niedziela, 17 stycznia 2021

By być bohaterem korytarza szkolnego

 Szanowny Panie,

nic nie wiem o Cobra Kai. Miłosierny Bońciu w jakim ja świecie żyję, że nie pamiętam żadnego z tych bohaterów... Karate Kid, JCVD czy Steven S. owszem oglądałem. Mógłbym nawet zarys jednego czy drugiego scenariusza Panu opowiedzieć, ale żebym miał wszystko pamiętać jak Pan? Toż wiedza niemal encyklopedyczna. Pan ma przemyślane, rozpisane, wynikające z siebie. Powinszować. Naprawdę jestem pod wrażeniem, bo to trochę takie w stylu Tarantina.

Wykład na temat karate lat 90-tych rodem z filmów amerykańskich przywiódł mi do głowy temat, z którym trudno jest się mi zmierzyć. 

Na korytarzu pachniało trampkami z bazaru i przepoconymi na lekcjach WuFeu pachami. Przecież wtedy nikt nie używał dezodorantów, więc cała podstawówka przesiąknięta była dziecięcym znojem. Najbardziej w okolicach sali gimnastycznej. To tam w niewielkiej szatni, z pewnym chłopakiem siedzieliśmy, miał na imię Fabian albo Michał. O coś się kłóciliśmy. Nie pamiętam. Może o wygraną, w którąś z zabaw w przerwach. Albo o słowo rzucone za dużo. Raczej jednak chodziło o coś bardziej od dłuższego czasu wiszącego w powietrzu. O sprawdzenie się. Skonfrontowanie. W końcu wstał podał mi rękę i powiedział solówa. I dopiero po chwili zorientowałem się, że będziemy się bić. Postawiony przed faktem, z kolegami obserwatorami, nie miałem wyjścia. 

No cóż... Chodziłem już trochę na judo. No ale przede wszystkim miałem dwóch młodszych braci, paru kuzynów. W dodatku jednym z braci był Konrad. Jak się okazało umiałem sprzedać fangę. A już zupełnie dobrze było mi z zapasami. Znałem sztuczki polegające na przewróceniu oponenta i przytrzymaniu. Po tej solówej zostałem okrzyknięty w szkole najsilniejszym chłopakiem. Bawiliśmy się w ochraniaczy, detektywów. To była moja wielka chwila. Wczesna, ale wielka. I w zasadzie nie wiem, kiedy się wszystko zmieniło. 

Zmiana szkoły. Dzieciaki inne. Tak czy inaczej po nowej szkole nie lubiłem konfrontacji. A już zwłaszcza fizycznej. Takiej na noże. Dyskutować mogę, bo przecież to tylko wymiana poglądów. Ale w siłowaniu się, walce, kłótni, w której rzuca się słowa co to zostają, ranią powoli, ale wytrwale - czuje się skrępowany. W dodatku te moje sny. Sądzę i nie żartuję, że mam prorocze sny. Zazwyczaj mają odnośnik do życia. A jak już chodzi o coś bardzo emocjonującego, to na pewno. I przez wiele lat miałem powtarzający się sen, w którym staje przed kimś do bójki i nie jestem w stanie unieść rąk. Omdlewają mi. Potem mnie paraliżowała konfrontacja. Stąd wyrobiłem sobie bardzo dobre umiejętności negocjacyjne. Bo stanąć naprzeciw kogoś i sprać mu pysk, albo pokłócić się na śmierć i życie... Toż nie w moim stylu. 

Dlatego też patrząc na te filmy karate, zastanawiam się jak ważna jest konfrontacja. Widzę po mojej drugiej połowie, która nie ma w ogóle problemu ze stawianiem rzeczywistości na skraju emocji. Jakby nie myślała o konsekwencjach swoich czynów.

Czy zezłościł się Pan tak kiedyś, że dupa blada odwrotu nie ma. Na przykład jak pański kolega B., który po pewnej sprzeczce już się do Pana nie odzywa i koniec.

W sumie warto czasem trzasnąć drzwiami, albo po pysku sobie. Rach ciach. Uspokoić bitką nerwy. Szukając dziury w całym, sensu w filmach o karate, może należy wskazać właśnie tego typu mądrość. U każdego z nas pojawi się w życiu Tong Po, z którym trzeba się zmierzyć. Świadomie albo nie. I pokonać go, aby stać się choć na krótką chwilę, choć na parę klas w podstawówce bohaterem podwórka i korytarza szkolnego. 

Szukając informacji dotyczących bohaterów filmu Karate Kid. Natrafiłem na bardzo interesujący film Na rozdrożu. Nie oglądałem go, ale scena z tego obrazu zainspirowała mnie do napisania tego listu. Poniżej link do pojedynku na gitary elektryczne Vai kontra Macchio:





Pozdrawiam

Stefan W.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz