piątek, 20 kwietnia 2012

Maszyna

Szanowny Panie,

jest 17:46. Siedzę jeszcze w pracy. Godzinę za długo. Przedwczoraj było cztery godziny za długo. Zaczynam wpadać w otępienie, które wynika najpewniej z lekkiego przemęczenia połączonego z nudą i brakiem satysfakcji z tego, co robię. Ważne jednak, że robię. Zarabiam. O to przecież w tym wszystkim chodzi.

W Radiu Eska Rock znowu gada ten pajac. Kurwa, słuchać go nie mogę. Wesoły szyderca. Głupio-mądry prezenter – najgorsze, co być może. Aż nie wytrzymam i włączę płytę.

Płytę w pracy mam tylko jedną. Jakoś przypadkowo się tak złożyło, że jest to Surfer Rosa, czyli The Pixies. Kiedy zaczyna się kawałek z numerem 7 zawsze staje mi przed oczyma ostatnia scena z Podziemnego kręgu, kiedy to bohater grany przez Edwarda Nortona wraz ze swoją oblubienicą podają sobie ręce i patrzą, jak wszystkie otaczające ich wieżowce wybuchają. Jeden po drugim. Bum, bum, bum. Miasto zasadniczo wali się na ich oczach. Pięknie.

I jak Panu idzie świętowanie 29 urodzin? To już jutro. Ja zauważę swoje chyba głównie dzięki Panu, chociaż, kto wie, co też wydarzy się w poniedziałek. Najpewniej będę miał na tyle dużo zajęć, że dzień mi po prostu zleci jakoś. Wie Pan, ostatnie swoje urodziny pamiętam, bo byłem u Panienki J. we Freiburgu wtedy. Zasadniczo jednak już jakoś dzień ten nie przykuwa mojej uwagi, tak jak bywało z tym kiedyś. Kiedyś każdy kolejny rok swojego życia żegnałem z odpowiednim namaszczeniem. Najczęściej sentymentalnie i z dużą ilością alkoholu. Wtedy jednak próbowałem nie wypuścić z rąk młodości. Ta jednak sama rozpłynęła się gdzieś pomiędzy stacjami, więc teraz już upajam się dorosłością (Czy też upijam się dorosłością). A dorosłość ciągnie się i pędzi zarazem. Przede wszystkim brakuje jej zmienności i odpowiedniej ilości, odpowiednio solidnych interwałów. Przez co leje się niemiłosiernie. Jak roztopiony wosk lub gorący karmel. Tylko w smaku chyba bardziej zawiesista.

Obraz zagina mi się i nawet już jakieś mroczki widziałem kilkanaście minut temu. Po wczorajszej koszykówce boli mnie prawe kolano. Myślałem początkowo, że to od biegania, ale to kolano wpadło po prostu w tryby wielkiej maszyny, która miażdży je bez litości. Za kilka lat pewnie już w ogóle nie będę mógł wyjść pobiegać. Żeby nie wpaść pomiędzy te koła zębate, te tłoki masywne trzeba być osobą silną lub przynajmniej dziwną.

Ja doszedłem do wniosku, że źle się ubieram. Nie mam stylu zupełnie i jestem nijaki – pod tym względem mam typowo polski sznyt. Na elegancję się nie szarpnę. Za dużo czasu i pieniędzy to wymaga. Z kolei na pełen luz i jakąś fantazję też nie mogę się zdobyć. Koszuli w spodnie nie wpuszczę, bo brzuch mam zbyt wielki. Wypuszczona i niedoprasowana też wygląda fatalnie. Niedogolony, z dwoma parami spodni, do których (nie)pasuje wszystko. Zakładam też bluzy z kapturem do koszuli, co wygląda ohydnie. Ale lubię bluzy z kapturem. Tylko do koszuli? Nie mam litości dla swojego wizerunku. To tragedia – widzieć i nie mieć siły nic z tym zrobić. To ja w wieku 28 lat. Z umysłem zastygłym w nienaturalnej pozie.

Paweł D.

2 komentarze:

  1. Panie Pawle!! Alez Pan smutny!!! A taki Pan wspaniale utalentowany w tylu kategoriach!! Głowa do góry! Szczęście jest w nas samych, nie szukajmy, nie gońmy bo ono jest wytworem nas samych!! Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Początku nowej szczęśliwszej ery! Uwierz Pan w końcu w siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Pawle!! Alez Pan smutny!!! A taki Pan wspaniale utalentowany w tylu kategoriach!! Głowa do góry! Szczęście jest w nas samych, nie szukajmy, nie gońmy bo ono jest wytworem nas samych!! Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Początku nowej szczęśliwszej ery! Uwierz Pan w końcu w siebie!

    OdpowiedzUsuń