miała być wiosna zwiewna i młodzieńcza, a jest ociężała, gruba i nieznośna. Pogoda się zepsuła, noga się zepsuła. Humor zepsuł się też.
Wiosna jest dziś wyjątkowo stateczna, żeby nie powiedzieć statyczna. A brak ruchu zabija – to wie każdy. Marzę o słońcu. O wolności nieskrępowanej. O skakaniu – hop, hop, hop… jak sarenka! O dzikości nieokiełznanej – bolesnej acz przyjemnej. O wietrze ciepłym, który skórę głaszcze, i deszczu chłodnym, który chłodzi i pieści. Innej wiosny mnie się chce.
Poszedłbym nad Wisłę wino pić. Iść wszak można. Po pracy. Jak się termin ustali. Znajomych ustawi. Grafik sprawdzi. Posiedzieć można do 20. Wymienić się plotkami można. Ponarzekać, wypić, iść,
A ja bym poszedł nad Wisłę o 8.30 albo 9.45. Wypił wino i zagryzł świeżym chlebem. Wcześniej namówiłbym kogoś, żeby też ze mną poszedł. Marzylibyśmy razem. Snuli plany. Upilibyśmy się. Bilibyśmy się (dla zabawy rzecz jasna). Do domu wrócić byśmy się bali, ale co tam – bylibyśmy.
Ech.
Jak noga jeszcze była trochę lepsza (albo lepszą się zdawała tylko), a zaraz po tym, jak Panna J. wyjechać zechciała, była niedziela. Obudziłem się rano i pomyślałem, że przyszłość najbliższa zapowiada się nudno (nudno – tak właśnie pomyślałem!). Wstałem niepewnie. Na łóżku posiedziałem przez chwilę. Chciałbym skłamać, że jakoś usilnie rozmyślałem, ale nie – nie myślałem. Ot tak, siedziałem. Pomyślałem w końcu jednak, że myśleć wszak zacząć wypada, bo i niemyślenie człowieczeństwu mojemu chwały nie dodaje. Wstawszy komputer włączać począłem. Znaczy – kliknąłem już guziczek, ale w porę się opamiętałem. Wyłączyłem. Myślenie moje zintensyfikowałem. I skutki były, nie powiem, że nie. Po śniadaniu na rower wyszedłem. Ha, ale nie tak głupio, że na rower i… (tu miało być pewne brzydkie słowo, ale stwierdziłem, że w zasadzie mogę je sobie darować). Tak na rower z ideą. Aparat zabrałem. Cel wyznaczyłem sobie taki: znaleźć pięć rzeczy dookoła GK, których wcześniej nie znałem i fotki cyknąć. Ale dupa… w odpuszczaniu sobie jestem przecież prawdziwym mistrzem! Coś jednak znalazłem…
Przedmiot: fotel różowy.
Wiek: dużo lat.
Miejsce spoczynku: polanka w lasku z takimi małymi niezidentyfikowanymi drzewkami.
(tam obok fotela chyba był duch... albo tłustym paluchem dotknąłem obiektywu)
Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć, ale jakoś niczego ciekawego nie przedstawiają, więc już rozstanę się dziś z Panem w dobrym stylu - tajemnicą różowego fotela (lub po prostu dowodem na to, że ludzie mają Matkę Ziemię w poważaniu).
Sajonara,
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz