Szanowny
Panie,
Wojtek Sokół rapował o sobie jakiś czas temu (czy tez
melorecytował w zasadzie, bo do tego bardziej sprowadza się jego rapowanie): jeszcze
nie zgred, już nie małolat. Mam wrażenie, że połowa ludzi w naszym wieku
jakoś to podłapała, bo też i Wojtek Sokół, bądź co bądź, ma wyczucie tego, co
też jego rówieśnicy chcieliby usłyszeć. Ja może wielkim fanem Wojtka nie jestem
(chociaż lubię go w miarę – nie powiem), ale poniekąd przez długi czas też tak
o sobie myślałem. No, że wie Pan, może już pesel wskazuje na dojrzałość, ale w
sercu wciąż zielono i czarno (w sensie trochę fajnych zajawek, ale i jakieś
gówno-emo w głowie).
***Antek usiadł obok mnie i czyta na żywo, co też ja tu
wypisuję. Muszę zatem uważać, co spod palców wychodzi, bo już właśnie musiałem
się przed chwilą tłumaczyć z wyrazu na „g” użytego w poprzednim akapicie.
Antek, o czym napiszemy wujkowi?
Zagadka od Antka: Który dinozaur charakteryzował się bardzo
twardą czaszką?
Podpowiedź: Jego nazwa zaczyna się na literę „S”. ***
Kontynuując wątek z pierwszego akapitu… Ogólnie to wydawałem
się sobie dosyć fajny. W tym, że raczej dają mi mniej lat niż mam w
rzeczywistości, że jeszcze się umiem zabawić, że kontynuuję niektóre
zainteresowania z młodzieńczych lat, że wciąż pielęgnuję w sobie różne naiwne
marzenia itp. Ostatnio dochodzę jednak do wniosku, że to może i faktycznie
sympatyczne, ale jednak świadczy o jakiejś ułomności. Może i nie tylko mojej,
ale i całego systemu – bo też takich niedorostków teraz na pęczki. I jak patrzę
na tych innych, to wie Pan – no flaki się we mnie przewracają. Widać, jak to
się kurczowo trzymają tych symboli młodości, a tymczasem młodość obśmiać ich
tylko może, bo do niczego innego to się nie nadaje. Niemniej są wciąż ci
normalni, trzymający się pewnego porządku i odnajdujący się na kolejnych
etapach tego maratonu, wzrastający. I jakoś zupełnie niezależnie od własnej
woli, coraz częściej odwracam głowę w ich kierunku. Sam nie wiem do końca
dlaczego. No pewnie, żeby ich podpatrzeć trochę, żeby oswoić wzrok, nauczyć się
czegoś i ostatecznie może jakoś zacząć ich małpować. Po co? Najbardziej
zazdroszczę inicjatywy i zdecydowania. Wie Pan, w takich codziennych sprawach,
ale i w takich życiowych (nazwijmy je już tak). Zakup samochodu? Ok. Tu
popatrzę, tam pojadę, do tego zadzwonię
i kupię. Mieszkanie? Brakuje pieniędzy? Sprawdzę swoje możliwości,
ocenię sytuację, sprawdzę rynek. Potem najwyżej wezmę ten kredyt na 10, 20, 30
lat i będę spłacał. Jeśli ma to sens, bo jeśli nie, to po prostu nie kupię i
będę inaczej sobie tę przyszłość budować. Sprawdzę, pomyślę, zdecyduję, zrobię.
Och. Do bani jest być niedorostkiem. Stary, pomarszczony, ale
ciągle chłopiec. Jakaś pokraka z filmów Lyncha. Chcemy z J. poszerzyć
przestrzeń życiową. Chcemy? No, może J. chce (nie wiem tego). Ja chcę wybrnąć z
tego z twarzą po prostu. No tak, tak. Powiększamy to, czy szukamy nowego?
Kilkaset tysięcy i raty możliwe do spłaty? Wszyscy to robią. Lepiej teraz –
poczekamy jeszcze trochę, to nie dadzą, bo człowiek za stary będzie. Takie
czasy, trzeba się zdecydować tylko. Poszukać. Zbadać swoją zdolność kredytową.
Potem coś obejrzeć. Podpisać umowę i działać. Iść do przodu.
O, łaaa! No, ale widzi Pan. Ja nie umiem znaleźć przyjemności
w ogarnianiu. Jak coś takiego robię, to w panice, gubiąc się co chwila, a potem
ciężko oddycham ze zmęczenia. Jak pomyślę o kredycie na lat 30, czy nawet 20,
to serce od razu mi szybciej zaczyna bić i to bynajmniej nie z podniecenia, ale
ze strachu. Ze zmęczenia przyszłego. Ze
stresu, który nadejdzie.
Z drugiej strony, kim będę, jeśli nie zacznę patrzeć na
siebie, jak na mężczyznę, nie zacznę udawać mężczyzny, aż w końcu nie stanę się
mężczyzną? No, powiem Panu – na pewno nie będę chłopcem. Nie będę nawet
młodzieńcem - kimś pomiędzy chłopcem a mężczyzną. Nie będę, nawet jeśli bym
chciał (a w sumie to i chcę coraz mniej). Bo i jednak to bzdura, że jesteśmy
tak starzy, na ile się czujemy. Ludziom oczu nie zamknę, a i swoje odbicie w
oczach tych widzę. No i męczy mnie, że to, co tam odnajduję, jest takie raczej
nieokreślone. Niemniej to coś jest jednak z roku na rok tylko bardziej
pomarszczone, jakieś chropowate, niezdrowe.
Mam może ze dwa swetry, które noszę tylko do pracy, od czasu
do czasu. Jeden garnitur (ślubny), jedną marynarkę luzem (od siedmiu lat tę
samą), jakieś jedne bardziej eleganckie spodnie (kupione z przymusu). Za to
chyba sześć bluz z kapturem. Z osiem czarnych t-shirtów. Jeden biały z Black
Sabbath. Jeden z Kornem. Jeśli buty, to raczej sportowe. Moje ulubione – białe
Reeboki. Fajne czarne dresy, które dostałem od Mikołaja, i w których rozbijam
się teraz po dzielni, oraz dwie czapki Yeyo.
Dwadzieścia lat temu byłbym zachwycony swoją szafą. Dziś
patrzę i myślę, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
No.
Pozdrawiam,
Niedorost
PS. Rusz Pan dupę i odpisz, bo mi nie starczy motywacji, żeby
tak w próżnie wysyłać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz