niedziela, 25 listopada 2012

Niezidentyfikowane obiekty latające

Szanowny Panie,

ale że co "nie warto"? Bo ja trochę nie rozumiem - znaczy, że nie dostał Pan telefonu i znajomość się zakończyła? Czy właśnie nie? Jest jakieś drugie dno? Pan wybaczy, bo może te pytania są głupie, ale na niuansach podrywów to znam się jak kura na grzmocie. Zresztą, jak tak czytam (czy częściej słucham) o tych Pana bliskich spotkaniach trzeciego stopnia z przedstawicielkami płci pięknej, to stwierdzam, że ja osobiście o tej tajemniczej rasie wiem bardzo mało. A może nawet jeszcze mniej? Wszak moja żona wychowała się w męskiej trupie pomiędzy przyszłymi podrywaczami i szowinistami (jestem pewien, że Pan, Pańscy bracia i kuzyni uznacie te słowa za komplement, więc nawet nie silę się na przeprosiny). Panna J. nie jest zatem chyba najlepszym źródłem wiedzy o kobietach jako ogóle. Zresztą i tak nie jest damą szczególnie wylewną, więc nawet gdyby nie była wywrotowcem, to i tak pewnie dowiedziałbym się niewiele. W zasadzie to szczęście jedyne, że mam siostrę, bo inaczej to już w ogóle moje zrozumeinie dla płci przeciwnej równe byłoby zeru. 

Żeby trochę się dokształcić, czytam teraz o żonach, partnerkach i kochankach dyktatorów. No... powiem Panu, że ambitne bestyjki przeważnie. Chociaż oczywiście i tu nie można generalizować. A może - zwłąszcza w takich przypadkach. Jedyna moja refleksja, której można nadać miano generalnej, to ta, że na baby trzeba strasznie uważać. Akurat w tym przypadku nie chodzi mi o zdrady czy brak zaufania, bo akurat często te kobitki stały murem za swoimi facetami i o takich głupotach nie myślały (zresztą, jak się jest żoną takiecgo Stalina, to chyba nawet strach). Trzeba uważać, bo nigdy nie wiadomo, czy Pańskie urocze dziewcze nie ma pod skórą jakiegoś diabła. Tak dla przykładu tylko jedna anegdota z życia trzeciej żony Mao Zedonga. Jiang Quing (była aktorka) razu pewnwego pokłóciła się ze swoim misiem-pysiem i w chwili słabości napisała do dawnego kolegi z czasów pracy w branży filmowej z pytaniem o adres swojego dawnego męża. I tyle. Na odpowiedź nie liczyła wcale. Żadnych odpowiedzi zresztą nie było, żadnych kontaktów, żądnych konsekwencji. Mija dziesięć lat. Jiang Quing pamięta jednak o tym, że liścik kiedyś napisała i filmowiec może go gdzieś tam jeszcze mieć. Taka niepewność musiała być zaprawdę denerwująca, bo ostatecznie kazała aresztować swojego kolegę i wielu ich wspólnych znajomych z tamtych czasów. Ich mieszkania splądrowano, oni sami trafili na tortury, podczas których zresztą jej stary znajomy zmarł. Do końca twierdził, że list sprzed dziesięciu lat po prostu zniszczył.... ale w sumie, kto by tam wierzył filmowcom? Cóż, tylko taki przykładzik malutki, bo zaiste była to ostra wariatka.

Nie chcę jednak kończyć mojej wypowiedzi smutnym akcentem. Skoro było o kobietach - tych stworzeniach enigmatycznych, które w męskich sercach z zasady wywoływać mają głównie zamęt. To teraz o przyjaźni. Prostej, wzniosłej, bez podszewki. Obrazkowo:










   (fot. dziwnawojna.pl)


To tak w sensie, że jak chcesz Pan rozumieć i być rozumianym, to przygarnij Pan psa (lub wiewiórkę, lub osła).

Pozdrawiam,
Paweł D.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz