Szanowny Panie,
wczoraj pod wieczór prószył
jeszcze śnieg. Nie było bardzo zimno. Małe, białe gwiazdki wirowały w powietrzu
a my szliśmy sobie spacerkiem na Wilję (czyli taką przedwczesną wigilię u znajomych
z Bacha) i powiem Panu, że trudno było chyba nie poczuć się choć odrobinę
świątecznie. Szedłem sobie i gdzieś głęboko we mnie kwitła egoistyczna radość,
że o dziwo w tym roku ja to czuję, a Pan nie. A przecież to Pan jest
predestynowany do takich doznań. Pan się jednak nie martwi – Bóg pokarał mnie
za nadmiar pychy, za to wewnętrzne chełpienie się swoją radością. Podkręcił kurki i ugotował ją na miękko.
Obudziłem się w szarej mokrej
przestrzeni, którą trudno nazwać nawet światem za oknem – tak szara i bezkształtna
owa czeluść mi się wydała. Mógłby Pan pomyśleć, że przecież są szyby i mury,
więc one ochronią przed tą beznadzieją, w którą zapadło się miasto niedzielne.
Ale taka szarość znajdzie każdą szczelinę, a u nas okna jeszcze stare i szpar
całkiem dużo, więc nim się obejrzałem i rozbudziłem na dobre, już po uszy tkwiłem
w tej materii z nieprzyjemności stworzonej.
Nie pomogła kawa, ani poranny komiks, ani nawet mecz Filadelfii z
Phoenix. Gdy wyszedłem wyrzucić śmiecie, dopadła mnie zgraja gawronów. Spadły
na podwórkowe śmietniki, jak bohaterowie Hitchcocka. A może nie? Może mi się już tylko zdawało.
Chyba tak. Usiadł przede mną jeden, a reszta tylko latała dookoła. Czemu ich
tak dużo? Wczoraj, kiedy śnieg prószył przyjaźnie i świątecznie nie widziałem
żadnego. Teraz siedzą tu i kraczą. Spadają co chwila i podkradają resztki z
porozrywanych worków albo walczą o pozostałości jakiegoś nadpsutego
jabłka. Ten jeden patrzy na mnie, jakby
chciał mi zaraz skoczyć na twarz i wydziobać oczy. Patrzę na gołębie, które
przyglądają się tylko z oddali. Jak przechodnie, którzy są świadkami jakiegoś
pobicia lub innej przykrej sytuacji, od której trudno oderwać im wzrok, ale do
której nie chcą wmieszać się choćby i przypadkiem. Najchętniej złapałbym kij od szczotki
wystający z najbliższego kontenera i przetrącił łeb gawronowi . Odleciał.
Przysiadł dalej na ziemi i kracze jeszcze głośniej. Wyczuł moje intencje? Ale przecież
nawet się nie ruszyłem? Poza tym i tak bym tego nie zrobił. Przecież bym nie
wziął tego kija od szczotki i nie przetrącił mu tego czarnego łba. Naprawdę.
Mało co zostało z wczorajszego
śniegu. Suche badyle lśnią od wody. Brunatne i szaro-żółte. Czasem czarne, a
niektóre już całkiem bez koloru żadnego. Lepiej było, jak ukrywano ten cmentarz
pod białym płótnem, co by nikt prawdy nie zobaczył.
Paweł D.
Rybki nakarmione. I jeszcze trochę i będzie wiosna, piękna i radosna:)
OdpowiedzUsuńto ja dziękuję za taką odwilż :)
OdpowiedzUsuńPodobno Gawrony wcale nie są takie głupie. To jeszcze nic. A jakby reinkarnacja była prawdą, to w takim gawronie może być przecież, za karę, zaklęta czyjaś babka, albo dziadek! Może nawet ktoś znany, naukowiec jakiś czy artysta np. Lenin. A Ty go chciałeś kijem. Nieładnie
OdpowiedzUsuń