niedziela, 2 grudnia 2012

Tłuszcz nośnikiem smaku

Szanowny Panie,

po tym gdy pańska szanowna małżonka wybrała sztukę teatralną "Zły" w Teatrze Powszechnym i ta sztuka była na tyle nomen omen zła, że musieliśmy pójść na wódkę ją obgadać, potem gdy już spiliśmy się nie tylko tą wódką, ale także czeskim piwem pod Mostem Poniatowskiego i irlandzkim Guinnessem za jakieś absurdalnie duże pieniądze, po tym gdy poszliśmy za późno spać, po długim spacerze po nocnej Warszawie, po tym gdy się nie obudziłem ani o 5 rano, ani o 5.15, ani o 5.30, ani nawet o 6 rano, tylko na telefon od organizatorki wyjazdu do Saksonii o 6.45 (pociąg wyjeżdżał o 6.55), gdy nakłamałem jej, że zaraz będę, a tymczasem byłem w łóżku na Rakowieckiej w Państwa pokoju gościnnym, po tym gdy wybiegłem jak stałem na ulicę i gdy pierwszy napotkany człowiek nie chciał mnie podwieźć do dworca, ani gdy potem nie mogłem znaleźć taksówki i dopiero gdzieś pod lodziarnią Malinową znalazłem takową i po tym gdy o 7.01 szaleńczą jazdą dojechałem do Dworca Zachodniego za 20 złotych, gdy okazało się, że pociągu już nie ma nawet na Zachodnim i gdy zadzwoniłem do Pani organizatorki i przeprosiłem i ona mi powiedziała, że przecież mogę dojechać na własną rękę i ja pomyślałem, że jestem spakowany i że za nic na świecie nie chce się mi wracać do pracy i mam czas do niedzieli i że nawet jeżeli nie dojadę na czas do Drezna, to może do Lipska, a może zostanę po prostu we Wrocławiu. I po tym wszystkim uspokoiłem się i uznałem, że to początek wspaniałej przygody. I pojechałem.

Sympatyczna wysoka ruda dziewczyna siedziała samotnie w przedziale pociągu. Uwielbiam wagony przedziałowe, bo są nienaturalne, a z drugiej strony bardziej naturalne być nie mogą. Wymuszają na obecnych rozmowę, bo milczenie, podobnie jak w windzie jest tam dziwne. Jestem tym typem, który zwłaszcza z wysoką sympatyczną dziewczyną porozmawia, a więc temat znalazł się szybko. Do Częstochowy czas nie wiem gdzie minął, potem już w nerwach, po grupa licealistów z jakiejś śląskiej miejscowości wyprawiała cuda w pociągu, doszło do przepychanek, wagon został zdewastowany i w końcu Wrocław. A tam cztery godziny łażenia. Szukałem knajpy, ale w okolicach rynku są same nastawiane na turystów. Takie restauracje cechuje swoiste podejście do klienta. Chodzi o jednorazowe branie, czyli wejdziesz Pan do knajpy skuszony jej przykuwającym wzrok wystrojem, zapłaci Pan za jedzenie jak za zboże, w dodatku nie najlepszej jakości, wyjdzie Pan i pozostanie niesmak i uczucie lżejszego portfela, o których chce się zapomnieć. Nauczony już doświadczeniem zapuściłem się w boczne uliczki i proszę. Znalazłem cudowny bar Misz Masz. Dojdziesz Pan tam z rynku ulicą Więzienną, sam Misz Masz znajduje się na ulicy Nożowniczej 14/16 

http://www.barmiszmasz.pl/

Zestaw obiadowy (pamięta Pan, że tęskno mi teraz za domowymi obiadami, gdzie jest normalny kotlet, zwyczajna surówka i ziemniaki - to jest jeden z wielu powodów dla którego lubię odwiedzać rodzinę D. w Olsztynie - niedzielne obiadki mniam) to koszt 10 złotych! Wszystko jest jak trzeba. Ilość ludzi tam przewalających się są gwarancją świeżości produktów. Polecam! Ciastka i kawę skosztowałem w przedstawicielce minionej epoki - kawiarni Witaminka. Akurat była petycja społeczna przeciwko zakusom władz na ten lokal mieszczący się od bodaj 60 lat na Rynku. Petycje podpisałem. Kawa przy ceracie, naleśniki z truskawkami - idealne miejsce po to by skończyć czytać Annę Kareninę. 

Pociąg do Lipska jedzie 5 godzin (z przesiadką 1 h w Dreźnie). Dojechałem o 24.00. Potem włóczyłem się po mieście szukając hotelu i pomogła mi bardzo sympatyczna podpita studentka miejscowego Uniwersytetu. Była o tyle fajna, że nietypowo jak na młodą Niemkę, nie miała kolczyka w nosie, albo innej części. Dojrzałem w końcu na języku. W Niemczech poznałem też studentkę Turystyski w Dreźnie. Sprzedawała gwiazdki. Prócz rozmowy przy gorącym winie na najstarszym jarmarku Bożonarodzeniowym nic z tego nie było. Ale dziewczyna - malina.

Hotel bajka, noc przespana, śniadanie ekstra i w końcu spotkanie z grupą, do której się spóźniłem. Jak się okazało moje imię było na ustach wszystkich i każdy ciekaw był kim to ja właściwie jestem. No i zaczęła się przygoda dziennikarska. Zostałem pupilkiem Pani Jadzi - przewodniczki, która bardzo zgrabnie przypominała wszystkim moje spóźnienie. 

Cieszę się bardzo, że sprawiłem wszystkim tyle radości. Zwłaszcza, że później wydarzyło się mi kilka innych rzeczy (rozwaliłem jakiś drogi kwiatek w lipskim ogrodzie zoologicznym, spadła mi pokrywka aparatu pani J., ale ją znalazłem gdy poszukiwaliśmy ją wśród listowia ogrodu, rozwaliłem wspólnie z koleżanką ławę w starej knajpie w Budziszynie). Słowem wyjazd się udał. Saksonia, August II Mocny i niewiarygodna panorama Drezna Canaletta, porcelanowo-złoty serwis do kawy Johanna Melchiora Dinglingera, galeon z kości słoniowej. Cudeńka. 
 
Już nie przedłużając polecam Panu czasem się spóźnić, podjąć przygodę i cieszyć się nieznanym.


Zakończę myślą przewodnią Agaty (koleżanki) wyjazdu:

Tłuszcz nośnikiem smaku - do przemyślenia.

Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz