to wolność! Z tym jeszcze mógłbym się zgodzić. Bo jeśli już człowiek będzie naprawdę uczciwy wobec siebie, najbliższych i tych trochę dalszych, to bezsprzecznie i niemal natychmiastowo uzyska wolność. Tylko cena, Panie Stefanie, cena! Jak ja bym chętnie szefowi powiedział, że wszystko co robię dla niego przez czterdzieści godzin w tygodniu mam tak w zasadzie głęboko w dupie - ooo, mógłbym to powiedzieć! Przecież jak spojrzę uczciwie na to co robię, to muszę przyznać - za wielę nie robię. Mimo to moja praca... moja postawa... toż to tytaniczna praca, to heroiczna postawa. Uczciwie? Chciałbym robić jeszcze więcej, chciałbym robić jeszcze lepiej. Ale starcza na tyle, na ile starcza. Na ogarnianie najważniejszych rzeczy, na kilka maili, na kilka ofert, na kilka podpisów, na trzy kawy, na kanapkę, na przeglądanie kilku najważniejszych stron, na bezpłciowe pogaduszki, na puste uśmiechy, no... na to tylko. Sukcesu nie będzie. To uczciwe. Czy to da mi wolność? To skromne. Fasola z wędzonką. Męskie. Bo to męskie. Udawanie osła, czy muła. Tylko z tyłu głowy coś uciska... i wyłazi czasem, i do ucha podszeptuje. Szum. Jak rzeka. Jak Wisła.

Może po drodzę znajdę łódkę i będzie łatwiej dopłynąć do Gniewu, a potem do ujścia. I już tylko Morze Bałtyckie.

Rzeka nie może być z tego świata. Morze przygniata ogromem. Przeraża mnie nawet swą bezwzględnością. Ale morze jest jakby innym światem. Daleką planetą, o której nie wiem nic. Niewielu wie. Pan coś wie już może. (Panna J. mówi, że zdjęcia Pan ładne zrobił. Zrobił Pan. To prawda. Ale to tak na marginesie - jako przerywnik). Ale rzeka? Rzeka to portal. To coś, co łączy nas - maluczkich - z tym ogromem, z wiecznością. Kocham Wisłę. Ubóstwiam. Co ciekawe, nigdy się w niej nawet nie kąpałem. Taka brudna. Ach... ona jest jak dzikie zwierze. Schwytane i sponiewierane. Brudne to takie. Bidactwo. Ale wciąż ma w sobie to, o czym Pan pisał. Tę nadzieję przygody. Godność wieloryba. Trochę krwawi może i już ma swoje lata, i za mało przestrzeni życiowej, ale... ale chyba już wypiłem drugi kieliszek wina i chrzanię od rzeczy.

Tak, tak. Jak zwykle planu nie wyrobiłem. Miałem złorzeczyć wszak. Na te Pana jabłka. Na złotą polską jesień. Na zawody, w których płacą za gubienie się na mazowieckich bezdrożach (?). I chuj. Na różne rzeczy. Tak po prostu. Żeby się wyżyć. Żeby Pan czytał i nie wyobrazał sobie Pana Pawła siedzącego przy komputerze, tylko Pana Pawła w stroju wiedźmy przebrzydłej, co spadła na wioskę o północy, na chatę jakąś, podwinęła kiecę i skacze komuś po dachu strzechą krytym. I śmieje się przy tym przeraźliwie, wariacko wręcz,  i bydło straszy. Uczciwie? Chaciałbym na miotle fruwać, żeby psy w obejściu szczekały zawzięcie, kiedy zbliżać się będę, i tak po polach, po lasach, pod niebem rozgwieżdżonym. I nad wodę. Nad rzekę.

Paweł D.

1 komentarz: