niedziela, 16 grudnia 2012

Odwilż



Szanowny Panie,

wczoraj pod wieczór prószył jeszcze śnieg. Nie było bardzo zimno. Małe, białe gwiazdki wirowały w powietrzu a my szliśmy sobie spacerkiem na Wilję (czyli taką przedwczesną wigilię u znajomych z Bacha) i powiem Panu, że trudno było chyba nie poczuć się choć odrobinę świątecznie. Szedłem sobie i gdzieś głęboko we mnie kwitła egoistyczna radość, że o dziwo w tym roku ja to czuję, a Pan nie. A przecież to Pan jest predestynowany do takich doznań. Pan się jednak nie martwi – Bóg pokarał mnie za nadmiar pychy, za to wewnętrzne chełpienie się swoją radością.  Podkręcił kurki i ugotował ją na miękko.

Obudziłem się w szarej mokrej przestrzeni, którą trudno nazwać nawet światem za oknem – tak szara i bezkształtna owa czeluść mi się wydała. Mógłby Pan pomyśleć, że przecież są szyby i mury, więc one ochronią przed tą beznadzieją, w którą zapadło się miasto niedzielne. Ale taka szarość znajdzie każdą szczelinę, a u nas okna jeszcze stare i szpar całkiem dużo, więc nim się obejrzałem i rozbudziłem na dobre, już po uszy tkwiłem w tej materii z nieprzyjemności stworzonej.  Nie pomogła kawa, ani poranny komiks, ani nawet mecz Filadelfii z Phoenix. Gdy wyszedłem wyrzucić śmiecie, dopadła mnie zgraja gawronów. Spadły na podwórkowe śmietniki, jak bohaterowie Hitchcocka.  A może nie? Może mi się już tylko zdawało. Chyba tak. Usiadł przede mną jeden, a reszta tylko latała dookoła. Czemu ich tak dużo? Wczoraj, kiedy śnieg prószył przyjaźnie i świątecznie nie widziałem żadnego. Teraz siedzą tu i kraczą. Spadają co chwila i podkradają resztki z porozrywanych worków albo walczą o pozostałości jakiegoś nadpsutego jabłka.  Ten jeden patrzy na mnie, jakby chciał mi zaraz skoczyć na twarz i wydziobać oczy. Patrzę na gołębie, które przyglądają się tylko z oddali. Jak przechodnie, którzy są świadkami jakiegoś pobicia lub innej przykrej sytuacji, od której trudno oderwać im wzrok, ale do której nie chcą wmieszać się choćby i przypadkiem.  Najchętniej złapałbym kij od szczotki wystający z najbliższego kontenera i przetrącił łeb gawronowi . Odleciał. Przysiadł dalej na ziemi i kracze jeszcze głośniej. Wyczuł moje intencje? Ale przecież nawet się nie ruszyłem? Poza tym i tak bym tego nie zrobił. Przecież bym nie wziął tego kija od szczotki i nie przetrącił mu tego czarnego łba. Naprawdę. 

Mało co zostało z wczorajszego śniegu. Suche badyle lśnią od wody. Brunatne i szaro-żółte. Czasem czarne, a niektóre już całkiem bez koloru żadnego. Lepiej było, jak ukrywano ten cmentarz pod białym płótnem, co by nikt prawdy nie zobaczył. 

Paweł D.

3 komentarze:

  1. Rybki nakarmione. I jeszcze trochę i będzie wiosna, piękna i radosna:)

    OdpowiedzUsuń
  2. to ja dziękuję za taką odwilż :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno Gawrony wcale nie są takie głupie. To jeszcze nic. A jakby reinkarnacja była prawdą, to w takim gawronie może być przecież, za karę, zaklęta czyjaś babka, albo dziadek! Może nawet ktoś znany, naukowiec jakiś czy artysta np. Lenin. A Ty go chciałeś kijem. Nieładnie

    OdpowiedzUsuń