Szanowny Panie,
o 1330 umówiłem się na Tamkę do fryzjerki Aleksandry. Fajna dziewczyna, modny fryzjer, więc ubrałem się ładnie. Na przeciwko dwóch chłopaków prowadzi barbera Lisbon. Lubię tam chodzić. Do plecaka włożyłem także kilka koszul, bo pomyślałem że pojadę na Ząbkowska do Klitki, aby inna fajna pani, zrobiła mi dobre fotki profilowe. Posługuje się w mediach społecznościowych byle jakimi i powinienem zadbać o swój wizerunek. Wymyśliłem taki: marynarz-oficer-dziennikarz-pisarz. Gdy wpisze się to w google, wyskakują takie dwa linki:
https://kobieta.wp.pl/zycie-z-marynarzem-5982733556769921a
Ten pierwszy materiał opowiada o życiu z marynarzami. Kobiety opisują swoje doświadczenia. A drugi artykuł o tym jakimi szubrawcami, pijakami i syfilisami byli marynarze brytyjscy dziewiętnastego wieku.
Wolałbym zatem żebym ja był wizerunkiem marynarza-oficera-dziennikarza-pisarza. Albo chociaż marynarz dziennikarza. No bo z publikowaniem książek jakoś mi nie idzie. A jeszcze nie byłem ani razu na statku oficerem. Gdyby się głębiej zastanowić, nie piszę też już dużo tekstów dziennikarskich. Moje kontakty w redakcjach pokończyły się. Zwiędły jak przelany kaktus na moim parapecie pełnym kwiatów doniczkowych. Teraz doszło do mnie, że już półtora roku nie pracowałem na pokładzie jako marynarz. A raczej robiłem jako stoczniowiec-takielarz.
Te niezauważone przeze mnie zmiany, moja głowa jakoś nie zanotowała do końca. Rzeczywistość jednak doskonale wiedziała o wszystkim, więc sprawiła że przygoda owszem była, ale nie u fryzjera i nie u fotografa. Koszule gniotły się w plecaku, ja jakoś tam wyglądałem i przestępowałem z nogi na nogę bo samochód zasilany dieslem, z małą ilością paliwa, na mrozie ruszył, jednak ropa w nim zamarzła i auto stanął na środku drogi. Assistance powiadomiło mnie, że przyjedzie za cztery godziny, więc jakimś bożym cudem udało się mi ściągnąć auto na bok. I w ten sposób spóźniony już do fryzjerki i barbera nie poszedłem dbać o swój wizerunek, a wróciłem do domu zaparzyłem kawy i zacząłem myśleć.
Ostatnio obejrzałem sobie komentarz do Władcy Pierścieni. Okazuje się, czego nie zauważyłem czytając powieść, że jedną z intencji autora było pokazanie jak ważnym pojęciem jest litość. Bilbo Baggins i Frodo litują się nad Golumem. Gdyby tego nie zrobili, Golum nie ogryzłby palca Frodo nad ogniem wulkanu i pierścień nie trafiłby tam, gdzie go wykuto.
Gdyby na jakimś wcześniejszym etapie Golum został zabity, pierścień zostałby na palcu Frodo i zły Pan by wygrał. Dopiero litość wobec złego Goluma, mordercy, zazdrośnika była tą przysłowiową kropką nad i, która przesądziła o zwycięstwie dobra.
A zatem nauka płynąca z tego Pisma Świętego fantastycznego świata jest taka, abyśmy zawsze i wszędzie czynili dobro. Nawet tym, którzy na to nie zasługują.
Zastanowiłem się zatem co jest największą wartością. Powiadają, że pieniądze bo można za nie kupić szczęście. Inni że zdrowie, bo bez niego nie ma nic wartościowego. Inni, że dusza, jednak są też tacy co jednoznacznie wskażą: miłość. Dla mnie jednak jest coś znacznie cenniejszego, coś co zawsze tracimy, a nigdy nie zyskujemy, choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali... Czas.
Czasu nie ma - lubię powtarzać wszystkim. Ale to dlatego, żeby uświadamiać sobie iż nie żyjemy w przeszłości i przyszłości. A żyjemy TERAZ. I dopiero gdy będziemy żyć tym czym jesteśmy w tej właśnie chwili, dopiero wtedy zorientujemy się, że jesteśmy swoją przyszłością i przeszłością. Że wszystko jest kręgiem zamkniętym, jak pismo w filmie Nowy początek
Powiadają, że żeby nie tracić czasu, należy żyć. Wgryzać się w to dookoła nas. Całym sobą oddychać i śmiać się do brzucha bólu. Być ciałem i duchem jednocześnie. Bo jak pisze Radek Rak człowiek żyje ciałem tylko w ekstremalnych chwilach takich jak choroba niosąca ból i ekstaza orgazmu. Wtedy jesteśmy swoimi ciałami, w innych przypadkach chowamy się gdzieś głęboko w organicznej skrzynce.
I przypomniała się mi historia Masła, chłopaka który na Chopinie dotykał się każdej roboty, przynosząc temu nieszczęście. Gdy chciał pomóc w kambuzie, spalił grzałkę, gdy pracował z mechanikiem głównym zalał silnik. Gdy właził na maszty, darły się żagle. Nikt go nie chciał do pracy, ale on nie przestawał chcieć. Zawsze zgłaszał się pierwszy do roboty. I po pewnym czasie wszystko szło przez jego ręce. Nic się nie psuło. Nie wyobrażano sobie pracy bez Masła. I jak na początku jego ksywa była takim podśmiechujkiem tak po miesiącu wszyscy z uznaniem mówili o Maśle.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz