sobota, 13 października 2012

Przesuń Pan to oko!

Szanowny Panie,

Kung-fu Panda, z tego co mi się zdaje, była straszną jałopą, więc mam cichą nadzieję, że jednak mnie Pan nie chciałeś obrazić. Zresztą panda to oczywiście także upupienie, które zostało mi narzucone przez Panne J. Boże, jak ja nie lubię zawodzić ludzi! I tak mogę być pandą, czy czym tam Pan zechcesz. Mogę nawet jeździć na targi, choć oczywiście zgadzam się z Panem, że targi  to chyba namiastka piekła. 

Cholera. Muszę na chwilę przerwać wątek, bo dopadła mnie myśl, że coś mi w mózgu chyba rdzewieje i koleboce się wszystko. Panna J. wyłożyła mi przed sekundą jakąś teorię, w której pojawiała się camera obscura, Kartezjusz i seanse spirytystyczne. Z kilkuminutowego wywodu zrozumiałem dokładnie nic i trochę mnie to zaczyna przerażać. Mózgu! Co z Tobą?! Myśl! Do czegoś stworzony?!

No i chuj. Widać, żeśmy nie tacy doskonali wcale, jak czasem zdawać by się nam mogło. Bo zasadniczo - rzecz jasna - nie uważam się przecież za kretyna. Nie, nie. Miło jednak mieć świadomość, że są ludzie, którzy pozwolą nam spojrzeć na nasze istnienie z innej, nowej perspektywy. Zacząłem kilka dni temu "Dzienniki gwiazdowe" Lema i nie mogę z podziwu wyjść z jaką łatwością można przeskakiwać na zupełnie inne poziomy analizowania rzeczy zwyczajnych. Cóż, ja wiem niby, że Lem to był filozof. Ja to już słyszałem. Tym bardziej jednak odrazę czułem. Pamiętam wszak ze szkoły podstawowej Pirksa, który przy Luku Skajłokerze wydawał mi się taaaaaaaaaaaaki nudny. A tu teraz wydaje mi się ten Lem całkiem zabawny i całkiem nienudny. 

Może tak tylko próbnie wrzucę tylko fragment. Jest tak: Delegat Ziemi leci na sesję Organizacji Planet Zjednoczonych, na której to nasza stara, kochana planeta ma ubiegać się o członkostwo we wspomnianej organizacji. Aby jednak Ziemia stała się częścią OPZ, powinien ją zarekomendować jeden ze starych członków. Zadania wprowadzenia naszej krągłej ojczyzny na arenę międzypalnetarną chce podjąć się pewien Tarrakanin . Tak się jednak składa, że o naszym świecie biedaczysko wie niewiele. Próbuje zatem zdobyć kilka podstawowych informacji...

 
- Historię waszą znam; cóż za wspaniała rzecz, ludzkość! zapewne, wiedzieć wszystko, to należy do mych obowiązków. Delegacja nasza wystąpi w punkcie porządku dziennego osiemdziesiątym trzecim, z wnioskiem przyjęcia was w poczet Zgromadzenia jako członków pełnoprawnych, zupełnych i wszechstronnych... a papierów uwierzytelniających nie zgubił pan czasem?! - wtrącił tak nagle, że drgnąłem cały i zaprzeczyłem gorliwie. Ów pergaminowy rulon, nieco rozmiękły od potu, ściskałem w prawicy.
- Dobrze - podjął - więc, nieprawdaż, wygłoszę przemówienie, obrazujące wasze wysokie osiągnięcia, które uprawniają was do zajęcia miejsca w Federacji Astralnej... jest to, rozumie pan, pewnego rodzaju starożytna formalność; nie spodziewacie się chyba jakichś wystąpień opozycyjnych... co?
- Nnie... nie sądzę - bąknąłem.
- Zapewne! Skądże by zresztą! Więc formalność, nieprawdaż, niemniej potrzebne mi są pewne dane. Pakty, szczegóły, rozumie pan? Energią atomową, rozumie się, dysponujecie?
- O tak! tak! - zapewniłem skwapliwie.
- Świetnie. A, istotnie, mam to tutaj, przewodniczący zostawił mi swoje notatki, ale jego charakter pisma, hm, więc... od jak dawna dysponujecie tą energią?
- Od szóstego sierpnia 1945!
- Wybornie. Co to było? Pierwsza stacja energetyczna?
- Nie - odparłem, czując, że się rumienię - pierwsza bomba atomowa. Zniszczyła Hiroszimę...
- Hiroszimę? Jakiś meteor?
- Nie meteor... miasto.
- Miasto? - rzekł z lekkim niepokojem. - Więc jak by to powiedzieć... - medytował przez chwilę. - Lepiej nic nie mówić - zdecydował nagle. - No, dobrze, ale jakieś powody do chwaty są mi niezbędne. Proszę coś podsunąć, szybko, za chwilę będziemy na miejscu.
- E... e... loty kosmiczne - zacząłem.
- Rozumieją się same przez się, gdyby nie one, nie byłoby pana tutaj - wyjaśnił mi, jak pomyślałem, trochę zbyt obcesowo. - Czemu poświęcacie główną część dochodu narodowego? No, proszę sobie przypomnieć, jakieś ogromne przedsięwzięcia inżynieryjne, architektura w skali kosmicznej, wyrzutnie grawitacyjno-słoneczne, co? - podpowiadał mi szybko.
- A, buduje się... buduje - wypaliłem. - Dochód narodowy nie jest zbyt wielki, sporo pochłaniają zbrojenia...
- Zbrojenia czego? kontynentów? Przeciwko trzęsieniom ziemi?
- Nie... wojska... armii...
- Co to jest? Hobby?
- Nie hobby... konflikty wewnętrzne - bełkotałem.
- To nie jest żadna rekomendacja! - powiedział z jawnym niesmakiem. - Przecież nie przyleciał pan tu prosto z jaskini! Uczeni wasi musieli dawno obliczyć, że ogólnoplanetarna współpraca jest zawsze korzystniejsza od walki o łupy i hegemonię!
- Obliczyli, obliczyli, ale są przyczyny... natury historycznej, proszę pana.
- Zostawmy to! - rzekł. - Przecież ja nie mam was tutaj bronić jako oskarżonych, ale zalecać, rekomendować, wyliczać wasze zasługi i cnoty. Rozumie pan?
- Rozumiem.
Język miałem tak sztywny, jakby mi go kto zamroził, kołnierzyk frakowej koszuli dławił, gors jej rozmiękał od potu, lecącego strumieniami, zaczepiłem listami uwierzytelniającymi o ordery i naddarłem zewnętrzny arkusz. Tarrakanin, niecierpliwy, zarazem pańskowzgardliwy i częścią swego ducha nieobecny, podjął z niespodziewanym spokojem i miękkością (szczwany dyplomata!):
- Będę mówił raczej o waszej kulturze. O jej wybitnych osiągnięciach. Macie kulturę?! - dorzucił z nagła.
- Mamy! wspaniałą! - zapewniłem go.
- To dobrze. Sztuka?
- O, tak! muzyka, poezja, architektura...
- A więc jednak architektura! - zawołał. - Doskonale. Muszę sobie zanotować. Środki wybuchowe?
- Jak to wybuchowe?
- No, eksplozje stwórcze, sterowane, dla regulacji klimatu, przesuwania kontynentów, łożysk rzecznych - macie to?
- Na razie tylko bomby... - powiedziałem i szeptem już dodałem: - Ale są bardzo rozmaite, napalm, fosfor, nawet z gazem trującym...
- To nie to - powiedział sucho. - Będę się trzymał życia duchowego. W co wierzycie?
Ten mający nas rekomendować Tarrakanin nie był, jak już się zorientowałem, specjalistą od ziemskich spraw i myśl o tym, że istota o podobnej ignorancji ma niebawem zadecydować swym wystąpieniem O naszym być lub nie być na forum całej Galaktyki, zaparła mi, prawdę mówiąc, dech. Co za pech - myślałem - trzebaż było, że akurat musieli odwołać tego właściwego, który był Ziemistą!
- Wierzymy w powszechne braterstwo, wyższość pokoju i współpracy nad wojną i nienawiścią, uważamy, że człowiek powinien być miarą wszystkich rzeczy...
Położył ciężką przylgę na moim kolanie.
- Dlaczego człowiek? - powiedział. - Zresztą, mniejsza o to. Ale pana wyliczenie jest negatywne: brak wojny, brak nienawiści - na litość mgławicową, nie macie żadnych pozytywnych ideałów?
Było mi okropnie duszno.
- Wierzymy w postęp, w lepsze jutro, w potęgę nauki.
- Nareszcie coś! - zawołał. - Tak, nauka... to dobre, to mi się przyda. Na jakie nauki łożycie najwięcej?
- Na fizykę - odparłem. - Badania nad energią atomową.
- Już wiem. Wie pan co? Niech pan tylko milczy. Już ja się tym zajmę. Ja będę mówił. Proszę zostawić mi wszystko. Otuchy! - Wypowiadał te słowa, gdy maszyna zatrzymywała się przed gmachem.

 Ach. Wstrętny ten cały człowiek, jak mu się bliżej przyjrzeć, czyż nie? 

Tak. Już widzę oczyma wyobraźni, jak mi Pan przyklaśniesz:)

Pozdrawiam,
Paweł D.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz