Szanowny Panie,
widzę, że w choinkowych wyborach są Państwo podobni do mnie. Pisałem już o poszukiwaniu atmosfery świąt. I tym razem się nie zawiodłem. A wystarczyło pójść kupić choinkę! Na jej poszukiwanie przeznaczyłem godzinę czasu i 40 złotych. Wiedziałem, że ma być w doniczce - bo stojaka nie posiadam. I to w zasadzie tyle! Gdy wybrałem się na pole zaaneksowane przez zmarzniętego sprzedawcę drzewek, wiedziałem, że dalej szukać nie będę i to jest miejsce przeznaczenia. Choinki stały w równym szpalerze i każda była podobnym do drugiej drapakiem. Może dlatego najbardziej chciałem mieć tą ostatnią, przysłoniętą i przyciśniętą przez rządek choinek z jednej strony i metalowy płot z drugiej. Ostatnia w kolejce, jej los wydawał się mi najmniej obiecujący. Tak to ona! W zasadzie ona znalazła mnie i tym podobne bzdury, przeszły mi przez myśli. Skoro żeśmy się odnaleźli, to wyciągam ją najdelikatniej jak mogę. Chwytam jak dziewczynę, aby nie pogiąć sterczących do góry gałęzi, aby nie naruszyć struktury igieł i nie zniszczyć niczego czego będę żałował. Nie dało się. To nie był czas odwilży, którego Pan tak nie lubi, ale mrozu i moja choinka wydawała się zabetonowana do gołej ziemi. Żadna siła na świecie nie dałaby rady jej poruszyć. Ale uparłem się, więc silę się jeszcze bardziej. Natężam muskuły i całą swoją masę, ale ta choinka ani drgnie. Mężczyzna, jak Pan wie, nie powinien potrzebować pomocy. A przynajmniej się o nią prosić. Sam sobie poradzę, a jak nie to widocznie nie dało się tego zrobić. Pamiętając o tej starej prawdzie, przyjąłem inną strategię. Rozejrzałem się i zauważyłem, że nikt nie widział mojego siłowania się z choinką. Stanąłem zatem nad nią i krzyczę pewnym siebie głosem:
- Panie szefie!
- Słucham - odzywa się właściciel krzaka.
- Ta mi się podoba. Proszę mi ją wyciągnąć - nie wyjąłem nawet rąk z kieszeni, głową wskazałem na drzewko.
- Szanowny pan będzie łaskaw - słyszę w odpowiedzi. - Jednak ja mam ludzi od wyciągania.
- Ma się rozumieć - mówię, ale myślę że jak głupek wioskowy sam przed chwilą chciałem wykonać pracę, za którą się komuś płaci.
- Tylko to lenie. Pan poczeka - mówi szef i woła - Siergiej, Siergiej!
Siergiej to facet pod czterdziestkę w kapocie i z petem w ustach wiszącym nad brodą. Zabunkrował cwaniaczek się w jednym z samochodów, ale słysząc szefa, w kilku susach staje przed nami.
- Tak jest.
- Nie "jestuj" mi tutaj - mówi wesoło szef. - Tylko sięgnij po tamtego krzaka, dla tego szanownego jegomościa.
- W podskokach - mówi Siergiej i uśmiecha się do mnie szeroko, o dziwo papieros nie wypada mu z ust.
Idzie do mojego krzaczka, którego z takim namaszczeniem starałem się ruszyć i nic mi z tego nie wychodziło. Chwyta za czubek i ciągnie drapaka z całej siły. Nie ciągnie, nawet szarpie nim.
- Co czynisz chłopie! - krzyczę. - Chwasta z korzeniami mi wyrwiesz z doniczki.
- Niech pan nie cierpi, z takimi to trzeba po męsku - mówi z przekonaniem i jeszcze więcej energii wkłada w wyrywanie mojego idealnego drzewka.
Przerażony już mam się rzucać w obronie swojej własności, gdy widzę, że nie drzewko, a doniczka puszcza, a krzak przyciągnięty zostaje przez Siergieja do mnie w świetnym stanie. Wygląda gorzej niż sobie wyobraziłem i w zasadzie nie kupiłbym go, gdyby nie to, że tak się za nim ująłem. Pomyślałem wtedy, że jeżeli jestem wstanie przejąć się losem drzewka, to już samo to uczucie jest warte świąt. I wtedy właśnie poczułem tegoroczne Boże Narodzenie.
Drzewko nie ubrałem w bombki, ani świeczki, bo przez te wszystkie przeprowadzki nie mogę ich znaleźć. Nie ma też żadnego łańcucha. Rozmieściłem za to słodycze i plastry owoców. I w tym przebraniu nie wygląda najlepiej, ale jest moje. Pierwsze moje własne drzewko. Ważny krzak.
Niosąc ciężką zdobycz do mojej siedziby pomyślałem sobie także o tym, że często zbyt mocno certolimy się z innymi. Trzeba czasem najbliższych wstrząsnąć, do tego celu potrzeba kogoś takiego jak Siergiej, który z petem w ustach będzie ciągnął za czubek, aż oderwą się od zmarzniętej i nieprzystępnej ziemi.
Choinkę nazwałem brzydulą. Dobra nazwa, jak każda inna.
Stefan W.