niedziela, 8 stycznia 2012

Gdzie się podziała dziewczyna z mopsem?

Szanowny Panie,

tak pomyślałem, że od tych podróży nawet Pan jakoś ładniej zaczął pisać. Pisałem już to? To chyba dlatego, że nawet za bardzo Pan się nie musi męczyć ze zmyślaniem rzeczywistości, kiedy to rzeczywistość rzeczywista pełna jest rzeczy wartych opowiedzenia. U mnie z tym trochę gorzej. Chociaż może po prostu za bardzo się przyzwyczaiłem do tej codzienności i zwyczajnie nie zauważam jej niezwykłej natury? Bo przecież nie jest możliwe, żeby ktoś przeżywał to samo, co ja. Tak? No tak. I chyba w zasadzie nie za bardzo Pan wie, jak niezwykła jest praca za biurkiem.

Na początek zmieniam buty. Zakładam trampki, żeby mi się tak stopy przez cały dzień nie pociły, ale i tak się pocą. Widzi Pan, nie można utrzymać w moim biurze odpowiedniej temperatury. Jak przychodzę z rana, to straszliwie jest gorąco. Jak otworzę okno, to robi się znowu zimno. To mi zaraz koleżanka z pokoju obok marznie. To zamykam okno. I jest gorąco. W ten sposób przez okrągły rok mogę chodzić w koszulach z krótkim rękawem. Ale jak dla mnie jest za gorąco, ciągle za gorąco. Cokolwiek zrobię. Kiedy już zmienię obuwie, zabieram się za robienie kawy. Zajęcie to powinno mi zajmować ze dwie minuty góra, bo mamy ekspres. Udaje mi się jednak przeciągnąć je nawet do dziesięciu minut czasem. Naleję wody. Wysypię fusy. Popatrzę za okno. Za oknem widok może nie jest zachwycający, ale jest takie małe poletko za płotem... wróć... nie poletko, tylko jakby zapuszczony trawnik. Nikt tam nie kosi, więc trawa jest przerośnięta i daje mi to jakiś posmak dzikiej natury, co jest mi z rana potrzebne jak tlen. Poza tym jakiś niedokończony dom i kilka zdziczałych drzewek owocowych. W międzyczasie robi się kawa. Czarna bez mleka. Podwójna. Na początku ją lubiłem nawet, ale już mi obrzydła jakoś całkiem. Z rana muszę jednak wypić kawę, żeby w ogóle zabrać się do pracy.

Siadam zatem za biurkiem. Sprawdzam pocztę. Służbową – żeby Pan sobie nie myślał. Sprawdzam ją zawsze z lekką obawą, że odnajdę tam coś niespodziewanego, co wkurwi mnie z samego rana (przepraszam za brzydkie słowa, ale o pracy inaczej się nie da). Jeśli nic nie ma, to zabieram się za szybki przegląd stron, które przeglądać po prostu przywykłem. Zaczynam od nba.com, później new album releases i facebook. Jak mam czas to przejrzę newsy, jak nie mam, to nie. Później staram się zrobić listę rzeczy, które danego dnia muszę wykonać. Przeważnie jest jakiś przetarg, to trzeba SIWZ przeczytać i wzór umowy, poprosić o przygotowanie gwarancji ubezpieczeniowej, sprawdzić czy mamy wszystkie dokumenty, sporządzić spis treści, przygotować ofertę wraz z arkuszem asortymentowo-cenowym, zaświadczenia z ZUS-u, Urzędu Skarbowego, zaświadczenia o niekaralności, KRS, wykazy dostaw, karty charakterystyki produktów i przeważnie jeszcze inne oświadczenia, zaświadczenia i tego typu rzeczy. Jak wszystko jest ok, to jest ok. Gorzej jest, jak czegoś nie mam lub czegoś zapomniałem wcześniej przygotować, albo nie zadałem wcześniej jakiegoś ważnego pytania Zamawiającemu. Wtedy zaczyna się szycie. Więc tak szyję, czasem kłamię lub próbuję coś zataić. Więcej grzechów nie pamiętam. Za wszystkie bardzo żałuję. Szczerze. Staram się bowiem wywiązywać ze swoich obowiązków względnie dobrze. Obowiązki. No właśnie. Do moich obowiązków należy też wyciąganie pieniędzy od kontrahentów, którzy nie płacą. Windykuję zatem. Sam Pan chyba rozumie, jak paradoksalna jest sytuacja, w której się znalazłem. Windykuję. Ja.

-Dzień dobry. Tu Paweł D. Czy możemy porozmawiać o płatnościach?
-Dzień dobry... No... Proszę...
-Bo mają tu Państwo już kilkanaście faktur nierozliczonych...
-Proszę Pana, jak bym miała, to bym zapłaciła.
-No tak, ale...
-Teraz i tak nie mam. Może pod koniec miesiąca NFZ coś nam zapłaci, to pomyślimy.
-Tak, ale...
-Do widzenia.
-Dziękuję. Do widzenia.

Ok. Może nie do końca tak to wygląda, ale czasami jest blisko. Cóż poradzić. To nie był mój pomysł, żeby się takimi głupotami zajmować, więc wyrzutów sumienia bynajmniej nie mam.

Ach. Powiem Panu, że obowiązków mam dużo więcej, ale nawet nie chce mi się ich wymieniać, tak są rozstrzelone na wszystkie strony. Odpowiadam na przykład za przygotowywanie gadżetów reklamowych. Zatem jak mam czas, przeważnie po godzinach, to rozmyślam nad tym, czy lepiej umieścić logo z prawej strony okładki kalendarza, czy może lepiej pośrodku. Albo wybieram kolor długopisów. Albo szukam zdjęć odpowiednich do naszego folderu. Albo siedzę i tępo patrzę za okno.

Nad nami jest jakieś małe call center. I Ci ludzie z tego call center ciągle wychodzą zapalić. I tak łażą mi pod oknem grupkami i palą. Szczerze ich nienawidzę, bo zdecydowanie psują krajobraz, który i bez nich wygląda raczej ubogo (parking). Odkryliśmy jednak ze znajomymi z pracy, że te łazęgi z góry poza papierosami ciągle jarają trawę. Narkotyki w pracy? Hmm...

U nas największą radością dnia powszedniego jest jedzenie. Mamy Pana, który rano przywozi obiady do odgrzania. Mamy też Pana, który przed południem przyjeżdża z kanapkami. I jest jeszcze Chińczyk. Można też pizze zamówić. Do wyboru, do koloru. Siedź, jedz i tyj.

Wszyscy czekają na Pana z kanapkami. To taki promyk radości, który rozświetla szary dzień. Ja znowu czekam na dziewczynę z mopsem. Obok mojego okna przebiega bowiem jakaś dosyć popularna lokalna trasa spacerowa dla psów. Hmm... zbyt górnolotnie... to znaczy, osoby z okolicy przechodzą czasami obok, kiedy wychodzą ze swoimi pupilami na spacer. Jest jedna starsza Pani z dużym owłosionym psem rasy nijakiej. Jest też inna Pani w średnim wieku z dwoma wilczurami. Jest też dziewczyna z mopsem. Dojść nie mogę, ile ma lat, ale jest raczej młoda. W sensie studiuje lub może nawet chodzi jeszcze do liceum. Minę ma jakąś poważną zawsze. Jest ładna, chociaż chyba nie jakaś zjawiskowa. Jej przejście obok mojego okna trwa jakieś cztery sekundy pewnie. Góra dwa razy dziennie, ale przeważnie raz. I sam nie wiem dlaczego, to jest dla mnie taki moment psychicznego odpoczynku. Niech mnie Pan źle nie zrozumie. Bo nie chodzi tu o żadne zauroczenie czy w ogóle jakieś tego typu rzeczy. To bardziej, jak taki powiew młodości, który wpada przez okno do umieralni.


Ostatnio jednak dziewczyna z mopsem zniknęła. Ze dwa tygodnie nie było jej w ogóle i już się zaczynałem martwić, że do końca życia będę skazany tylko na smutny widok łazęgów z call center. W zeszłym tygodniu pojawiła się ze dwa razy, ale jakoś jeszcze szybciej teraz chodzi, więc tylko śmignęła i już jej nie było. Liczę, że nie zmieniła trasy na stałe, tylko z powodu zimy mops nie chce z domu wychodzić. No, zobaczymy.

Niedziela, a ja o pracy. Bez sensu.


Pozdrawiam,


Paweł D.

1 komentarz: