poniedziałek, 19 listopada 2012

Zguba



Szanowny Panie,

do Hamburga to ja jechać nie chciałem. Pan sobie wyobrazi – trzy dni w towarzystwie szefa. Lepiej od  razu wskoczyć do garnka z gorącą smołą. Trzeba być jednak twardym, zaciskać zęby i brnąć przez życie. Na tym ono polega. No i oczywiście trzeba stosować się do reguły Monty’ego Paytona – Always look on the bright side of life (o czym niestety czasem zapominam – przyznaję). Skoro już zatem  zmuszony zostałem do tej wyprawy nieszczęsnej, to postanowiłem przynajmniej pozwiedzać nowe miejsca. 

Plan prosty. Od rana do 18.30 siedzę na spotkaniach i  prezentacjach. Od 18.30 gubię się w sieci ulic i uliczek, poszukuję śladów The Beatles (którzy to właśnie w Hamburgu rozpoczynali swoją niezwykłą karierę) i próbuję wpaść na coś, co zainspiruje mnie do napisania Panu czegoś, co po prostu nie będzie jakoś wyjątkowo nudne. Wracam w środku nocy, śpię trzy godziny i z rana na spotkania. 

Poniedziałek.18.30. Mam do wyboru -  ruszyć w miasto lub iść na nudny bankiet. Przyjęcie – tak, tak, to straszna nuda. Ale dają kolację za darmo. Nie jestem bardzo głodny. Z drugiej strony, czemu by tak nie spałaszować czegoś dobrego. I jeszcze kieliszek wina, szklanka piwa. Dobra, Hamburg nie ucieknie. Idę. Patrzę. Ale konowały – myślę.  Tylko o jedzeniu i piciu myślą oni – dodaję w myślach swoich lekko zażenowany. Pchają się w tych kolejkach po to żarcie. Każdy ściska w ręku kieliszek. Bo jak za darmo, to już trzeba się pchać jak to bydło. Kręcę głową z dezaprobatą. Biorę talerz i spokojnie staję w kolejce. Po drodze zgarniam piwo. Boże, co za kolejka! Jakby się w ciągu dnia nie najedli. Ja się najadłem, więc teraz mogę sobie stać spokojnie, z godnością czekając na swoją kolej. Nałożyłem sobie w końcu kopę ziemniaczków i mięsko, i rybkę, i pomidorka z mozzaerllą, i jeszcze jedną rybkę, i jeszcze kawałek mięsa. Co będę dwa razy chodzić? I przepychać się z tymi ludźmi pazernymi. Nie ma mowy! Wszystko upcham na jeden talerz i jeszcze skoczę po jedno piwo. Później deser. Winko. A co tam, jeszcze talerz jedzenia. Muszę mieć siłę na to, żeby zatracić się w nocnym miasta życiu…
Oj. Najadł się człowiek na sztywno. Jak głupi. Dobra, idę. Niech się tu wałkonią sztywniaki w garniturach. Obrastają w to lepkie samozadowolenie. Niechaj toną w pustej konsumpcji. Zwierzęta.

W miasto. Ech. Cholerny garnitur. Niewygodnie w tych laczkach się pomyka. Zupełnie bez sensu. Dobra, dobra… skup się na zadaniu. The Beatles. Ok, jestem w okolicach St. Pauli. Boże – same hipstery tu! Siedzą po knajpkach poukrywani. Jakieś małe, lokalne koncerty w co drugim klubie. Widać, że każdy wieczór tu spędzają. Znajomi, muzyka, rozmowy, wolny przepływ myśli – tacy niby zajebiści jesteśmy! Niedobrze się człowiekowi robi.

Gdzie Ci cholerni Beatlesi grali? Kaiserkeller. To musi być gdzieś tutaj. O! To tu! Ale jak to koncert? Wejście płatne? No nie no! To to jeszcze działa? Nie mogli z tego zrobić jakiegoś muzeum, żeby człowiek sobie mógł kulturalnie wejść, pozwiedzać? Mam się tam upychać z Niemcami jakimiś, pseudo-gwiazdek słuchać lokalnych? Ach… szkoda gadać. Cholerny Hipsterburg!

Nie no. Już 22 prawie! Przecież jak tak będę łazić, to się nie wyśpię i jutro będę zmęczony. Już zresztą trochę śpiący się robię. W zasadzie, to gdybym wrócił od razu, to bym się jeszcze załapał może na busa z bankietu do hotelu. Wracam. Co tak dziś będę po mieście sam łazić – jeszcze się zagubię. Jutro nie pójdę na przyjęcie, skończę o 18.30, będę bardziej wypoczęty, to ruszę w stronę doków i zatracę się w życiu miasta.

Wtorek. 18.30. No, dziś idę zwiedzać. W sumie jadłem przez pół dnia. Mogę z kolacji zrezygnować. Piwko sobie wypiję już na mieście w jakiejś klimatycznej knajpce. Nie będę sknera. Już się nie będę mieszać z tymi hienami. Chociaż… z drugiej strony. Piwo za darmo, kolacja za darmo. Coś tam jeszcze w siebie wepchnę. Trzeba zacząć myśleć ekonomicznie. Posiedzę tam tylko chwilę, a potem w miasto…

Paweł D.

1 komentarz: