piątek, 13 stycznia 2012

Wieloryby są dostojne

Szanowny Panie,

listy do Pana piszę przez kilka dni, może dlatego wydają się lepsze. A może rzeczywiście chodzi o to, że mam o czym pisać... koliber zawisł nad maleńkim fioletowym kwiatkiem. Powisiał i poleciał dalej do kolejnego. Udało się mi go sfilmować, ale wyszło tak, że bardziej człowiek się domyśli, że to koliber niż zgadnie od razu. Zaiwaniają te maleństwa niesłychanie. Jest to taka szybkość, że czas staje. Przemieszczanie z kwiatka na kwiatek jest z tego rodzaju, że oko ma wrażenie, że to nie jeden koliber, ale dwa. Zanim mózg przetworzy, że tego pierwszego przy tamtym kwiatku już nie ma i że ten pierwszy jest właściwie tym drugim i spija drugi kieliszek nektaru, to koliber jest już w trzecim miejscu. Udało się mi jednak zarejestrować, że był cały czarny i miał turkusowego irokeza na łebku. Piękne stworzonko.

Wieloryby są dostojne... nie to żebym widział całego. Ale pióropusze wody z odległości około 100 metrów wzbijane w powietrze i na przybliżeniu kamery wyłaniający się wielorybi ogon dostojne są. Myślałem, że ze szczęścia padnę. Miałem zresztą taki zamiar... dziękując Komuś Tam, za możliwość obejrzenia wieloryba. Powoli moja lista marzeń do spełnienia wyczerpuje się, więc muszę ją zaktualizować, żeby nie było tak, że wszystkie się spełnią. To chyba byłoby najgorsze. A zatem do zobaczenia jeszcze są minimum tutaj: delfiny i konik morski... coś jeszcze wymyślę, albo coś mnie zaskoczy. Byłoby fajnie. Wydaje się mi, że całe wieki do Pana nie pisałem. A byłem przecież w tylu miejscach. Dwa dni płynąłem na St. Maarten. Dwa dni w kambuzie przy całkiem niezłym przechyle. Był to ciężki okres w moim tutejszym załogowym życiu. Wszystkie gary leciały, kiwało, naczynia się biły, no słowem porażka. St. Maarten mi tego nie wynagrodził, bo wyspa się mi nie podobała. Taka karaibska Anglia z McDonaldem, sklepami z elektroniką (niby tańszą) i rumem (tanim, więc załoganci zaopatrzeni są na miesiące życia na morzu). Sam nic nie kupiłem bo stwierdziłem, że nie będę zostawiał tam swoich drobnych pieniędzy.

Znacznie bardziej podobała się mi wyspa St. Barts. Chociaż dla jachtów luksusowych (do których mam szczególną awersję) i bardzo droga to znacznie ładniejsza. No i przede wszystkim z najpiękniejszą na razie plażą z samych muszelek. Widziałem tam śliczną kreolkę, ale niestety była z jakimś modelem, chociaż ładnie się do mnie uśmiechała... Niewykorzystane okazje się mszczą, więc muszę nauczyć się nie przejmować modelami.

Jachtów luksusowych nie lubię, ale lubię luksusowe żaglówki. Albo żaglowce. To jest jednak inna forma pływania. Cholernie się to mi podoba. Jest tu kilka osób, które w ten sposób żyją. Jest na przykład kapitan 17 metrowej żaglówki, która pływa po Morzu Śródziemnym. Chłopak ledwie starszy o rok ode mnie, a jego praca wydaje się tak fajowska, że mucha nie siada. Problem tylko w tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To ciekawe doświadczenie... jeżeli człowiek już coś poznał i zna, że tak napiszę „od podszewki” to wydaje się mu jego praca, życie czymś codziennym i mało pasjonującym. Dopiero w oczach, pytaniach i dociekaniach innych widać, że życie jakie prowadzisz jest interesujące. Nie wiem czy dobrze myśl moją przeprowadziłem, ale nic tam...

Pijak. Jestem pijakiem Panie Pawle. Bez dwóch zdań. Nie ma wieczoru, żebym nie raczył się rumem, albo piwem, whisky czy innym cudeńkiem. Siedzenie na rufie pod tentem albo gwiazdami wiąże się ze spotkaniem a to zwykle niesie za sobą alkohol. Nazywamy tutaj zawartość naszych kubków: rum-jankiem, łykiem talentu, magicznym sokiem. Ktoś czasem gra Pana „ulubione” szanty, ale częściej rozpatrujemy czym różni się ten rum od tamtego, czy lepiej pić białe wino czy może teraz modne z syropem grejpfrutowym. Gadamy o owocach, czyli rajskich jabłkach co smakują jak połączenie jabłka z bananem i gumą do żucia, guyaną, papayą, maracują czy słodziutkim mango. Panu jednak bardziej podobałby się dziób. Na kontrafałach siada się gdy chcemy pogadać w bardziej kameralnym gronie. Wie Pan, z jakąś dziewczyną, która się podoba... albo: pogadać o dupie Maryni z bosmanem. Wypić z nim łyk talentu, który służy podtrzymaniu rozmowy. Maryni żadnej tu nie ma, więc problemu nie ma... talentu tu nie brakuje. Najciekawiej jest jednak na bukszprycie. Najlepiej usiąść za lataczem – przedostatnim z kliwrów. Tam nikt nie dojrzy, nikt na statku nie zauważy, żaden głos nie dotrze. Siedzi się ponad 7 metrów nad wodą i duma o tym co przed tobą. A tam cały żaglowiec: kwintesencja wolności z kilometrami olinowania. Patrzy się na to i oczom nie wierzy. Że się tu jest, że się żegluje, że zna się nazwę każdej linki (172 liny) i wie co, jak, gdzie, i po co ciągnąć.

Szukam karaibskiej muzyki. Muszę kupić parę płyt. Ostatnio gdy byłem na Dominice spotkałem rasta, który prowadził sklep spożywczy. Większą część swojego sklepu przeznaczył jednak na instrumenty muzyczne. Stały tam: tam-tamy, gitary elektryczne i inne cudeńka. Zapomniałem poprosić go o płytę. Ale na Dominikę jeszcze wrócę (to moja ulubiona wyspa) więc będzie okazja...

Właśnie mam trzecią zmianę turystów na pokładzie. Jest ich tylko piątka, ale są młodsi niż dotychczasowi, więc jest całkiem spoko. Za parę dni zaczynam rejs Wagnera. Będzie odsłonięcie pomnika pierwszego Polaka, który opłynął Ziemię. Na Chopina zjeżdża się Polonia. Na pokładzie będzie 50 osób, więc będziemy mieli roboty od groma. W tajemnicy powiedziano mi, że będą cztery wnuczki przyjaciela Wagnera. Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego mi to powiedziano, ale z kolegami już tymi wnuczkami się dzielimy. Mam nadzieję tylko, że to nie stare panny, a sympatyczne i żądne przygód dziewczęta.

Pozdrowienia

Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz