niedziela, 17 kwietnia 2011

Tu i tam

Szanowny Panie,

Pańska natura od lat jest dla mnie czymś nieodgadnionym. Sądziłem, że „Fanga” rozjaśni mi może pewne procesy, które zachodzą w Pańskim mózgu, ale nie.

Nie wiem, może to kwestia samej pracy, ale ja chyba nigdy nie żyłem tym, co akurat robiłem. Rozumiem, że można z pracy zrobić środek do zabijania czasu (to staram się akurat robić ostatnio), ale żeby posuwać się do stwierdzeń „ulubione krzesło” czy „ulubiony komputer”? Brr… wydaje mi się to wręcz czymś niestosownym (czy nawet moralnie nagannym). I pojawia się teraz pytanie w mojej głowie – czy Pańska praca jest naprawdę taka fajna? Bronię się jednak przed zazdrością, bo kiedy po raz ostatni zazdrościłem Panu zatrudnienia, to na własne życzenie straciłem swoje i spędziłem półtora roku na bezrobociu (mniejszym lub większym). Oczywiście – błędu tego nie popełnię po raz kolejny. Zatem zazdrościć nie będę i Pańskie głupie zachowanie wytłumaczę sobie tym, że Pan zawsze tak entuzjastycznie do wszystkiego podchodzi.

Z tym powrotem Pańskiej żony trochę podobnie. Z całym szacunkiem dla Pańskich i Pańskiej Małżonki decyzji życiowych, ale ja – jeśli mam być szczery – to już bym był śmiertelnie obrażony na swoją małżonkę (gdybym takową posiadał), gdyby jej tak długo nie było. Jak teraz mam taką próbkę rozłąki „małżeńskiej”, to dochodzę do wniosku, że związki na odległość, to jakiś totalnie bzdurny wymysł. Do tego chyba trzeba takiej pokornej natury, jak Pańska. Pan to zawsze sobie wytłumaczy wszystko tak, aby prezentowało się od najlepszej strony. Ja chyba jakoś częściej widzę tę ciemną stronę księżyca.

Bo Pan popatrzy na pewien oczywisty fakt. Ludzie wcierają się w siebie. Żeby snuć z kimś plany na przyszłość, trzeba ciągłego oddziaływania, przekonywania, zatruwania obcego umysłu swoimi ideami, zarażania się pomysłami, które nigdy do głowy by nam nie wpadły. Jeśli przez dłuższy czas przebywa się w separacji (z czego by ona nie wynikła), więzy umysłowe muszą się rozluźnić. Inne środowiska, inne fascynacje, inny klimat. Inne dziś, rodzi inne jutro. Skrajny przykład – żołnierze wracający z wojny. Brak doświadczenia okropieństw wojny u pozostawionych w domach małżonek i ich dążenie do tego „żeby było, jak kiedyś”, sprawiało, że związki takie sypały się, jak domki z kart, a jeśli nawet ciągnęły się dalej, to „już nigdy nie były takie, jak kiedyś”.

No, to taki pozytywny akcent na czas powrotu Pani Marty;)

I proszę mi wybaczyć ten ponury ton, ale w końcu mamy niedzielę (a ten dzień rzadko nastraja mnie pozytywnie).

Paweł D.

4 komentarze:

  1. a w kościele był?

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Pawle święta racja.

    OdpowiedzUsuń
  3. zagadka rozwiązana! to nie natura-to życiowe szczęście, drodzy państwo:)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie rozumiem komentarza:/

    OdpowiedzUsuń